„Harmony Corruption” – przejście Napalm Death na metalową stronę mocy

Dodano: 24.01.2025
Co może zrobić zespół, który wymyślił nowy gatunek i nagrał dwie duże płyty, będące najważniejszymi w jego historii? Rozsądek nakazywałby kuć żelazo póki gorące, ale Napalm Death wybrali inne rozwiązanie. „Harmony Corruption” to nowe otwarcie w dyskografii Brytyjczyków – tak udane, że lepiej się nie dało.

O ile historię zespołu można podzielić na trzy etapy – grindowy, deathmetalowy i ten obecny, w którym do wymienionych składników dochodzą też elementy industrialowe czy noiserockowe – o tyle bez problemu można uznać, że „Harmony Corruption” to początek Napalm Death, jakie znamy dziś. To właśnie tutaj songwriting i sposób lepienia ze sobą poszczególnych motywów na dobre okrzepł, stanowiąc jednocześnie niewyczerpane źródło inspiracji dla młodszych adeptów ekstremy w przyszłości. A to dopiero czubek góry lodowej.

BARNEY GREENWAY 

Jedną z najbardziej widocznych zmian Napalm Death w okresie „Harmony Corruption” była oczywiście roszada na stanowisku wokalisty. Lee Dorrian opuścił grupę i założył Cathedral, a jego miejsce zajął wyciągnięty z Benediction Barney Greenway. Lee wykonał kawał dobrej roboty na pierwszych dwóch napalmowych krążkach, lecz zastąpienie go Barney’em było najlepszą decyzją z możliwych – i dla niego, i dla zespołu. Nowy krzykacz z miejsca pokazał, na co go stać i wzorowo wpisał się w koncept grupy. Okazało się bowiem, że muzyk urodzony w Kettering nie tylko growluje, tylko atakuje słuchacza, dręczy go i zostawia, jak gdyby nigdy nic. Przekrój partii wokalnych na trzeciej płycie Napalm Death to esencja. Mamy tu szczekanie, kłapanie, mlaskanie, ujadanie, bulgot – zero niekontrolowanych wrzasków, za to maksymalna ekspozycja samych obrzydliwości. Już na debiucie Benediction Greenway zapowiadał się na porządnego śpiewaka, ale dopiero tutaj udowodnił, ile rzeczywiście potrafi. Popisał się także lirycznie, by wskazać chociażby legendarne już „Suffer the Children”.

JESSE PINTADO I MITCH HARRIS 

Skoro już przy zmianach personalnych jesteśmy, to nie sposób zapomnieć o tym, co stało się w Napalm Death z wakatem gitarowym. Bill Steer (razem ze wspomnianym Dorrianem) pożegnał się z zespołem, a na jego miejsce wskoczyli koledzy z USA wymienieni wyżej. Obaj mieli na swoją korzyść wiele argumentów, które zawierały się w klasycznych dla amerykańskiej sceny deathgrindowych ochłapach wydanych pod koniec lat 80. U Pintado był to oczywiście stawiany na ołtarze debiut Terrorizer, a u Harrisa – równie żywotna „Purity Dilution” nagrana pod szyldem Defecation. Wioślarze zza oceanu idealnie weszli w napalmową tkankę, jednocześnie redefiniując styl grupy w najlepszy sposób. To już koniec – no, prawie – grindowych odprysków i krótkotrwałych eksplozji, tylko numery, w których przez parę ładnych minut trzyma się słuchacza za gardło i raczej nie puszcza. Ci dwaj właściwie bez opamiętania wyłożyli tutaj mistrzowskiej klasy festiwal riffów, w których znajdziemy zarówno ówczesne ekstremalne standardy, szacunek do mistrzów i odrobinę grindowej przeszłości. Niezapomniane rzeczy zrobili, nie ma co.

DEATH METAL

To właściwie rozwinięcie poprzedniego podpunktu. Na „Harmony Corruption” Napalm Death weszli w lata 90., zrzucając z siebie starą skórę. Oczywiście, elementy grindcore’a wciąż się u nich przewijały, ale lwią częścią trzeciego krążka grupy stanowi death metal. Przy czym jeśli ktoś by uznał, że Brytyjczycy się sprzedali, że bezmyślnie poszli w trendy – byłby w bardzo grubym błędzie. Przede wszystkim – „Harmony Corruption” było monolitem twardo stąpającym na własnych nogach i nagranym w odmiennej konwencji od reszty śmierćmetalowej sceny i to nawet mimo faktu rejestrowania śladów w deathmetalowej mekce, czyli florydzkim Morrisound Studios. Gdy inni adepci gatunku powoli zmierzali w kierunku „szybciej – więcej – lepiej technicznie – ciężej”, Napalm Death odwoływali się do korzeni. Znaczny procent riffów na tej płycie to hołd złożony pionierom metalowej ekstremy, Celtic Frost, a więc najlepszy wybór z możliwych. Nie usłyszycie w tych piosenkach brutalności dla samej brutalności, tylko intensywność i nasycone energią numery w najlepszej tradycji.

HITY

Tak, wiem – pewnie powiecie, że „You Suffer” czy numer tytułowy ze „Scum” to wielkie hity. Że na „From Enslavement to Obliteration” też znajdziemy pakiet bangerów. Rozumiem, ale się nie zgadzam. Kocham te płyty, ale jedną z ich największych mocy jest to, że brzmią jak hałaśliwa magma rozlewająca się na słuchacza przez kilkadziesiąt minut. Na pewno nie są nią dopieszczone kawałki, o czym zresztą mówił sam zespół. Shane Embury podkreślał, że w tamtym momencie mieli gdzieś jakiekolwiek zasady, nagrywali wszystko w kilka dni za mniej niż tysiąc funtów i po kłopocie. Tymczasem na „Harmony Corruption” gra się zmieniła. Tu nie ma samego żywiołu, tylko konsekwentnie prowadzone numery – czasami grooviące, czasami ze zwolnieniami i z występującymi hookami. „If the Truth Be Known” i „Suffer the Children” – najbardziej przebojowe fragmenty albumu – to więc pierwsze wielkie hity Napalm Death. Każdy fan nie tylko zespołu, ale i death metalu w ogóle, powinien potrafić je zanucić na zawołanie. To szlagiery, które na wieki wieków będą gatunkowymi szlagierami. Bardzo słusznie.

DORRIAN I STEER OUT? BARDZO DOBRZE DLA WSZYSTKICH

Jak już zostało to kilkukrotnie nadmienione, rok przed premierą „Harmony Corruption” Lee Dorrian i Bill Steer opuścili szeregi Napalm Death. Jak to się skończyło dla zespołu, napisałem we wszystkich poprzednich akapitach, ale powiedziałbym, że finał tej historii wynagrodził samych zainteresowanych i scenę jako taką nawet w jeszcze większym stopniu. Dorrian założył Cathedral i był jednym z głównych architektów składających podwaliny pod wciąż dobrze trzymającą się konwencję stoner-metalową. Steer za to w pełni skupił się na Carcass. W miesiącu odejścia z Napalm Death zarejestrował z macierzystym zespołem „Symphonies of Sickness”, a jeszcze później „Necroticism” oraz „Heartwork” – deathmetalowe pomniki, jak się patrzy. Wypadałoby tu wspomnieć także o najbardziej utytułowanym ex-napalmowcu, czyli oczywiście Justinie Broadricku. W 1986 roku poszedł na swoje, a dwa lata później przedstawił światu Godflesh, zmieniając wszystko nie do poznania. Dosłownie. Zbudował industrial metal, post-metal również – jego wpływy słyszymy zresztą w metalu po dziś dzień.

Od premiery „Harmony Corruption” mija mnóstwo czasu, ale Napalm Death – w odróżnieniu od wielu innych legend metalowej ekstremy – wcale nie wydaje płyt-półproduktów. Nie spoczywają na laurach. Na ostatnich pięciu krążkach są wręcz w najlepszej formie od czasów albumu, któremu poświęciłem ten tekst. Niezmordowane bestie.

Łukasz Brzozowski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas