Żeby nie było, „niezdecydowanie” nie ma tu pejoratywnego wydźwięku – po prostu „Enlightened In Eternity”, która była właściwie stricte heavymetalową płytą z pojedynczym powidokiem zespołowych początków w postaci „Reunited In The Void”, ale też z produkcją za milion dolarów, zdradzającą stadionowe ambicje Garretta, nosiła wszelkie znamiona nowego otwarcia. Grę zatytułowaną „doom metal” zespół przeszedł już na wspaniałej „Divided By Darkness” i wydawało się, że na tym polu nie zostało mu nic więcej do powiedzenia. Trzy lata i dwie EP-ki później nadal brak jest śladów odcięcia pępowiny, przy czym taki „Sorcerer’s Fate” zdążył po drodze udowodnić, że okazyjny powrót na z góry upatrzone pozycje wcale nie musi kończyć się blamażem. Spirit Adrift w dalszym ciągu stoją więc gdzieś w rozkroku, nową płytą zgłaszając też pretensje do miejsca, które kiedyś w metalowym krajobrazie zajmowali The Sword – abstrahując od tego, czy o takie miejsce w ogóle warto się bić.
Co ciekawe, zapytana o inspiracje, przytłaczająca większość przedstawicieli nowej fali amerykańskiego heavy/ doomu, zamiast oddawać się name-checkingowi podziemnych perełek, uprawia wyliczankę najbardziej oczywistych nazw od Metalliki po solowego Ozzy’ego. Trevor Church mógłby perorować o Ozzym godzinami, co pewnie wyjaśnia doomowy skręt w Beastmaker. U Garretta jest podobnie, przy czym w przypadku „Ghost At The Gallows” te oczywiste w swojej prostocie inspiracje działają jak miecz obosieczny. Z jednej strony nieskomplikowana forma pozwala odstawić w kąt rojenia o podbijaniu nowych terytoriów i skierować reflektory na ładunek emocjonalny takich numerów, jak „Give Her To The River”, „These Two Hands” czy utwór tytułowy. Z drugiej – momentami okazuje się wręcz zbyt prosta i kieruje zespół w rejony pokrewne wspomnianemu The Sword, gdzie poza ilością riffów na minutę nie zgadza się prawie nic (vide: „I Shall Return”). Ten wymuszony nacisk na prostotę jest tym bardziej rozczarowujący, że Spirit Adrift w osobach Mike’a Arellano, który terminował u Billy’ego Milano w M.O.D., oraz Toma Drapera, mającego na koncie granie z Carcass i Angel Witch, wreszcie dochrapał się składu, który ma do zaproponowania nieco więcej od idealnej przezroczystości muzyków sesyjnych. Oczywiście przez większość czasu Garrett nadal robi to, co zwykł robić najlepiej, czyli pożycza od innych bez popadania w plagiat – w takim „Barn Burner” udaje nowe wcielenie Peppera Keenana, z kolei w „Siren of the South”, będącym podług zespołowych standardów czymś na kształt ballady, zgapia riffy od późnego Megadeth. Wszystko to – jak zawsze – doprawia solidną dawką heavymetalowego patosu i atmosferą spod znaku larger-than-life. A jeśli jest tak, jak zawsze, to czy „Ghost At The Gallows” może w ogóle rozczarowywać? Raczej nie, chyba że oczekiwaliśmy po niej spektakularnego skoku względem poprzedniczki, a przecież wykładniczy wzrost jakości z płyty na płytę musiał się kiedyś skończyć.
Wnioski? Pięć więcej niż dobrych płyt wydanych w przeciągu ośmiu lat mówią same za siebie. Spirit Adrift są jedną z najbardziej konsekwentnych i po prostu najciekawszych kapel, jakie w ostatnim czasie przydarzyły się scenie metal. „Ghost At The Gallows” nie tylko nie burzy tego wrażenia, ale podsuwa sugestię, że może być tylko lepiej, zwłaszcza jeżeli Garrett utrzyma na dłużej obecny skład i pozwoli mu mówić własnym głosem. Aha, decyzja o całkowitym rozdzieleniu Spirit Adrift i Gatecreeper wydaje się dzisiaj strzałem w dziesiątkę – zamiast dwóch zespołów tracących na przepychankach, któremu z nich należy się priorytetowe traktowanie, są dwa pretendujące do absolutnej czołówki w swoich kategoriach wagowych.
Adam Gościniak
(2023, Century Media)
zdj. Wombat Fire