Blackbraid – „Blackbraid II”: Black metal z Chatu GPT?

Dodano: 16.11.2023
Najbardziej fetowany nudziarz Europy napisał w „Wymazywaniu”: „niestety, ciężkie słowa nie zawsze są najbardziej ważkie”. To „niestety” jest tutaj kluczowe – gdyby ciężkie słowa zawsze wybrzmiewały najgłośniej, Blackbraid byliby spokojnie jednym z najlepszych zespołów świata, dosadność wypowiedzi opanowali bowiem do perfekcji.

Wspomniane mówienie otwartym tekstem objawia się na tej płycie kilkupoziomowo. W ostatniej recenzji Wayfarer wysnułem wniosek, że największą zaletą „American Gothic” jest jej nieoczywistość i szacunek do inteligencji odbiorcy – obu tych rzeczy w jakimś stopniu brakuje „Blackbraid II”, którą bez trudu można by skrócić o połowę, nie rezygnując przy tym z niczego poza skłonnością do nadmiernej pompy i wałkowania pojedynczych motywów (niektórych naprawdę świetnych, dodajmy) na milion sposobów, przy czym takim sztandarowym jest umieszczenie przed pełnoprawnym numerem akustycznego intro z identyczną, co w tym numerze, melodią. Poza songwritingiem w trend mówienia wszystkiego wprost wpisuje się też produkcja, która balansuje na cienkiej granicy między dbałością o detale a zwyczajną przesadą, zwykle ją przekraczając, no i nieznośne, napuszone sugestie co do „duchowego” charakteru tego projektu; nie wiem, jak inaczej wytłumaczyć nazewnictwo typu „A Song of Death on Winds of Dawn” czy „The Wolf That Guides the Hunters Hand”. Popełniłem mały eksperyment, prosząc Chat GPT o stworzenie kilku tytułów na płytę z atmosferycznym BM. Moje ulubione to „Cascading Tears of the Moon” i „Dusk Over Desolate Peaks” – gdyby wstawić je za któryś z tytułów z „Blackbraid II”, absolutnie nikt by się nie zorientował. Gdyby podmienić którąś z melodii z tej płyty na dowolny motyw z „A Distant Fire” Aldy albo tysiąca innych nagrań plagiatujących Agalloch, nikt nie podniósłby alarmu.

Całkowita zwyczajność „Blackbraid II” nie tłumaczy hajpu na ten projekt, może go za to tłumaczyć sprytne podczepienie się pod zjawisko natywnego black metalu, z jednej strony – co jasne – otwierające przed Blackbraid nowe furtki, z drugiej wymuszające patrzenie na jego sukces trochę przez palce. Ów kontekst zespołu „zarobkowego” nie ułatwia oceny tej płyty, a ostatecznie w zestawieniu ze sztandarowymi reprezentantami zarobkowego metalu, którzy na poziomie emocjonalno-duchowym proponują niewiele lub nic, „Blackbraid II” nie wypada tak źle. Nie sposób odmówić liderowi Blackbraid ręki do chwytliwych melodii, a fakt, że nie umie się z nimi rozstać w odpowiednim momencie, mieląc je w nieskończoność, to już inny problem. Pod kątem kompozycji nowy krążek to poziom wyżej w stosunku do debiutu, lepiej gra dynamiką, zwolnienia na przecięciu black i doom metalu wypadają wiarygodnie, podobnie jak black/thrashowe eksperymenty w „Twilight Hymn of Ancient Blood”, chociaż wokal Sgah’gahsowáha nieprzyjemnie kojarzy się tam z ostatnimi płytami Kreator. Parę momentów tej płyty przyjemnie rozjeżdża się też z duchem grania od linijki, np. wyjściowy riff w „The Spirit Returns”, który nie byłby całkiem nie na miejscu na „Still as the Night, Cold as the Wind” Vital Spirit. To wszystko za mało, żeby mówić o ucieczce od kliszy.

Oczywiście „Blackbraid II” jest dobrze napisaną płytą z brzmieniem za milion dolarów, której najzwyczajniej w świecie dobrze się słucha. Inna sprawa, że o ile rozpatrywanie muzyki w kategoriach szczera/nieszczera zwykle uważam za głupkowate, to nie umiem pozbyć się wrażenia, że obcowanie z tą dobrze napisaną płytą to obcowanie z czymś nie stworzonym, a wyprodukowanym. Tylko co to zmienia?

Adam Gościniak

(wyd. własne, 2023)

zdj. materiały Blackbraid

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas