Jak być może się domyślacie amerykańscy rzeźnicy z Cleveland nie próbują odmienić swojego stylu. To w dalszym ciągu ostry jak żyleta death metal nastawiony na mielonkę w średnim tempie rodem z nowojorskiej sceny, do tego niemałą liczbę breakdownów, trochę przyspieszeń i generalnie samo gęste. „Manual Manic Procedures” jest więc sprawnym rozwinięciem świetnego debiutu sprzed blisko trzech lat, ale właśnie – rozwinięciem, a nie tymi samymi piosenkami z dopiskiem 2.0. Przede wszystkim 200 Stab Wounds stali się jeszcze sprawniejszymi kompozytorami, którzy z przyjemnością korzystają z najbardziej przebojowych aspektów wyżyłowanego, z lekka slamująco-brutalnego metalu śmierci. Bez obaw, Amerykanie nie wpadają w sidła niedorzecznie nisko strojonych gitar, growli ze studzienki kanalizacyjnej i bezmyślnego rajdu na oślep. Jasne, gdy już pojawi się tu breakdown, ściany kruszeją, a głowy mimowolnie składają się do ruchów góra-dół, lecz pupilkowie Metal Blade odpowiednio dozują elementy ze swojego arsenału.
Niezmiernie doceniam też fakt, że na nowej płycie składu znacznie mocniej niż wcześniej do głosu dopuszczany jest thrash. Moim faworytem w tej kategorii jest choćby „Flesh from Within” – właściwie od A do Z zasuwający na thrashowym napędzie (do głowy przychodzi m.in. wczesna Sepultura) i tylko okazjonalne blastowe wystrzały czy ekspresja wokalna Steve’a Buhla przypominają, że mamy do czynienia z zespołem deathmetalowym. W oparciu o zbliżony konspekt zbudowano także „Parricide”, gdzie zagęszczona podwójna stopa boksuje się z ciągniętym przez całą piosenkę riffem, którego nie powstydziłby się nawet Exodus. A co dostajemy poza tym? Stare, dobre okładanie maczugą. Na przykład utwór tytułowy to seria niemal dosłownych cytatów z „Ruptured in Purulence” Carcass, ale podanych tak, że już na dobre stały się elementem ich tożsamości, a nie tanią kopiuj-wklejką. Wszystko z racji na świetne wyczucie groove’u i podejście grupy. Nawet przy ciągłym ciężarze wszystko musi bujać. A na „Manual Manic Procedures” naprawdę buja. Świetnie sprawdza się ten dominujący śmiercionośny swing w średnich tempach, wspomniane przyspieszenia czy thrashowe odpryski również, a do tego okazjonalne zrzuty ośmiuset cegieł na głowę. Na przykład „Ride the Flatline” (z gościnnym udziałem Jamiego Morgana z Code Orange) torpeduje sprintem godnym starego Cryptopsy, suffocationowo-moshowym riffem i breakdownem brzmiącym właśnie jak zbrutalizowane do oporu Code Orange. Jak tu ich nie doceniać?
200 Stab Wounds znowu to zrobili i dowieźli odpowiednio gniotący metal śmierci, w którym jest miejsce na przyduszenie słuchacza, ale na przebój również – oczywiście w granicach gatunku. „Manual Manic Procedures” miażdzy, więc bierzcie to i słuchajcie.
Łukasz Brzozowski
zdj. materiały Metal Blade Records