Jesteś ekstremalną osobą?
Wydaje mi się, że na swój sposób na pewno. Już od dzieciaka robiłem wszystko, by przekraczać wszystkie dostępne granice – naprawdę wszystkie, bez znaczenia, o jaki aspekt życia chodzi. Za młodu byłem na przykład reprezentantem narodowej drużyny Węgier w piłce wodnej, więc jak się pewnie domyślasz, pracowałem ekstremalnie mocno nad własną formą i kondycją fizyczną. Niewiele później w moim życiu pojawiła się muzyka i chyba mogę odetchnąć z ulgą, bo jeśli zostałbym przy piłce wodnej, najpewniej byłbym teraz nikim (śmiech).
Nie obraź się, ale faktycznie nie widzę cię jako międzynarodowego gwiazdora piłki wodnej.
Ja siebie również, dlatego całe szczęście, że rzuciłem się w muzykę – wychodziło i wychodzi mi to nieporównywalnie lepiej. W pewnym momencie obok muzyki pojawiły się studia… No cóż, to już niezbyt ekstremalna sprawa, co poradzić. W każdym razie, wracając do muzyki, we wszystkim, co robię, czuć pierwiastek niebezpieczeństwa i zła, to bez wątpienia skrajna sprawa. Choć z drugiej strony zawsze lubiłem przekraczanie barier oraz brak szufladek. Chciałem robić to, co sprawia mi przyjemność, nie oglądać się na nic, tylko przełamywać kolejne proste schematy.
Bywa to męczące?
Gdybym był taki cały czas, na pewno w pewnym momencie doszłoby do wyczerpania baterii. Ale ostatnio wszedłem nieco głębiej w medytację i powiem ci, że okazało się to strzałem w dziesiątkę, poważnie! Dzięki temu odnalazłem w sobie balans, którego zawsze gdzieś poszukiwałem, więc jestem zadowolony z tego obrotu spraw.
Znalezienie balansu nie brzmi jak bułka z masłem w przypadku Attili Csihara.
Zgadza się, ale właśnie dlatego należy go poszukiwać! Z poszukiwaniem balansu jest dokładnie jak z każdą inną rzeczą – musisz się tego nauczyć i krok po kroku dochodzić do kolejnych wniosków, wzbogacać się o nową wiedzę. Słowem: trzeba odnaleźć w tym wszystkim siebie, ale nie jest to najprostsza rzecz na świecie. Jednocześnie nikt nie obiecywał, że będzie prosto, prawda?

Właśnie dlatego o to zapytałem.
Tak, ale lubię to i – zmieniając nieco wątek – tutaj doszukiwałbym się źródła mojej niechęci do wszelkich form zorganizowanej religii. Ludzie uważający się niesłusznie za wielkie figury mówią ci, co masz robić, a wiele osób nawet nie próbuje tego analizować, tylko idzie za nimi jak w ogień. Wystarczy przeanalizować, co dzieje się na świecie przez ostatnich dwa tysiące lata, by spostrzec, że tym środowiskiem rządzi po prostu ignorancja. Mówię tu głównie o religiach abrahamowych, czyli m.in. chrześcijaństwie, islamie i judaizmie. Według ich nauk istnieje wyłącznie jeden bóg, a do tego z całą pewnością nie ma opcji, by było ich więcej. Już samo to w ogóle się nie klei, to zupełnie nieaktualny i wadliwy sposób myślenia. Myślisz, że wiara w jedną postać da ci przejście do wyższego stanu duchowego? Totalna bzdura!
Zawsze było to dla ciebie takie oczywiste?
W żadnym wypadku. Kiedyś nie miałem o tym zielonego pojęcia – musiałem się sporo nauczyć i poznawać świat, by dojść do wniosków, które przytoczyłem w poprzedniej odpowiedzi.
Zacząłem od ekstremy, ponieważ twoje projekty bywają skrajnie różne, ale w każdym z nich słychać pierwiastek – jak sam mówiłeś – niebezpieczeństwa i zła. Zawsze generujesz go bezproblemowo?
Powiem w ten sposób: od najwcześniejszych lat w mojej muzyce chodzi o osiągnięcie tego samego rodzaju mroku. Oczywiście robię bardzo różne rzeczy, jak zauważyłeś, ale łączy je jakaś niezdefiniowana ciemność, która wypływa prosto ze mnie. Ale, chciałbym to mocno zaznaczyć, nie jestem taki przez cały czas. Ciemna strona mojej natury jest jak najbardziej prawdziwa, aczkolwiek stanowi wyłącznie jeden z wielu kanałów, którymi dysponuję.
Wiadomo, obok tego jest przecież normalne życie.
Mam rodzinę i dzieci – kocham je bardzo mocno. Gdybym był nieustannie ekstremalny, pewnie nie wykrzesałbym z siebie pozytywnych emocji, nawet jeśli bym próbował. Jak wspominałem, w życiu chodzi o znalezienie balansu, tylko wtedy wszystko będzie miało jakiś większy sens. Powiem więcej: jeśli pracujesz nad rzeczonym balansem i pielęgnujesz tę, nazwijmy ją, dobrą stronę egzystencji, mroczna część ciebie również będzie pielęgnowana. Bo działasz na zasadzie kontrastu, rozgraniczasz obie strefy, dzięki czemu jesteś w stanie rozdzielić swój charakter na części. Mogę być w błędzie, kto wie, ale po prostu nie znam innego sposobu funkcjonowania (śmiech). Gdy trafiam do ciemności, odnajduję w niej światło. Ngdy nie próbowałem działać na odwrót, lecz chyba nie odczuwam takiej potrzeby. Tak wygląda moja ścieżka i nie potrzebuję jej zmieniać.
Czyli działając w różnych projektach, nie przesadzasz z analizowaniem, co należy robić, tylko skupiasz się na konkretnej wibracji i podążasz za nią?
Chyba można to tak określić. Zawsze uczę się, eksperymentując i działając w niekonwencjonalny sposób. To bardzo dobra rzecz, polecam ją w zasadzie każdemu artyście. Nie mówię, że tak trzeba, niech każdy tworzy tak, jak mu wygodnie, ale takie podejście jest, moim zdaniem, naprawdę kreatywne i wnoszące. Masz jakąś bazę, więc kombinuj z nią – przesuń się, idź do przodu, do tyłu. Im więcej próbujesz, tym więcej opcji dla siebie odnajdziesz, prosta rzecz. Bardzo fajnie jest spoglądać na rzeczy z innego kąta, działać na różnych frontach. W ten sposób wiesz, że się nie wypalisz, a jednocześnie cały czas spostrzegasz w sobie coś nowego. Wiem, co mówię, mam 52 lata i taki schemat działań nie zawodzi – choć nie, schemat jest złym słowem, działam na przekór schematom.
Eksperymenty dają ci motywację do… dalszego eksperymentowania?
Dzięki eksperymentowaniu wiem, czy jestem związany emocjonalnie z daną rzeczą lub projektem, czy nie, więc w moim przypadku jest to potrzebne. Eksperymenty = nauka, to mnie najbardziej zajmuje. Nawet jeśli jakaś nietypowa zagrywka okaże się wpadką – co na szczęście jest dosyć rzadkie w moim przypadku – i tak wynoszę z niej jakąś cenną lekcję.
Ciągła nauka kluczem do sukcesu artystycznego?
Tak, ale musimy rozgraniczyć naukę i “naukę”. W żadnym wypadku nie nazwałbym nauką tego, czym od iluś pokoleń wstecz jesteśmy karmieni w szkołach. To wyłącznie pranie mózgu i zmuszanie ludzi do wkuwania formułek, nic innego.
Zdarza ci się w ogóle tworzyć bez eksperymentalnego podejścia?
Czasami tak. Na przykład obecnie pracuję nad nową płytą Sinsaneum – spoczywaj w pokoju, Joey! – która w mojej ocenie jest najbardziej tradycyjnym projektem spośród tych, w których do tej pory się udzielałem. To bardzo zdefiniowana i ściśle ustrukturyzowana muzyka. Rozmawiamy w końcu o bardzo matematycznym i niesłychanie technicznym death metalu. Każdy dźwięk, każdy riff oraz każda aranżacja są starannie przemyślane, mają swoje miejsce w układance. Przy tak działającym bycie trudno o jakieś wyjścia poza konkretny wzór czy improwizację, więc oto odpowiedź na twoje pytanie.
Tormentor jest bliższy tradycyjnemu black metalowi od Mayhem, ale czy paradoksalnie daje ci to dodatkową przestrzeń, by eksperymentować i wychodzić poza ramy gatunku?
Tormentor jest fundamentem mojej kariery. Myślę, że zbudowałem mniej więcej 70% swojej muzycznej tożsamości, grając w tym zespole, nie przesadzam! Musisz pamiętać, że nasz pierwszy koncert odbył się, gdy miałem 15 lat! Trudno o coś bardziej formującego, niż przechodzenie z konkretną muzyką od bycia nastolatkiem aż po dorosłość. Przy czym pod wieloma aspektami byłem identyczny jak teraz. No, w zasadzie to nie do końca identyczny, bo z racji na intensywne treningi byłem w sumie nieco większy i cięższy!

Brzmi jak bardzo ważny epizod w życiu.
W ciągu pierwszych paru lat zdążyliśmy zagrać z Tormentor trzycyfrową liczbę koncertów, a przecież cały czas byliśmy dzieciakami! Nie jestem nawet w stanie dokładnie określić, ile nauczył mnie ten zespół. Obecnie prawie wszyscy postrzegają Mayhem jako prawdziwy początek mojej kariery, ale gdy w latach 80. Tormentor zdążył ustukać ponad setkę występów, Mayhem miał ich może z pięć na koncie. Być może było ich nawet mniej! Wiesz, w tamtym czasie chłopaki raz na jakiś czas wystąpili przed kilkudziesięcioma osobami w malutkim klubie, ale przede wszystkim siedzieli w domu i robili sobie zdjęcia. Właśnie dlatego każdy ma dziś dostęp do tak pokaźnej liczby archiwaliów z tamtej ery! Z kolei Tormentor działał na pełnych obrotach, potrafiliśmy ściągnąć nawet tysiąc osób na nasz koncert, nie żartuję. A mieliśmy wtedy z 18 lat. Na Węgrzech prawie każdy metalowiec wiedział, kim jesteśmy. Oczywiście potem te proporcje zmieniły się drastycznie, co chyba każdy może samodzielnie ocenić, ale tak to wyglądało w dalekiej przeszłości.
Skoro Tormentor jest twoim artystycznym fundamentem, powiedziałbyś, że w niektórych aspektach wciąż jesteś taki sam, jaki byłeś w latach 80.?
Jak najbardziej, to bardzo dobre i ważne pytanie! Bez Tormentor byłbym kimś zupełnie innym. Wciąż noszę w sobie tego młodego Attilę i nigdy się go nie pozbędę. To zbyt ważna część mnie, bym mógł się od niej odciąć – nawet nie chcę tego robić! Nazwałbym to jakąś formą instynktu. Wciąż pamiętam, jak czułem się jako nastolatek, jakie emocje towarzyszyły mi wówczas przy wejściu na scenę lub do studia nagraniowego. Manifestuję ten stan przez całe życie – to korzeń wszystkiego, co robię po dziś dzień. Oczywiście nie chodzi o ganianie za sentymentami, a pewien stan ducha, którego nie potrafię ubrać w słowa, wybacz.
Z racji licznych komplikacji “Anno Domini”, planowany debiut Tormentor, nigdy nie zostało profesjonalnie wydane, co sfrustrowało cię do tego stopnia, że na jakiś czas porzuciłeś granie muzyki. Od tamtej pory również miewałeś chwile, gdy chciałeś dać sobie spokój ze sztuką?
Owszem, zdarzało mi się. Życie z muzyki to wieczna walka z przeciwnościami losu i wewnętrznymi wątpliwościami. Przyznam, że miewałem momenty samotności, a nawet i frustracji. Zupełnie, jakbym znalazł się w jakiejś totalnej ciemności, z której nie można się wydostać. Problem polega na tym, że byliśmy maksymalnie podekscytowani wizją wydania “Anno Domini” – płyta miała ukazać się oficjalnie w 1988 lub 1989 roku. Układaliśmy sobie w głowach wielkie plany, nic nie mogło nas powstrzymać, a tymczasem… Cóż, w tamtym momencie na Węgrzech panował chaos. Zmienił się ustrój, wszystko pędziło w niezrozumiałym kierunku – gdyby nie studia, pewnie musiałbym odbębnić zasadniczą służbę wojskową. W związku z tymi okolicznościami Tormentor po prostu rozpadł się – z dnia na dzień. Nie było opcji, by przedłużyć żywot zespołu.
Pierwszy album Void of Voices powstał pod wpływem wrażenia, jakie wywarły na tobie monumentalne budowle, które zobaczyłeś w trakcie wycieczki do Libanu. Czy kiedykolwiek wcześniej lub później doświadczenie wyniesione z podróży miało tak istotny wpływ na któryś z twoich pozostałych materiałów?
Tak, ale z Void of Voices to w ogóle bardzo ciekawa sprawa. Jak może wiesz, z wykształcenia jestem inżynierem. Nie tytułuję się w ten sposób, ale ukończyłem studia, więc no. W każdym razie te monolityczne budowle w Baalbek, czyli stolicy Libanu, wydawały mi się niemożliwe z fizycznego punktu widzenia. Musiałem ujrzeć je na własne oczy i gdy udało mi się to, byłem w ogromnym szoku.
Łukasz Brzozowski
zdj. materiały Tormentor