Na początek must-have: Tribulation “The Children of the Night” (Century Media)
Trzeci album Tribulation ukazał się niespełna dekadę temu, ale już dziś można uznać go za koronny moment ich kariery. Czwórka mrocznych Szwedów udowodniła, że gotycki metal wcale nie musi być odstręczający, że można ubrać go w złowrogość black metalu, żwawą rytmikę rock’n’rolla i zawsze szlachetne melodie spod znaku heavy metalu. Bez klawiszy jako czynnika dominującego, wokalnego zawodzenia, butów na koturnie i żabotów wplątujących się w struny. Używając obrazowego porównania, “The Children of the Night” brzmi mniej więcej tak, jak mogłoby brzmieć Iron Maiden z lat 80., gdyby nagrało “Elizium” Fields of the Nephilim, nasłuchawszy się przy tym “Reinkaos” Dissection. Te numery płyną, gitarowe melodie – z reguły rozciągające się w oddzielnych kierunkach – burzą standardowy podział na partie rytmiczne i prowadzące, a całość wznoszona jest przez jakże istotną w rocku gotyckim posępną przebojowość. Wydany w 2015 r. krążek kwartetu z Arviki był ich najwyższym jakościowym skokiem, a jednocześnie klątwą, bo nigdy nie przeskoczyli zawieszonej przez siebie poprzeczki. Cały zespół błyszczy tu zupełnie, jakby wiedzieli, że nagrywają płytę życia, ale to właśnie Hultén pozostaje główną gwiazdą spektaklu. Jego rozwleczone flażolety – zawieszone między hardrockowym nerwem i niepokojącym pulsem godnym ścieżek dźwiękowych autorstwa włoskiego Goblin – to wizytówka albumu. Perła na miarę klasyków rzędu “Icon” Paradise Lost, “Bloody Kisses” Type O Negative czy nawet “Monotheist” Celtic Frost? Bez dwóch zdań.
Już się znamy – czas na coś nieoczywistego: Jonathan Hultén “The Dark Night of the Soul” (Reflections)
Zawsze uwielbiałem harmonie wokalne i śpiewanie z kilkoma osobami jednocześnie. Ta fascynacja zaprowadziła mnie do muzyki chóralnej czy folku w wersji a capella – przyznaje Hultén w jednym z wywiadów. Brzmi sensownie, ponieważ wokale stanowią sedno “The Dark Night of the Soul”, inauguracyjnej EP-ki muzyka. To pierwszy tak oddalony od metalu materiał, w jakim Szwed maczał palce. I o ile jego długogrający debiut, “Chants from Another Place”, sprawiał wrażenie nieco przegadanego, rozwodnionego estetycznie, o tyle mini-poprzednik kumuluje wszystko, co najlepsze w folkowej inkarnacji Jonathana. To zróżnicowane, a przede wszystkim zabójczo melodyjne piosenki skonstruowane w oparciu o wysmakowany minimalizm. Na pierwszy plan wysuwają się akustyki, lecz asystują im pojedyncze stuknięcia w klawisze fortepianu, kastaniety, grzechotki, bęben basowy – oczywiście wszystko w tle, bez efekciarstwa. Esencja wydawnictwa to oczywiście śpiew, a warunki głosowe autora materiału budzą podziw. Jest w tym do zadęcia niski baryton, są zrezygnowane lamenty, atakowanie wyższych partii w guście koleżanki po fachu, Chelsea Wolfe, czy nawet całe sekwencje a capella zastępujące instrumenty (vide: “…and the Pillars Tremble”). Stylistycznie też bez nudy: od akcentów bliskich rock’n’rollowi a’la The Hellacopters przetłumaczonych na warunki unplugged, aż po wtręty gotyckie czy transowo-americanowe zawijasy z obowiązkowymi klaśnięciami w tle. A to tylko cztery piosenki! Jak widać, działanie solo wydobywa z tego przyjemniaczka wszystko, co najlepsze.
Kochasz metal? Udowodnij: Stench “Venture” (Agonia)
Współczesne formacje z północy Europy mają w sobie to coś, dzięki czemu nadają deathmetalowemu dziedzictwu własną twarz. Taki jest – a właściwie był – też Stench. Druga płyta grupy to więc nie tyle rozwinięcie formuły z nieokrzesanego debiutu “In Putrescence”, co popchnięcie jej w niespodziewane kierunki. Właśnie na tym materiale skandynawskie trio w dalszym ciągu rozgrzebuje najlepsze tradycje szwedzkiego śmiercionośnego metalu, lecz w inny sposób. To raczej autorska próba przedefiniowania pomysłów zapoczątkowanych na przełomie lat 80. oraz 90. i wkomponowania ich w pokrewne rejony estetyczne, aniżeli najprostsze rozwiązanie rozumiane jako prezentacja riffów ukradzionych legendom nurtu. I znowu, jak w tytułach omawianych przy poprzednich podpunktach, najmocniej błyszczy właśnie Jonathan. To jego zmyślne podejście do riffów i roli melodii w ekstremalnym metalu plasuje “Venture” w gronie najciekawszych pereł dwudziestopierwszowiecznego death metalu. W wielu momentach potrafi wejść w grobowy rajd na oślep niczym Grotesque, ale na tym zabawa się nie kończy. Jest tu także złowieszcza duchowość black metalu sącząca się z każdego kąta, a do tego nie brakuje nawet doomowych tąpnięć czy sprawnie wplecionych progresywnych smaczków na poziomie rytmiki i złożoności utworów. Aż szkoda, że wydawnictwo z 2014 r. jest łabędzim śpiewem w katalogu Stench. Z drugiej strony: jak kończyć, to z przytupem.
Na szczęście sam Hultén nigdzie się nie wybiera, a już na pewno z niczym nie kończy. Po odejściu z Tribulation przed niemal trzema laty skupił się na działalności solowej, a w zeszłym roku wydał koncertówkę “The Forest Sessions”. Jeśli lubicie “Chants from Another Place”, warto się z nią zapoznać, tym bardziej że interpretacje utworów z tego materiału w wersji na żywo emanują jeszcze bardziej mistyczną, a wręcz metafizyczną aurą. Bo taki jest właśnie Jonathan – jakby z innego świata, nie uznający żadnego tabu czy sztucznie ustalonych reguł. Po prostu artysta pełną gębą.
Łukasz Brzozowski
zdj. Soile Siirtola