Od razu pozwolę sobie zaznaczyć, że jeśli doceniliście „Gang Called Speed”, to istnieje bardzo duża szansa, że „Only One Mode” również przypadnie wam do gustu. Zespół raczej nie zmienia działającej formuły, w dalszym ciągu uwieszając się na lekko zmetalizowanym, bardzo rozbujanym hardcorze. Nie chodzi im o sprint i ciągłe szczucie d-beatem, a średnie tempa oraz dobrze dopasowane do nich breakdowny, choć dociskanie do samej dechy się tu zdarza. „Shut It Down” w pierwszych sekundach rozpędza się prawie w thrashowej manierze, ale to tylko zmyła – chwilę później zaczyna się mielenie w grooviastej manierze, a do niego dochodzą czyste wokale. Średnio potrzebne, choć to detal. Jeśli miałbym wskazać najistotniejszą zmianę między EP-ką sprzed dwóch lat a pełnoprawnym debiutem załogi z Sydney, najpewniej byłoby to jeszcze mocniejsze utwierdzenie się w ciężarze. Z drugiej strony należy pochwalić, że grupa robi, co może, by urozmaicić w gruncie rzeczy hermetyczną formułę, którą operuje.
Najbardziej dobitny tego dowód stanowi być może największy hit z płyty, czyli „The First Test”. I nie chodzi tu wyłącznie o wrzuconą znienacka partie fletu, funkcjonującą już na zasadzie virala, ale całą specyfikę numeru, bo dzieje się w nim naprawdę dużo. Od pojawiającej się w paru momentach melodyki w typie Hatebreed, aż po wskakujące co chwila świetne riffy z miejsca zachęcające do moshu. Do pakietu dodajmy tekst traktujący o odnalezieniu siebie w społeczeństwie wykazującym minimum zrozumienia dla ludzi wychodzących poza schematy i mamy gotowy hit Generacji Z. Jestem też przekonany, że w kategorii koncertowej wybitnie radzi sobie „No Love But for Our Own” z refrenem bliskim Turnstile i ciężarową robotą sekcji rytmicznej przywodzącą na myśl choćby Drain. Speed uwili sobie wygodne gniazdko, lecz mimo jego specyfiki nie pozwalają słuchaczowi na nudę. Z pewnością pomocny jest korzystny wymiar czasowy wydawnictwa (23 minuty), ale także kompozytorska smykałka muzyków. Grooviący hardcore to jedno, lecz cały czas dochodzi tu do zmian rytmicznych. W każdym numerze pojawia się multum riffów jak na tę konwencję, a kreatywność zwycięża nad okładaniem breakdownami dla samego okładania breakdownami. Za to należą się Australijczykom słowa uznania.
Odpowiadając na pytanie ze wstępu: owszem, Speed dowozi. Nic dziwnego, że są jedną z wiodących nazw współczesnego hardcore’a, skoro tak zręcznie posługują się ciężarem, przebojowością, a do tego mimo wszystko nie stoją w miejscu. „Only One Mode” zdecydowanie zaostrza apetyt i aż ciekawe, gdzie ta banda z Sydney znajdzie się za parę lat.
Łukasz Brzozowski
zdj. Jonathan Tumbel