Zmierzam do tego, że kultywowany przez zespół pęd ku niecodzienności, i to posunięty nawet tak daleko, jak na “Przestworze”, nie do końca wyjaśnia temperaturę dyskursu wokół tej płyty. W którymś momencie Wij stał się nazwą, o której wypada mieć sformułowaną opinię. Polaryzacja tychże tylko częściowo bierze się ze zderzenia na linii: nietypowa propozycja zespołu – podatne/ niepodatne na nią gust i smak odbiorcy. Obok tego jest jeszcze upatrywanie w Wiju nowego wcielenia Kata, Bathory i Type O Negative w jednym, zazwyczaj kontestowane tym brutalniej, z im mniejszym entuzjastą talentu Tui Szmaragd mamy do czynienia. Żeby nie było – “Przestwór” faktycznie ma coś z Kata, zwłaszcza pod kątem światotwórstwa i umiejętności robienia muzyki, która wybrzmiewa jako coś znacznie większego niż suma swoich elementów (katowski jest też zamykacz “Z raju won”, ale chyba nie ma sensu traktować go jako wyznacznik czegokolwiek). Wij jest tu bardziej u siebie niż na debiucie, a ciekawą perspektywę dostarcza anegdota o mash-upie Black Sabbath i The Temptations jako jednym z przyczynków do powstania zespołu. W tym kontekście „Dziwidło” przypomina mash-up, nie przymierzając, Elvisa Deluxe z Breakoutem, podczas gdy “Przestwór” to już bardziej osobna, a mniej kostiumowa interpretacja konwencji.

Całe to wyjście na swoje bynajmniej nie wiąże się z wejściem na nowy poziom pod względem produkcji; przeciwnie, “Dziwidło” brzmiało pełniej i bardziej organicznie niż nowa płyta, co nie jest jakąś wielką przeszkodą, po prostu czyni “Przestwór” jeszcze bardziej wokalo- i tekstocentrycznym materiałem. Warstwa instrumentalna nie spełnia tu wyłącznie funkcji pretekstowej, ale raczej nie wałkowałbym tej płyty tylko dla riffów. Wracając do światotwórstwa, imponujące jest to, jak spójną propozycję można stworzyć nie uznając żadnych widocznych ram tematycznych, vide: skrzypłocze, bunt maszyn, Thorgal i kler w tekstach; thrash, stoner i wszystko, co pomiędzy w muzyce. Równie imponujący jest skok jakościowy w zakresie songwritingu, bo, w przeciwieństwie do debiutu, na “Przestworze” początek numeru w żadnym stopniu nie warunkuje jego końca, co pozwala Wijowi zacząć “Panzerfurę” topornym, thrashowym riffem i płynnie przejść z niego w refren, który buja jak “Albatross” CoC po roku spędzonym w Polsce, albo wrzucić w połowie “Skrzypłoczy” bridge rodem z brytyjskiej gitarowej alternatywy – wszystko to bez wywołania większych zgrzytów poznawczych. O wokalu powiedziano już wszystko, więc dodam tylko, że jego największą siłę widać nie w tych najbardziej efektownych momentach, typu refren “Porońca”, a w numerach, gdzie ustawia całą narrację pod siebie. “Brek Zarith” ze swoimi bliskowschodnimi półtonami sytuuje się nie tak znów daleko “Close” Messy, ale u Wija ten efekt jest w stu procentach zależny od wyczynów Tui i niepodparty żadnym egzotycznym instrumentarium. Idąc dalej, “Lete” wypada znacznie lżej niż “Brek Zarith” nie tyle ze względu na samą strukturę utworu, ale wybór kontrastowo odmiennej ekspresji wokalu.
Podobno perwersją maszyn jest nie działać. Perwersją ze strony słuchacza byłoby dać się przekonać, że Wij to po prostu kolejny stonerowy zespół, tyle że z nadekspresyjną wokalistką – nie róbcie sobie tego, to nieprawda.
Adam Gościniak
(Piranha Music, 2023)
zdj. materiały zespołu