Długa i wyboista jest historia Amorphis. Można odnieść wrażenie, że w latach 90. i zerowych prawie ciągle potrzebowali nowego bodźca. Najpierw był death metal – później death metal z pierwiastkiem folkowym progresywnym. Jeszcze potem śmierćmetalowy trzon wyleciał z układanki, a zastąpił go wyłącznie element proga i folkloru. W dalszej kolejności do układanki doszły elementy gotyckie, altrockowe… Można powiedzieć, że grupa na dobre ustabilizowała się przy wysoko cenionym „Eclipse”, gdzie dalekie echa śmiercionośnego łupania, przygodowo-techniczne ambicje i nordycki folk skleiły się w jedno. Od tamtej pory Finowie balansują w obrębie tego pakietu stylistycznego i wiedzą, co robią. „Borderland” to dobry tego przykład.

Odnoszę wrażenie, że na poprzednim „Halo” sprzed trzech lat progresywne tendencje Amorphis poszły nieco za daleko. Nie żebyśmy mieli do czynienia ze złą płytą, ale czasami było tego za dużo, muzyce jakby brakowało substancji… „Borderland” stanowi więc korektę kierunku i powrót do wyśmienitego songwritingu. Oczywiście, progowa brawura tu się jeszcze pojawia, lecz niekoniecznie jako priorytet. A zaczyna się, jak to u nich, na bazie kontrastów. Po otwierającym, typowo amorphisowym, pompatycznym i przebojowym „The Circle”, wlatuje „Bones” – jeden z lepszych momentów materiału. Przeplataniec riffów prawie tak ciężkich jak na „Tales from the Thousand Lakes” i nieznośnie wpadającego w głowę refrenu wychodzi tu mistrzowsko. Zresztą tej przebojowości dostaniecie na krążku jeszcze więcej. „Light and Shadow”, a przede wszystkim „Dancing Shadow” mają spore szanse na zagoszczenie w koncertowym repertuarze grupy na dłużej. Ten muśnięty popem, wybitnie taneczny gotycki metal (kłania się Viva Zwei!) szybko nie wyjdzie wam z głów. Ale bez obaw, nie same przeboje im w głowie. Na przykład „Tempest” haczy prawie o rejony balladowe, a „The Strange” to już riffy-głazy i kosa pod żebra. Oni wiedzą, jak to robić.
„Borderland” to kolejna udana płyta Amorphis. Mimo 35 lat kariery na liczniku ci melancholijni Finowie nie wpadają w pułapkę przyzwyczajeń czy nudy. Wiedzą, jak grać eklektyzmem, jak rozgraniczyć przebojowość, przygodowość i podnoszenie ciężarów – wciąż poszukują w obrębie opracowanego stylu. A co najważniejsze – to poszukiwanie kończy się dobrze.
Łukasz Brzozowski
(Reigning Phoenix Music, 2025)
zdj. Sam Jansen