Mimo że na “The Enduring Spirit” wciąż przelatują jaskiniowe riffy o maksymalnym poziomie ciężaru i równie ekspresyjne salwy blastów, zespół dokonał drastycznego liftingu stylistycznego. Tercet z Toronto nie porzucił swoich charakterystycznych składowych, ale zdecydował się na ich widoczną redukcję. Obecnie Tomb Mold to ekipa znacznie bardziej zorientowana w melodyjnym aspekcie muzyki, stawiająca na pomysłowe partie solowe i generalnie tworzenie bardziej rozbudowanych, oplecionych zawiłymi riffami struktur. Tu nie ma już 90% okładania słuchacza cegłówką – liczy się wysmakowana aranżacja i sekwencje akordów często przywołujące na myśl choćby metal progresywny. Niemniej, tożsamość formacji nie została zagubiona. Owszem, można przeżyć niezły szok przy inauguracyjnym odsłuchu “Will of Whispers”, w którym kilkukrotnie przewijają się wątki fusion wyjątkowo bliskie najbardziej eterycznym momentom “Focus” Cynic, ale Tomb Mold wciąż skutecznie uprawia deathmetalowe mordobicie. Najzwyczajniej w świecie tym razem klocki zostały poukładane w odmienny sposób. Czy taki zwrot był do przewidzenia? Paradoksalnie – owszem. Już na poprzednim “Planetary Clairvoyance” grupa zdradzała techniczne ambicje wykraczające poza spektrum oślizło-grobowego śmierć metalu w fińskim stylu. “The Enduring Spirit” to po prostu doprowadzenie rzeczonych ambicji na skraj, choć bez ikarowego roztrzaskania się o beton. Bo pupile 20 Buck Spin nie zapomnieli, że death metal to przede wszystkim intensywność, szał i totalna agresja.
Agresja to zresztą wyjątkowo istotny element najnowszego materiału Tomb Mold. W przypadku lwiej części deathmetalowych składów dosyć dojrzewanie czy parcie na bardziej rozbudowane koncepty z reguły wiąże się z utratą całego jadu, jakim powinna emanować ta muzyka. Tymczasem u autorów “The Enduring Spirit” zezwierzęcenia jest mniej, ale gdy już ten człowiek pierwotny rzuca się na was z włócznią, jego dźgnięcia stają się jeszcze skuteczniejsze. Dlatego też w poszukiwaniach najbardziej reprezentatywnego dla całego albumu momentu należałoby zatrzymać się przy “Angelic Fabrications”. W tych trzech minutach z hakiem czai się właściwie każda istotniejsza cecha krążka. Grupa wcisnęła tu i napady furii znane choćby z “Manor of Infinite Forms”, i dalekie od klasycznego 4/4 zabiegi rytmiczne z “Planetary Clairvoyance”, ale także melodyjne wstawki i znacznie więcej przestrzeni na ekspozycję jednego riffu zamiast kilku jednocześnie. No właśnie – przestrzeń. W pogoni za instrumentalną maestrią oraz zaspokojeniem progresywnych ciągot Tomb Mold i tak nagrali być może najbardziej piosenkową płytę w swojej karierze. Bo nawet w najbardziej upstrzonym przebieżkami po gryfie, wzmiankowanym już “Will of Whispers” najważniejszy jest gniotący, prawie thrashowy w motoryce riff ze zwrotki. W tym zresztą upatrywałbym mocy wydawnictwa. Kanadyjczycy mogą eksperymentować z formą, mogą natłuc tyle solówek, ile jeszcze nie natłukli, ale najistotniejsza pozostaje siła zapadającego w pamięć riffu. Właśnie dlatego “The Enduring Spirit” brzmi tak dobrze.
Czwarty krążek Tomb Mold to deathmetalowy monolit, w którym chęć zrobienia wszystkiego lepiej, więcej i staranniej nie przesłoniła brutalnej energii stanowiącej o sile nurtu. Czy “The Enduring Spirit” przetrwa próbę czasu? Prawdopodobnie tak – to już teraz jedna z najlepszych śmiercionośnych produkcji tego roku.
Łukasz Brzozowski
(20 Buck Spin, 2023)
zdj. Colin Medley