Code Orange – “The Above”: Bilet pierwszej klasy na lot w przeszłość

Dodano: 03.10.2023
Na poprzednim albumie, “Underneath”, Code Orange wsiedli do wehikułu czasu, który wysadził ich we wczesnych latach dwutysięcznych. W ramach “The Above” ta sama machina dojechała jeszcze dalej, bo do lat dziewięćdziesiątych. Zawartość krążka wskazuje, że pasażerowie wylądowali cali i zdrowi.

W świeżutkim wywiadzie udzielonym New Musical Express Jami Morgan – frontman grupy, wcześniej także perkusista – nie gryzł się w język, nie kłaniał w pas i nie okazywał pokory. Wręcz przeciwnie, śmiało puszczał oko do najlepszych. Zaznaczał, że jeśli Oasis chcieli stać się drugimi Beatlesami, ale na własnych zasadach, to Code Orange mogą być tym samym w kontekście swoich idoli sprzed trzech dekad. Bezczelność? Być może, ale uzasadniona, bo nawet jeśli “The Above” nie jest najlepszą płytą sekstetu (a nie jest), to i tak znajdziecie na niej najlepsze piosenki, jakie napisał ten zespół. Siłą rzeczy musiało do tego dojść, bo już “Forever” delikatnie sugerowało, że składowi z Pittsburgh robiło się duszno w metalcore’owym gettcie. I o ile “Underneath” z 2020 roku było nieco nieporadną próbą wejścia w konwencję tożsamą z nu- czy alt-metalem i szukaniem nowej tożsamości po omacku, o tyle najnowszy album pokazuje zespół wygodnie rozsiadający się w nowym fotelu. Tegoroczny materiał Amerykanów to więc jeszcze wyraźniejsze wyjście ze szponów zmetalizowanego hardcore’u, podbite coraz bardziej bezwstydnym nawiązywaniem do złotych lat rockowej alternatywy. 

Już pierwsze “Never Far Apart” wskazuje kierunek wydawnictwa. Szorstkie i rwane sample, czające się w tle brzmienie fortepianu i pozorny spokój przebijany maksymalnym edgyzmem – skojarzenia z Marilynem Mansonem? Jak najbardziej na miejscu. A to dopiero początek, bo dalej mamy choćby najbardziej grooviący na płycie “Take Shape”, który przykuwa uwagę nie tylko gościnnym występem Billy’ego Corgana, ale i riffowym pulsem godnym Linkin Park z okresu “Hybrid Theory”. Porównanie goni porównanie, nawiązania się nie kończą, przy czym “The Above” nie brzmi jak retro-stworek złożony wyłącznie z cytatów i cudzych konceptów. Skład czerpie z idoli garściami, jeszcze gęściej niż kiedykolwiek wcześniej, aczkolwiek piętnaście lat stażu robi swoje. Pozostałości po wzmiankowanym zmetalizowanym hardcorze nadają tym numerom poziomy ciężaru, o których wyrastający obecnie na potęgę kopiści Deftones czy The Smashing Pumpkins mogą co najwyżej pomarzyć. Dlatego też takie “Splinter the Soul” kruszy czaszki za sprawą żelaznego zwrotkowego riffu o niemal groovemetalowym charakterze, a “The Game” z pewnością trafi do słuchaczy stęsknionych za maksymalnie groźnym Code Orange z czasów “I Am King” czy “Forever”. Osobiście jednak najmocniej doceniam te fragmenty płyty, gdy formacja nieco luzuje i chwilowo przestaje epatować gniewem z logówką Monster Energy Drink wyrytą na czole. Świetnie w tym wariancie wypada przeszywający emocjonalnie “Mirror” – z trip-hopowym beatem na pierwszym planie, syntetycznymi smyczkami i rozdzierającymi wokalami Reby Meyers. Wzruszający hit? Jak najbardziej. Równie okazale brzmi “But a Dream…”, czyli list miłosny do złotej epoki grunge’u, znowu z Rebą za sterami. Dzięki tak mocnym strzałom można “The Above” wybaczyć obecność przynajmniej kilku absolutnie nijakich kawałków, by wspomnieć chociażby tytułowca czy “I Fly”.

“The Above” nie jest idealną płytą, ale to najodważniejsze wyjście Code Orange z metalcore’owej klatki i dowód, że są zespołem fruwającym ponad prostymi gatunkowymi schematami. Właśnie dlatego jestem pod ogromnym wrażeniem jej zawartości. No i ze względu na kilka wyśmienitych hitów oczywiście – gwarantuję, że zakochacie się w “Mirror”.

Łukasz Brzozowski

(Blue Grape Music, 2023)

zdj. materiały zespołu

Nowy album Code Orange dostaniecie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas