Poznajmy się: Leprous

Dodano: 07.12.2023
Norwescy progmetalowi wizjonerzy z Leprous stali się gwiazdami gatunku, z biegiem czasu paradoksalnie negując jego założenia. Będąc w nurcie, którego motto to “more is more”, konsekwentnie odrzucają heavymetalową pompę i pęd na techniczne popisy. Od czego zacząć przygodę z nimi? Poznajmy się!

Na początek must-have: “The Congregation” (InsideOut Music)

Najprawdopodobniej 99% fanów Leprous wstawiłoby tu właśnie “The Congregation”, a ewentualnie o dwa lata starsze “Coal”. To właśnie na pierwszym z przytoczonych krążków styl grupy Einara Solberga uległ pełnemu zdefiniowaniu. Wynika to z przemyślanego zepchnięcia metalu w tył i traktowania go jako jednego z wielu komponentów kreujących styl Norwegów, nie sedno sprawy. Do tego dochodzi kolejna istotna rzecz, a więc chyba najwyraźniejsze postawienie na wokale Solberga jako główny budulec utworów. Jego sakralny falset – będący progmetalową krzyżówką Jeffa Buckleya i Thoma Yorke’a – to nadrzędny element, z którym do tej pory kojarzymy Leprous. M.in. dzięki takiemu podejściu na czwartym albumie skandynawska załoga w pełni postawiła na piosenki. Piosenki skomplikowane, ubrane w trudne do rozgryzienia schematy rytmiczne, ale wciąż piosenki. Niezależnie, czy mowa o największym hicie formacji – a więc “The Price” – czy zamykającym płytę “Lower”, będącym swoistą wizytówką wydawnictwa i możliwości formacji w ogóle. To dojmująco smutna, a jednocześnie wymagająca aranżacyjnie piosenka – taka, w której poczucie beznadziei ściera się z refrenem typu “larger-than-life” i melodiami gotowymi do nucenia. Nawet mimo czarnych chmur wiszących nad głową.

Już się znamy – czas na coś nieoczywistego: “Pitfalls” (InsideOut Music)

Płyta, która ustabilizowała silną pozycję Leprous, ale i wywołała burzę wśród fanów. O ile na “The Congregation” metal wciąż funkcjonuje jako wyraźna tkanka materiału, o tyle na “Pitfalls” tego metalu zasadniczo nie ma. Czasami nie ma nawet i rocka, biorąc pod lupę choćby numery pokroju “Observe the Train” czy “I Lose Hope”, którym znacznie bliżej do szykownego art popu, aniżeli epickiego metalu progresywnego. Oczywiście bombastycznych momentów tu nie brak (vide: jedenastominutowy kolos – “The Sky Is Red”), ale słychać, że grupa próbuje szczęścia na innym terytorium. Utwory są mniej gęste, więcej w nich grania ciszą – o ataku siedmiostrunowych gitar, który zdarzał im się w przeszłości, możecie w zasadzie zapomnieć. Tak drastyczna, choć przewidywana zmiana (zwiastowana już na poprzedniej “Malinie”) budzi podziw nie tylko ze względu na odwagę, ale i songwriting. Na “Pitfalls” kapela nie tylko brzmi bardziej przyswajalnie, lecz swobodniej w kwestii budowania piosenkowych figur. Dlatego takie “Below” – z wielkim refrenem w centrum – w zwrotce nęci niemal filmowym budowaniem napięcia, jak w nowszych bondowskich soundtrackach, a “Alleviate” zaskakuje w zasadzie musicalowym refrenem. Dużo zmian, dużo nowości, ale bez wpadek, bez potknięć.

Kochasz metal? Udowodnij: “Tall Poppy Syndrome” (Sensory Records)

Już debiutancki album spowodował, że o Leprous zrobiło się głośno w progresywnym światku, choć w żaden sposób nie zwiastował tego, co zespół miał osiągnąć w przyszłości. Nawet tej niedalekiej, bo wydane ledwie rok później “Bilateral” nie ma zbyt wiele wspólnego z “Tall Poppy Syndrome”. Pierwsza płyta Skandynawów, która ujrzała światło dzienne w 2008 roku, ukazuje formację dopiero co kształtującą własną tożsamość. I nawet jeśli momentami grupa wychodziła poza proste szufladkowanie – choćby za sprawą partii klawiszowych, momentami usytuowanych w okolicach ambientu – mamy tu do czynienia z klasycznie rozumianym prog metalem pełną gębą. Wspomniałem o kształtowaniu tożsamości, ponieważ wyraźnie słychać, że Solberg i spółka dają tu upust swoim inspiracjom, jeszcze nie przemawiają w pełni własnym językiem. Gdzieś w tym pojawia się wysmakowany mrok ze szczytowych lat Opeth, oszczędnie zarysowana gorycz dokonań Porcupine Tree, a nawet neo-klasycyzujące wstawki w estetyce znanej z Emperor. Ten ostatni fakt dziwi najmniej, biorąc pod uwagę, że wówczas cały skład Leprous terminował jako zespół koncertowy Ihsahna solo, a sam Solberg to przecież jego szwagier. Mimo tego, trudno nie polubić się z tym krążkiem. Za highlighty uchodzą tu przede wszystkim emanujący grozą “Passing” czy najbardziej eklektyczny w zestawie “White” – oba do tej pory uznawane za jedne z jaśniejszych punktów w historii Leprous. Chcecie zobaczyć, jak pierwsze kroki stawiał jeden z bardziej oryginalnych progresywnych składów XXI wieku? Sprawdźcie “Tall Poppy Syndrome”. 

Koncerty Leprous w Polsce

Nie jest tajemnicą, że Leprous ma w Polsce oddanych fanów, dlatego 2024 rok będzie obfitował w trzy okazje do zobaczenia grupy na żywo. Norwegowie wystąpią 9 marca w Krakowie oraz dzień później w Lublinie, a na deser dochodzi jeszcze czerwcowy Mystic Festival – tam również ich złapiecie. 

Bilety na polskie koncerty grupy kupicie TUTAJ.

Łukasz Brzozowski

zdj. Elena Sihida

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas