To ciekawe, że zespół istnieje ponad ćwierć wieku, lecz mimo wydania ledwie czterech albumów (włączając w to najnowszy) odcisnął bardzo mocne piętno na współczesnej scenie progmetalowej. Dzięki „Themata”, a już przede wszystkim „Sound Awake” Australijczycy pokazali wielu kolegom po fachu, że nadmierne smęcenie lub popisowe instrumentalne fajerwerki nie są jedynymi opcjami w gatunkowym arsenale, że można inaczej. Na rzeczonych materiałach formacja bezproblemowo wrzucała w te misterne, poplątane patenty dużo przebojowych refrenów, riffy z altmetalowego skarbca i generalnie rzeczy powodujące, że to wszystko wpada w ucho, a nie z niego wypada. Na „In Verses” ta formuła wciąż działa, przy czym momentami sowicie dawkowana melancholia góruje nad technicznymi zawijasami.

Wszystko startuje od „Ghost”, który w sześć minut z hakiem demonstruje, że trzynaście lat przerwy między nówką a wcześniejszym „Assymetry” w ogóle nie stępiło ostrza grupy. Zaczyna się niepozornie, od kojącej partii akustycznej, a później dostajemy już riffy bliskie latom świetności Toola oraz rytmiczne sztuczki, dzięki którym to nie tylko chwytliwy numer, ale także wyzwanie intelektualne. Jeszcze lepiej dzieje się w moim ulubionym na płycie „Drone” – okraszonym wspaniałym refrenem (ależ to będzie żarło na żywo!) i riffami z gatunku tych budujących napięcie w ramach najlepszej szkoły Deftones. Fani progresywnego rozmachu, lecz podanego bez nadmiernego patosu, z pewnością docenią „Conversations” i rzucone na finisz, z lekka ospałe „Salva”. Mimo wszystko doceniam wyraźniejsze postawienie na hity. Jasne, to skomplikowane numery, pełne zabaw metrum czy rytmem, lecz najważniejszy jest w nich zapadający w pamięć gitarowy patent i melodie wokali. O to chodzi.
„In Verses” nie jest rewolucją w katalogu Karnivool, ale stanowi dowód niezmiennie wysokiej formy Australijczyków. Dużo dobrych piosenek, dużo przebojowości – zero nudy.
Łukasz Brzozowski
(Century Media, 2026)
zdj. Tobias Sutter