„W życiu chodzi o miłość do swoich działań” – wywiad z Zakkiem Wyldem 

Dodano: 25.03.2025
Zakk Wylde podkreśla, że kocha to, co robi, ale czy można mu się dziwić? Jego riffy i solówki rozpoznacie z kilometra, nagrał epokowe przeboje z Ozzym, odgrywa wielkie hity Black Sabbath, wyprzedaje areny z Panterą… Każdy z nas by sobie tego życzył. Więcej przeczytacie w naszej poniższej rozmowie z artystą.

Jesteś spełnionym artystą?

Pewnie, że tak, nie widzę innej opcji. Dziękuję Bogu każdego dnia za wszystko, co mnie spotkało. To ogromne szczęście. Zawsze mówię dzieciakom, by szły śladami ojczulka, czyli robiły rzeczy, które kochają i które są dla nich cenne. Gdy możesz utrzymywać się na godnym poziomie ze swojej pasji, jesteś zwycięzcą. Osiągasz szczyt marzeń. Osobiście nie mam na co narzekać. Świetnie bawię się w Black Label Society, trwająca trasa z Zakk Sabbath idzie jak po maśle, a celebracja twórczości i życia braci Abbott w Panterze również mnie jara. Jest też cykl koncertów Experience Hendrix i on także dostarcza mi masę dobrej zabawy. Znajduję się w najlepszym miejscu, jakie mogę sobie wyobrazić. 

Marzenia marzeniami, ale masz dookoła siebie wielu różnych ludzi – i nie mówię tylko o kolegach z zespołów, ale menadżerach, PR-owcach… Oni też dopełniają tego bajkowego obrazu?

Jasne. Uważam, że jestem otoczony świetnymi ludźmi, z którymi dobrze mi się pracuje i którym ufam. Z dużą częścią z nich łączą mnie zresztą mocniejsze więzy niż wyłącznie te zawodowe. 

Co do tej rady o spełnianiu marzeń, którą dałeś swoim dzieciom – myślisz, że się do niej zastosowały?

Absolutnie. Widzę ich szczęście i to, że generalnie dobrze sobie radzą, więc jako ojciec czuję nieskrępowaną radość oraz ogromną dumę.

Zapytałem o muzyczne spełnienie, bo grałeś u Ozzy’ego Osbourne’a, wybudowałeś własny styl w Black Label Society, świetnie radzisz sobie w Zakk Sabbath i wyprzedajesz areny z Panterą, ukazujesz balladową stronę na obu częściach „Book of Shadows”… Jest coś, czego jeszcze nie zrobiłeś, mimo że bardzo byś chciał?

Nie wydaje mi się. Jeśli czegoś chcę, to to robię. Nie siedzi we mnie żadne głęboko skrywane pragnienie, którego z jakiegoś powodu nie udało mi się zrealizować. Ludzie często pytają, czy chciałbym grać w jakimś zespole totalnie ze sfery marzeń, ale zawsze udzielam odpowiedzi przeczącej, ponieważ dokładnie to robię – gram w zespołach ze sfery moich marzeń. Dzielę sceny i pomysły z muzykami, którzy wywierali i wciąż wywierają na mnie ogromne wrażenie. Jasne, część moich herosów zdążyła już odejść z tego świata, ale to drobiazg. Poza tym nie mam żadnych ograniczeń. Gdy mam ochotę na coś spokojnego, robię coś spokojnego. Gdy chcę przywalić ostrym riffem. również się z tym nie powstrzymuję. Jako artysta musisz iść tam, gdzie prowadzi cię twoja wyobraźnia.

I co – zawsze, nawet w młodości, szedłeś tam, gdzie prowadziła cię wyobraźnia? Nikt postawiony wyżej nie temperował twoich wizji?

Niekoniecznie. Wydaje mi się, że nawet mając mniej lat niż teraz, dawałem radę realizować swoje pomysły bez większych problemów. 

Nawet Ozzy?

Sytuacja z Ozzym była bardzo prosta – gdy dostałem tę fuchę, kochałem Black Sabbath i jego solowy materiał, znałem tę muzykę na pamięć, więc wiedziałem, co chcę robić, by zadowolić każdego, włączając w to oczywiście siebie. Nigdy nie postrzegałem tego etapu życia jako pracy, tylko życie snem. Grałem z największym rockowym frontmanem wszechczasów, nie dało się lepiej!

Ale przed Osbournem było jeszcze Zyris.

Z Zyris totalnie czuliśmy wielką pasję i serce do tego, co robiliśmy, przy czym chcieliśmy być też wielcy. W związku z tym tworzyliśmy taką muzykę, jaka mogłaby zapewnić nam kontrakt z większą wytwórnią. Mimo to, niespecjalnie przepadaliśmy za stworzonym przez siebie materiałem, lecz wierzyliśmy, że okaże się on gwarantem sukcesu. Jak wiemy – nie okazał się. Gdybym mógł dać poradę sobie z młodości, powiedziałbym temu bardzo młodemu Zakkowi, poleciłbym, aby robił to, co chce, a nie to, czego jego zdaniem chcą ludzie. Wtedy absolutnie wielki sukces odnosiło Bon Jovi, więc chcieliśmy być jak oni. Zupełnie niepotrzebnie.

To ma sens, bo nigdy później nie ulegałeś modom.

Tak jest. To, co robiłem w Zyris, nie miało większego sensu. Porównałbym to do brania ślubu z kimś, kto cię nie obchodzi. (śmiech) 

Wracając do tematu dawania rad – potrafisz wskazać tę najważniejszą, jaką otrzymałeś?

Chyba cię nie zaskoczę, ale tą radą było podążanie za głosem swojego serca i robienie tego, co się kocha. Właśnie dlatego ludzie mają hobby, bo daje im frajdę – od kolekcjonowania zabawek, sprzętu muzycznego, znaczków czy monet aż po tworzenie jakiejkolwiek sztuki. W życiu chodzi o miłość do swoich działań. Każdego wieczoru wchodzę na scenę i jaram się jak dziecko, bo to kocham. 

Ale z drugiej strony masz ostatnimi czasy szczelnie wypełniony terminarz, koncertujesz za dwóch… Miewasz momenty, gdy zwyczajnie ci się nie chce?

Kompletnie nie. Wypijam dwie kawki, obserwuję wschodzące słońce i jestem gotowy na wszystko! 

Rozmawiamy dzień po warszawskim koncercie Zakk Sabbath i tak się zastanawiam, czy gdy grasz te wszystkie legendarne riffy Iommiego, jest w nich coś, co potrafi cię zaskoczyć? 

Nie powiedziałbym. Każdego wieczoru łapię się na tym, że te riffy, te niepowtarzalne piosenki, są totalnie ponadczasowe. Zawsze uderzają z taką samą mocą, zawsze trafiają w środek serca. A mimo wszystko jest w nich coś wymagającego – duża część tych numerów nie oferuje żadnego wielkiego refrenu czy czegoś, to nie są popowe utwory. Jak miałem jakieś kilkanaście lat, grałem w coverbandzie Black Sabbath, a teraz proszę – na liczniku 58 lat i wciąż się tym zajmuję! Po prostu obecnie ogląda mnie trochę więcej ludzi.

O, to ciekawe, bo teraz odgrywanie tych utworów to pewnie łatwizna, ale czy wtedy stanowiły one dla ciebie wyzwanie?

Wiadomo, że stanowiły. Każdy muzyk odpowie ci, że im dłużej grasz i dłużej ćwiczysz, tym lepsze jest twoje rzemiosło. Proste. A ćwiczę wyjątkowo intensywnie. Gdy przychodzi mi odtwarzać wybitne solówki Dime’a, Hendrixa czy Randy’ego Rhoadsa, chcę mieć pewność, że niczego nie spartolę. Tak wygląda w życie.

Za co najbardziej lubisz Black Sabbath? Dużo ludzi odpowiada, że za ciężar, ale obaj doskonale wiemy, że w tej muzyce kryło się dużo więcej kolorów.

Bardzo kocham to, jak Black Sabbath potrafili odpływać w swoich kompozycjach i poszukiwać ciekawych rzeczy. Gdy piszę piosenki na potrzeby Black Label Society, wszystko ma swoją strukturę i jasny podział – zupełnie jak u Ozzy’ego. Z Sabbsami jest kompletnie inaczej. Przy koncertach z Zakk Sabbath czuję się trochę jak członek The Allman Brothers Band, bo rozlewamy się w te totalnie ekscytujące jammy, dłużyzny… Super sprawa. A jednocześnie robimy to wszystko jako tercet, zupełnie jak Cream!

Myślisz, że Iommi i Dimebag mają więcej cech wspólnych czy przeciwieństw?

Jako ludzie? Nie wiem…

Pytam o muzykę.

Obu łączy to, że mieli absolutnie najwyższej klasy umiejętności songwriterskie. Ale nie chodzi tylko o nich. Wszyscy muzycy, których kochamy, piszą świetne piosenki. Dokładnie w taki sposób zapamiętujesz to, co robili. No i do tego Dime potrafił wybrać bardzo niekonwencjonalne rozwiązania w sferze kompozycji. Gdy uczyłem się piosenek Pantery, bywałem zdziwiony, że wybrał takie, a nie inne metody.

Czego uczysz się o sobie, kiedy grasz cudze piosenki?

Jestem trochę jak kucharz, który nagle zajmuje się innym rodzajem kuchni od tej, do której już się przyzwyczaił. Powiedzmy, że ty i ja mamy restaurację, zajmujemy się w niej kuchnią tajską czy japońską, aż tu nagle musimy przerzucić się na włoskie lub brytyjskie potrawy. Poznajemy w ten sposób nowe smaki i metody pracy. Potem mieszamy to wszystko i przeplatamy wszystko, co najlepsze z każdego świata. Tak się czuję, grając cudze piosenki. 

Minęły już cztery lata od ostatniej płyty Black Label Society. Kiedy nowy album?

Póki co planujemy wydawać single i klipy, a płyta przyjdzie w swoim czasie. Będziemy magazynować nowe numery, a jak już nazbiera się ich wystarczająco dużo, zrobimy z tego długogrający materiał. 

Kiedyś powiedziałeś, że miałeś epizod, gdy nie myłeś się przez dobry tydzień. Teraz już ci się to nie zdarza, prawda?

No nie, ale czy żałuję? Niespecjalnie – byłem już wtedy po ślubie, więc nie musiałem nikomu imponować. (śmiech)

Łukasz Brzozowski

zdj. Janek Fronczak

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas