Spidergawd – przewodnik po dyskografii

Dodano: 14.12.2023
Znacie Motorpsycho? Jeśli kochacie skandynawskiego rocka w tych odważnych wcieleniach, na pewno przynajmniej kojarzycie. Czterokrotni zdobywcy norweskiego Grammy (Spellemannprisen) to legenda progrockowo/psychodelicznego terytorium. Ale czy znacie Spidergawd? Możliwe, że nie, a to supergrupa personalnie mocno związana z Motorpsycho – słabiej rozpoznawalna, przy czym równie dobra. Poniżej prezentujemy, co mają do zaoferowania.

Istnieje dość powszechna – i raczej uzasadniona – opinia, że supergrupy rzadko kiedy są naprawdę “super”. Najczęściej wychodzi z nich coś, co raczej nie doskakuje do ogromnego potencjału wynikającego ze zbioru ekstraklasowych osobowości. To trochę jak z piłką nożną – drużyna złożona z jedenastu absolutnie najwybitniejszych zawodników na świecie wcale nie musiałaby ugrać każdego trofeum, bo zjadłoby ją ego i przesadna chęć dominacji każdego zawodnika. W przypadku Spidergawd problemu nie ma, bo – trochę jak w Motorpsycho – mowa o muzyce wyrosłej poniekąd z jamów, z psychodelicznego korzenia, a więc takiej, gdzie wszyscy grają do jednej bramki, wciąż trzymając się piłkarskich analogii. Norwegowie wiedzą, że najlepiej jest, gdy wszyscy błyszczą jednocześnie bez ciągu na kreowanie indywidualności. Dostajemy u nich więc zawiłe struktury i szeroko pojętego rocka stworzonego przy imponującym spektrum wyobraźni, ale – co najistotniejsze – dużo bardziej piosenkowego i przebojowego od Motorpsycho. To spowoduje, że na ich koncertach przeżyjecie szok, ale do tego będziecie mogli pokręcić bioderkiem i potupać nogą. Prawda, że idealny układ?

NAJNOWSZA W DYSKOGRAFII: “VII” (Crispin Glover Rec.)

Tegoroczna, wciąż świeża (krążek ukazał się 12 listopada tego roku) płyta Norwegów to w zasadzie wzorowa wizytówka ich stylu i dobra opcja jako materiał na wstępne zapoznanie się z nimi, jeśli wcześniej nie mieliście pojęcia o Spidergawd. Już otwierający “Sands of Time” uruchamia znajome struny, bez jednoczesnego wpadania w ramy prostego copycatu. Od wejścia słuchacz wpada w wehikuł czasu, teleportując się do kolorowych lat 80., gdzie pierwsze skrzypce odgrywał oczywiście hard rock. Jesteśmy konfrontowani przede wszystkim z songwritingiem opartym o siłę nośnego riffu oraz asystujących mu zaraźliwie chwytliwych melodii. Co do melodii – na materiale znajduje się ich multum, zwłaszcza jeśli mówimy o tych momentach, gdy na froncie królują gitarowe unisona. W takim wypadku skojarzenia z majestatyczną melodyką Thin Lizzy są jak najbardziej na miejscu. Ale, przy całej hitowości, Spidergawd nie ograniczają się wyłącznie do pisania bangerów. Na “VII” mocno wybijają się wpływy progresywne, zwłaszcza w zamykającym płytę “…and Nothing but the Truth”. Szukacie czegoś, co was zabawi, ale i wprawi w zachwyt niecodziennymi konstrukcjami? “VII” to propozycja w sam raz.

KLUCZOWA W DYSKOGRAFII: “IV” (Crispin Glover Rec.)

“IV” to nie tylko album, który jest jedną z jaśniejszych pereł w bogatej dyskografii Spidergawd, ale także dowodem na to, że Skandynawowie robią wszystko po swojemu. Dlatego właśnie tak ich lubimy – niezależnie od gatunku. Czwarty krążek Norwegów czerpie gęsto z hard rocka, ale może nawet gęściej ze stoneru. W przypadku tego krążka mówimy już o czystej wody bangerach, które w konfrontacji scenicznej zmiatają nawet najbardziej opornych słuchaczy. W końcu trudno tu czegoś nie lubić. Mowa o świetnie wyprodukowanych (a jednocześnie organicznych do bólu – zero triggerów i rażącej kompresji) przebojach, które orbitują właśnie w okolicach wspomnianego hard rocka oraz stoneru. W wielu momentach do głosu dochodzą także psychodelizujące momenty, chociażby za sprawą mantrycznych partii solowych, ale właśnie – stanowią upiększacz, nie dominują nad chwytliwą tkanką utworów. Wcześniej wspomniałem, że Skandynawowie robią wszystko po swojemu i ten materiał tego dowodzi. Bo na “IV” niejednokrotnie słychać wpływy najwcześniejszego Queens of the Stone Age czy nawet Kyuss, ale wzmiankowane psychodeliczne wpływy i melancholijna melodyka powodują, że mimo inspiracji ta twórczość brzmi jak nic innego. Takie wynalazki tylko na północy Europy.

PIERWSZA W DYSKOGRAFII: “Spidergawd” (Crispin Glover Rec.)

Debiutancka płyta Spidergawd jest prawdopodobnie tą najbardziej zróżnicowaną w historii zespołu. Znajdziemy tu zarówno wyraźnie zaznaczony trzon przebojowości dostępny na późniejszych albumach, jak i bardziej psychodeliczno-progresywne odloty. Niemniej, ten klasycznie rockowy wydźwięk pozostaje tu pierwszoplanowym elementem. Są to surowe, często szybkie i dynamiczne numery, które rozciągają się zarówno między jadowitością garage rocka, nośnością hard rocka i odrobiną stonerowego ciężaru. Ale oprócz rock’n’rollowej żywiołości znajdziecie tu także inne skarby. Takie “Southeastern Voodoo Lab” startuje w tradycji bliskiej funku, by następnie przerodzić się w transowy psychodeliczny jam. Najwyraźniejszymi momentami krążka są jednak dwa ostatnie numery, oba gęste, również zbudowane w oparciu o jamowane sekcje, liczne zmiany wątków i przeskoki z rockowej dynamiki do kosmicznych snujów. Wyjątkowa rzecz.

SPIDERGAWD W POLSCE

Jeśli po lekturze tego przewodnika czujecie się zachęceni, gorąco rekomendujemy zrobienie sobie przyjemności i wpadnięcie na Spidergawd do poznańskich 2Progów już 8 marca. Gwarantujemy, że będzie i przebojowo, i przygodowo. Głupio byłoby przegapić. Bilety na wydarzenie znajdziecie TUTAJ.

Łukasz Brzozowski

zdj. Geir Mogen

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas