1349 – „The Wolf & the King”: Diabeł i zero litości

Dodano: 03.10.2024
Nie jest tajemnicą, że dzisiejszy black metal ma tonę wcieleń i jest plastyczny do tego stopnia, że można go łączyć właściwie ze wszystkim. Mimo tego, przy całym natłoku różności, warto sięgnąć po oldschoolowe cięcia w wersji meat and potatoes. 1349 oferuje dokładnie coś takiego. Życia wam nie odmienią, ale spiorą bez ostrzeżenia – zwłaszcza na „The Wolf & the King”.

Najnowszy album zafiksowanych na punkcie agresji Norwegów jest przyjemną niespodzianką w porównaniu do poprzedzającego go „The Infernal Pathway”. Przy lekturze poprzedniej płyty zespołu odczułem, że niby substancja i wszelkie składowe się zgadzają, ale muzyka jakoś nie. Zupełnie, jakby samo 1349 nie wierzyło, że da radę jeszcze coś sensownego wygrzebać z tego swojego furiackiego okładania słuchacza blastami i wszystkim, co szybkie. Na „The Wolf & the King” podobna sytuacja na szczęście nie występuje. Ten zakorzeniony w starych, dobrych zwyczajach black metal ma być ofensywny i z reguły jest. W podaniu tych wszystkich elementów nastąpiła u formacji pewna zmiana – już od wejścia w postaci „The God Devourer” wierzę im, że są wściekli. Bez kombinowania, bez grania ze słuchaczem w kotka i myszkę. Po prostu dostajemy w twarz nabitym odpowiednią sekcją riffem na intro, a następnie kanonadą blastów i paroma thrashowymi zjazdami tylko wzmacniającymi dynamikę utworu.

Generalnie można by powiedzieć to samo o lwiej części reszty krążka – zwłaszcza o „Ash of Ages” – ale nie jest to żadną wadą. Mimo gnania do przodu z pianą ściekającą z ust 1349 wiedzą, że jeśli te strzały mają działać, muszą przykuwać uwagę. Na przykład we wspomnianym „Ashes of Ages” zupełnie znienacka przechodzimy ze zmasowanego ataku do bardziej hymnicznego galopu w guście szczytowych dokonań Satyricon. Niby nic wielkiego, ale nie dość, że całkowicie zmienia wymowę kawałka, to jeszcze następuje z zaskakującą płynnością, bez niepotrzebnego dysonansu poznawczego. O, skoro o dysonansach mowa – pojawiają się one w zaskakująco podniosłym (jak na standardy 1349 oczywiście) „Fatalist”, które z odpowiednią gracją zamyka ten wściekły krążek. Z każdą kolejną płytą dążymy do rozwoju – mówił w jednej z niedawnych rozmów gitarzysta, Archaon, i coś w tym jest. Norwegowie nie zmieniają kursu, nie zmieniają nawet środków do uzyskania celu, ale zyskali poziomy zajadłości, których dawno w sobie nie mieli.

Najnowsza płyta 1349 to blackmetalowy strzał w środek tarczy. Sam żar, diabeł i ciemność zaserwowane na najwyższych obrotach. Innej opcji nie ma. Idealna propozycja dla tych fanów gatunku, którzy ponad refleksyjność cenią siarkę i chaos. 

Łukasz Brzozowski

(Season of Mist, 2024)

zdj. Dmitry Valberg

Bilety na koncerty 1349 w towarzystwie Kampfar i Afsky kupicie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas