Poznajmy się: Bølzer

Dodano: 04.04.2023
Bølzer jest jedną z niewielu grup, dzięki którym metal ekstremalny wciąż żyje i prze w poszukiwaniu nowego, a nie wyłącznie wegetuje. Niepodrabialny styl Szwajcarów uderzył w pełni sił już na demówce “Roman Acupuncture”, choć Okoi Jones i Fabian Wyrsch nigdy nie utracili kreatywnościowego paliwa. Od czego więc zacząć? Poznajmy się!

Na początek must-have: “Aura” (Iron Bonehead Prod.)

Na pierwszej EP-ce gromowładni HzR i KzR w zasadzie zaprezentowali w pełni własną estetykę i sprawnie pociągnęli wątki z “Roman Acupuncture”. To rzecz na wskroś oryginalna, a ewentualne echa innych wykonawców pełnią tu funkcję dodatku, zresztą i tak przetłumaczonego na własny język. Bo “Aura” na papierze jest po prostu wypadkową black i death metalu, lecz same utwory wymykają się szufladkom. Znajdziecie w tym jaskiniowo tłuczony rytm czy wściekle kostkowane partie, aczkolwiek atmosfera wybudowana dookoła nich to zupełnie inna bajka. Tutaj odbywa się niezrozumiały, ale z całą pewnością przeraźliwy rytuał, coś jakby szamański trans, który całkowicie wymknął się spod kontroli. Grupa stale zalewa złowrogie riffy delayowymi hałdami, a nieoszlifowany wokal Jonesa – znajdujący się w pół drogi między wrzaskiem a desperackim zawodzeniem do księżyca – tylko podbija wrażenie obcowania z czymś strasznym, bo nieprzewidywalnym. Nawet największy hit z materiału, “Entranced by the Wolfshook”, mimo świdrującej melodii wiodącej nie ma znamion festiwalowego bangera z wykrojnika. Bo temperatura rośnie i rośnie, by w połowie zwrócić się ku marszowej motoryce, a pod koniec znów znokautować, znów dobrnąć do granic szaleństwa z rozjeżdżającymi się w miksie gitarami. Nic więc dziwnego, że jeszcze przed wydaniem pełnego debiutu oczekiwania wobec grupy były ogromne. 

Już się znamy – czas na coś nieoczywistego: “Hero” (Iron Bonehead Prod.)

Czy “Hero” zapewniło Bølzerowi status herosów na przeludnionym black-deathmetalowym gruncie? Początkowo niekoniecznie. Z dzisiejszej perspektywy to pytanie wydaje się niezasadne, bo Szwajcarzy cieszą się już nobliwym statusem, lecz po premierze pierwszego albumu słuchacze nie byli w pełni przekonani. Pojawiały się narzekania, że doszło do zmiękczenia formuły, że produkcja zbyt ładna, że brzmi to jak Mastodon, który dowiedział się, że istnieje coś takiego jak Celtic Frost… Album równie często trafiał na listy najlepszych materiałów wydanych w 2016 roku, jak i tych najgorszych – coś w stylu zgarnięcia Oscara i Złotej Maliny jednocześnie.

Czas pokazał, że malkontenci byli w błędzie, bo “Hero”, ewidentnie kontrastujące z “Aurą” czy “Somą”, to wciąż płyta esencjonalna dla Bølzer – płyta, na której znów odnaleźli swojego Świętego Graala i przedefiniowali styl, mimo że tak naprawdę zbyt wiele nie zmienili. Bo cały czas słyszy się tutaj jednakowo rozpaczliwy skowyt Jonesa, bo wciąż jest w tym jaskiniowy gniew (vide: “Spiritual Athleticism”), ale o ile główne składowe nie uległy przebranżowieniu, o tyle forma dookoła nich już owszem. Na “Hero” HzR i KzR postawili na bardziej czytelny komunikat, dzięki czemu kluczowe elementy ich muzyki brzmią jeszcze lepiej i dobitniej. Zestrojone riffy koegzystują z natchnioną melodyką na przykład w “I Am III”, a transowe dłużyzny – choćby w “Phosphor” – uderzają jeszcze mocniej niż na poprzednich materiałach. Buchający na wszystkie strony atawizm wydawnictwa nie jest przykrywany warstwą gruzu, tylko wybrzmiewa w całej okazałości, a wewnętrzne zwierzę pielęgnowane przez Jonesa w tekstach ryczy z całych sił zamiast wyłącznie pohukiwać.

Kochasz metal? Udowodnij: “Roman Acupuncture” (wydawnictwo niezależne)

Czy pierwsze demo może być przełomowe? Pewnie – rację przyznaliby mi chociażby muzycy Morbid Angel czy Necrovore, których inauguracyjne kaseciaki złożyły podwaliny pod death metal maksymalnie splugawiony i wolny od thrashowych inklinacji. Pod muzykę tak przesiąkniętą złem, że nikt w tamtym czasie nawet sobie jej nie wyobrażał. Z “Roman Acupuncture” jest podobnie – już na tym materiale Bølzer objawił się słuchaczom w pełni. Bez tanich nawiązań do gatunkowej starszyzny. Bez nieporadnego brzmienia. Bez kompozycji rozrysowanych na kolanie.

Teoretycznie nic dziwnego, bo w momencie sformowania zespołu Szwajcarzy dali sobie cztery lata na rozruszanie się zanim w ogóle coś nagrają. To słychać, ponieważ “Roman Acupuncture” nie sprawia wrażenie nieśmiałego przywitania ze światem, a dopracowanego pod każdym celem kolosa, który spokojnie mógłby królować w zestawieniu najlepszych EP-ek 2012 roku. Zaskakuje już produkcja – mięsista, przeładowana gitarowymi dołami, a jednocześnie klarowna i inna niż u konkurencji z podobnych rejonów. To brzmi zupełnie jak black i death metal złączone w jeden spójny organizm, a nie chybione poszukiwania złotego środka między tymi nurtami. Wszystko wyjaśnia już utwór tytułowy, który nawet dziś sprawia wrażenie podręcznikowego przykładu stylu Bølzer. Jest w tym zezwierzęcona agresja death metalu, podpierana głównie nawałnicą blastów oraz złowieszczym riffem. Z drugiej strony pojawiają się tu gwałtowne piski gitar czy atmosfera na poziomie chaotycznego lotu w otchłań – a więc black metal pełną gębą. Jeśli pokazywać się światu, to tylko w taki sposób.

Obecnie w obozie Bølzer temperatura znów rośnie. Co prawda ostatnia (bardzo udana) EP-ka “Lese Majesty” ukazała się pod koniec 2019 roku, ale od niedawna grupa znów stawia na intensywne koncertowanie. W dodatku zaanonsowała też nadchodzący album. Póki co dalszych szczegółów brak, aczkolwiek to dobra rzecz. Ci dwaj zawsze stawiają na zaskoczenie, więc dam im się zdziwić kolejny raz.

Łukasz Brzozowski

zdj. Katafalk

Bilety na jedyny polski koncert Szwajcarów (wraz z Watain i Concrete Winds) kupicie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas