Jesteś wesołkiem?
Nie, chyba bym siebie tak nie nazwał. Nie należę do ludzi, którzy mają uśmiech przylepiony od ucha do ucha, choć jestem dość łatwy w kontakcie. Gdy czuję się ze sobą w porządku i mam dookoła siebie dobre osoby, roztaczam bardzo przyjemną aurę. Szczęście to jeden z jej elementów, pewnie, lecz słowo spokój byłoby tu znacznie bardziej na miejscu.
Teraz czujesz się ze sobą w porządku?
Myślę, że tak. Generalnie moim celem jest uzyskanie pełni wewnętrznego spokoju – poczucia, że nie muszę się zamartwiać zbyt wieloma rzeczami i snuć niepotrzebnych, czarnych scenariuszy.
Jak trudne jest znalezienie wewnętrznego spokoju? To przecież musi zajmować lata.
Dokładnie tak jest. To bardzo długi proces, często usłany licznymi przeszkodami i komplikacjami. Możesz po drodze nieźle się wkurzyć lub zawieść, ale uważam, że skoro efektem ma być pełna akceptacja siebie, to warto zakasać rękawy i się z tym trochę posiłować.
Co trzeba zrobić, by zbliżyć się do tego stanu?
Oprócz bycia dla siebie łaskawszym na pewno trzeba żyć tu i teraz. Rozpamiętywanie przeszłości i karmienie się sentymentami bywa spoko, ale najważniejsza jest teraźniejszość. W końcu nie leżysz na łożu śmierci, tylko prowadzisz normalne życie, masz sporo rzeczy do zrobienia. Tak to postrzegam. Pewnie zabrzmię strasznie konwencjonalnie, ale nawet gdy w twoim życiu wydarzyły się sytuacje nie do odkręcenia, należy się z nimi pogodzić i iść dalej. W innym wypadku trudno myśleć o jakimkolwiek progresie, skoro coś ciągle trzyma cię w miejscu.
Co jeszcze cię uszczęśliwia?
Satysfakcja z dobrze wykonanej pracy – choćby na polu muzycznym. Jeśli coś zrobię, włożę w to dużo czasu i emocji, a następnie jestem zadowolony z efektu, szczęście jest zupełnie naturalnym efektem ubocznym w takiej sytuacji. Życie to światło i mrok, więc trzeba znaleźć balans między jednym a drugim.
Pewnie, ale w muzyce Draconian raczej trudno o światło.
To zależy. Jeśli spojrzeć na naszą muzykę, to faktycznie na pierwszy rzut oka nie ma w niej miejsca na jakąkolwiek dobrotliwość. Z drugiej strony – piszemy o rzeczach i nastrojach, które przeżywa mnóstwo ludzi. Dzięki temu słuchacze mogą poczuć coś na wzór poklepania po plecach i świadomości, że nie są sami ze swoimi problemami, że ktoś czuje bardzo podobnie. Sam tak miałem. Gdy poznałem np. My Dying Bride, doznałem wielkiego olśnienia i ulgi, czego bardzo potrzebowałem jako wówczas młody chłopak z bardzo małej miejscowości. A wracając do miejsca Draconian w tej kwestii: uważam, że mamy w sobie coś na wzór światełka w tunelu; formy przekazania, że na końcu i tak wszystko będzie dobrze.
Czułeś się niezrozumiany jako nastolatek?
Generalnie przez większość życia czułem się bardzo niezrozumiany, samotny i w jakiś sposób uwiązany – zupełnie, jakbym nie mógł wyjść z jakichś szponów. Chyba sporo dzieciaków to przeżywa. Po prostu w pewnym momencie albo coś się z tym robi i przekuwa tę energię w coś innego, albo nie. W moim przypadku metal był kluczowy w procesie rozwoju, ale nie tylko – jako nastolatek eksperymentowałem także z nową falą, industrialem, gotykiem oczywiście… Dużo tego było.
Biorąc pod uwagę brzmienie Draconian, strzelam, że inicjacja z rockiem gotyckim też była dla ciebie bardzo istotna.
Oczywiście, tak było. Gotycki rock był dla mnie czymś na wzór portalu – wszedłem tam i absolutnie oszalałem na punkcie muzyki. Stała się ona dla mnie absolutną fascynacją, co trwa zresztą po dziś dzień. Z kolei metal gotycki to jeszcze inna para butów. Może zabrzmię jak stary człowiek, ale uważam za istotny fakt bycia przy tej scenie od samego początku. Kiedy My Dying Bride czy Paradise Lost dopiero zaczynały karierę, już ich słuchałem jako kilkunastolatek. Znalazłem swój głos. Bo owszem, jak wspominałem, przepadałem za gotykiem, przepadałem też za death metalem, lecz w przypadku wzmiankowanych kapel doszło do idealnego zespolenia tych światów.
Czyli wcześniej cały czas ci czegoś brakowało.
W pewnym sensie tak, ale nie miałem takiej świadomości. Bardzo lubiłem wspomniany death metal, black metal zresztą też. Gdy pierwszy raz usłyszałem „Under the Sign of the Black Mark”, totalnie się wystraszyłem, nie na żarty.
Death metalu też się wystraszyłeś?
Nie, docelową reakcją był śmiech, ale z czasem oczywiście zrozumiałem tę muzykę i ją pokochałem.
Wracając do metalu gotyckiego: My Dying Bride i Paradise Lost ustawiły w pewnym sensie twoją artystyczną drogę?
Nastawiły ją w taki sposób, że wiedziałem, co chcę osiągnąć, gdy już zacząłem komponować muzykę i gdy doszło do założenia Draconian. Kocham kontrasty. Ciężar i subtelność, mrok i jasność, przeszywający growling oraz delikatny kobiecy śpiew. Jeśli te akcenty są rozłożone dobrze, to z reguły brzmią wspaniale, bo świetnie się dopełniają i uzupełniają. Ale no – tak się u mnie wszystko zaczęło. Wcześniej tylko meandrowałem, podróżowałem i poznawałem różne rzeczy, a w momencie zetknięcia się z tym, o czym właśnie rozmawiamy, odnalazłem w końcu własną drogę. No i dało mi to też dużo otuchy w kontekście psychicznym. Byłem samotnikiem i w dodatku jedynakiem, nie miałem przyjaciół w szkole, więc muzyka pozwalała mi odpływać, odnaleźć wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa.
No właśnie, w tamtym czasie dużo trudniej było radzić sobie z samotnością – trzeba się mocniej pofatygować, by na przykład wysłać komuś list niż wiadomość na Facebooku.
Tak jest, nie było łatwo. Dodatkowo moje miasto słynie raczej z wychowania w, że tak powiem, wiejsko-rolniczym stylu, co również nie brzmi jak najlepsza opcja dla młodego chłopaka rozsadzanego emocjami. Ale właśnie o to chodziło, w pewnym momencie nie pozwalałem się tym emocjom przygnieść, tylko używałem ich jako inspiracji w kontekście tworzenia muzyki. Dalej to robię.
Zacząłem naszą rozmowę od pytania o wesołkowatość, bo gdy gra się metal gotycki, bardzo łatwo wmówić sobie, że w prawdziwym życiu też jest się tym mrocznym wampirem co na scenie. Miałeś z tym kiedykolwiek problem?
Rozumiem, co masz na myśli i zgadzam się z tą tezą, ale w moim przypadku nie był to problem. Nie jestem zbyt wampiryczny. (śmiech) Oddzielam też swoją, nazwijmy to, personę sceniczną od tego, kim jestem na co dzień. Moi przyjaciele, którzy dobrze mnie znają, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Gdybym cały czas był pogrążony w mroku i uczynił z tego część swojej osobowości w ramach jakiegoś kaprysu, oznaczałoby to, że coś poszło bardzo nie tak. Wróćmy na chwilę do tematu światła, który już omawialiśmy: bez niego miałbym dosyć ciężko. Magazynuję w sobie dużo nadziei, bo inaczej trudno byłoby mi zwlec się z łóżka każdego dnia.
To chyba jak wszyscy.
Albo prawie wszyscy, pewnie. Czasami bywam refleksyjny, czasami mam gorszy dzień i nie mam ochoty na nic, ale w innych sytuacjach przeżywam nieskrępowaną radość, co również jest bardzo fajne. Odpalam sobie piwo, słucham Dio – nie mam powodów do narzekań. Wszystkie te stany znajdują odbicie w Draconian. Jak wiadomo, muzyka to świetna opcja na ekspresję, a że Draconian stanowi ogromną część mojego życia, oba światy się łączą w zasadzie przez cały czas.
Czy twoja ekspresja w ramach Draconian bardzo się zmieniła w ciągu trzydziestu lat działalności?
Nie powiedziałbym, że zaszły jakieś bardzo drastyczne zmiany, ale na pewno mój sposób opowiadania o różnych sprawach jest inny, mocniej rozwinięty. To normalne, bo przecież z każdym kolejnym albumem jestem coraz starszy, a nie na odwrót. Powiedziałbym, że już od pierwszej demówki nasz styl był w mniejszym lub większym stopniu ukształtowany. Potem kombinowaliśmy i eksperymentowaliśmy, a gdy wypuściliśmy nasz debiutancki album, wszystkie klocki wpadły na swoje miejsce.
Chciałbyś czasami więcej pokombinować?
Nie odczuwam takiej potrzeby. Do tego nasz styl jest na tyle otwarty i przestrzenny, że można nim modulować na różne sposoby, w ogóle się nie nudząc, cały czas dokładając jakieś małe cegiełki. Mówi się, że tworzenie muzyki to swoista sesja terapeutyczna. W przypadku Draconian jak najbardziej znajduje to swoje odbicie w rzeczywistości.
Lubicie delikatnie zaskakiwać słuchaczy, więc skoro „Under a Godless Veil” było nieco subtelniejsze od kilku poprzedników, to jego następca będzie cięższy i bardziej doomowy?
To bardzo dobre pytanie, o którym sam często myślę w ostatnim czasie. Nawet niedawno rozmawiałem o tym z Johanem (Ericsonem, perkusistą – red.). Póki co zbieramy materiał na nowy album i powiedziałbym, że jesteśmy mniej więcej w połowie procesu songwriterskiego. Na pewno zabrzmimy inaczej, trochę ciężej, ponieważ kobiecy pierwiastek Draconian – bardzo mocno zaznaczony na „Under a Godless Veil” – teraz nie będzie aż tak bardzo w centrum. Teksty i ogólna atmosfera krążka aż prosiły się o wyeksponowanie Heiki (Langhans, poprzedniej wokalistki – red.), co było świetnym pomysłem, bo poradziła sobie fenomenalnie. Dlatego właśnie nieco zmieniamy szyki i próbujemy innych rzeczy. Chcemy czuć, że zespół żyje, a nie wegetuje. Jestem też przekonany, że na nowym albumie będziemy mocno dzielić się obowiązkami z Lisą (Johansson, obecną wokalistką – red.).
Säffle, skąd pochodzicie, to mała przemysłowa miejscowość, o której ciężko powiedzieć coś innego niż to, że istnieje. Myślisz, że jesteście najbardziej znanymi ludźmi stamtąd?
Jeśli o muzyków chodzi, to z całą pewnością. Generalnie Säffle jest najmłodszym miasteczkiem w Szwecji, ponieważ uzyskało ten tytuł dopiero w 1951 roku. Jak widać, jeszcze dużo przed nim.
Łukasz Brzozowski
zdj. materiały zespołu