Zetra – „Zetra” (Nuclear Blast)
Zetra ma wszystko, by zostać jedną z najjaśniejszych gwiazd gothmetalowego revivalu. Riffowo rozciągają się między lekko numetalowym sznytem Evanescence i lovemetalowym wdziękiem HIM, co już samo w sobie mogłoby sugerować, że mamy do czynienia z listem miłosnym do lat zerowych, ale nie. To byłoby zbyt proste. Oprócz naiwnych melodii i nieznośnie przebojowych refrenów w Zetrze kryje się znacznie więcej dobrego, niż można by wstępnie założyć. Ciekawość budzi m.in. produkcja, która nie zmierza w stronę dopieszczonego metalu z dużej wytwórni. Z jednej strony mamy niemal synthpopowe barwy syntezatorów (kłania się Black Marble!), z drugiej miękkie brzmienie bębnów, a z jeszcze trzeciej gothrockowe gitary z odrobiną gruzu. Do tego pojawia się też niemała liczba porozrzucanych w tle shoegaze’owych rozlewisk czy nawet postpunkowa rytmika. No i najważniejsze – te intrygująco zaprojektowane hity tworzy dwóch kolesi wyglądających jak zaginieni członkowie Dimmu Borgir z dawnych lat. Będą duzi, zobaczycie.
Unto Others – „Never, Neverland” (Century Media)
Ostatnie lata nie były dla Unto Others najlżejsze. Rozstali się z Roadrunner Records w nie najlepszych układach, wydali płytę „Strength”, która była nie najgorsza, ale raczej donikąd ich nie zaprowadziła, a do tego musieli zmierzyć się z innymi kryzysami. Wszystko wskazuje jednak na to, że trzeci krążek grupy dźwignie ich popularnościowo, bo bez wątpienia jest powrotem do formy z „Mana”. Nie ma silenia się na dociążone metalowe brzmienie ani zbędnego prężenia muskułów. Element heavymetalowy wydaje się zdecydowanie wycofany i słusznie. Frontman formacji, Gabriel Franco (który zresztą pojawił się gościnnie na debiucie Zetry!), utrzymuje, że Unto Others są obecnie po prostu rockowi i nawet jeśli upraszcza, to ma trochę racji. Posłuchajcie tego przesłodkiego refrenu w „Butterfly” albo melodii w „Suicide Today” brzmiących jak Paradise Lost z okresu „Draconian Times”, ale w wersji postpunkowej. Hit na hicie – odpowiednio podniośle i przebojowo. Panowie, witamy z powrotem, premiera już za tydzień!
GRMSN – „Velut Aegri Somnia” (Tinkitie Records)
GRMSN to fiński, z lekka toporny metal gotycki. Najzwyczajniej w świecie mamy do czynienia z piosenkami, w których główną rolę odgrywa mruczący w niskim rejestrze wokalista, baśniowe klawisze okupujące drugi plan oraz wyeksponowane siermiężne riffy. Niby nic specjalnego, ale kiedyś ukułem sobie taką tezę, że jeśli pochodzisz z Finlandii i grasz mroczny rock/metal, to z reguły wychodzą z tego przynajmniej dobre rzeczy. Nie inaczej jest z tym składem. Sami określają swoją muzykę jako dark rock grany przez czwórkę melancholijnych rockersów i w zasadzie wyczerpują temat. Na „Velut Aegri Somnia” usłyszycie odrobinę brzmień akustycznych w wariancie pt. „rozczulająca ballada przy ognisku”, opartą na ciężkich riffach słodycz znaną z The 69 Eyes i wrzynającą się do czaszki melancholijną chwytliwość bliską HIM czy Sentenced. Dużo Finlandii w porównaniach, lecz GRMSN czerpią z najlepszych wzorców, więc nie ma potrzeby się na nich wściekać. Tym bardziej, że płytę wydali naprawdę udaną, sprawdźcie to.
Cold Gawd – „I’ll Drown on This Earth” (DAIS)
Liczba warstw nakładających się na Cold Gawd budzi podziw. Inspirują się dream popem, r&b i twórczością Drake’a. W jednym z numerów deklarują, że korzystają z pomocy prawnej Marcela Duchampa, a do grona ich fanów zalicza się Chino Moreno z Deftones. Autorzy „I’ll Drown on This Earth” mają w sobie coś z erotyczno-przebojowego napięcia Deftones, ale nie czerpią zbyt gęsto z dziedzictwa „White Pony” i generalnie lokują się kilka pięter nad typowymi kopistami tego składu. Grupa znacznie mocniej sięga po rocka alternatywnego z lat 90., doprawionego zmetalizowanym, a jednocześnie wycofanym brzmieniem. Wybory produkcyjne scalają się tu fantastycznie. Trzeszczące gitary umiejscowione między „Loveless” My Bloody Valentine” a stoner rockiem dobrze uzupełniają się z androgynicznymi wokalami i dreampopowymi melodiami. W pakiecie dostajemy też zrezygnowany, a jednocześnie parujący od emocji slacker rock – z tym materiałem się nie znudzicie. Cold Gawd dbają, byście nie myśleli o nich najprostszymi kategoriami.
Pallbearer – „Mind Burns Alive” (Nuclear Blast)
Wszystkie powyższe płyty łączy jedno, a mianowicie ustawiona w centrum przebojowość. Na nowym Pallbearer hitów nie ma. Jest za to sam smutek, przygnębienie i catharsis. Nawet w obliczu pojedynczych iskierek nadziei „Mind Burns Alive” to przygniatający ciemnymi barwami materiał. Pallbearer zbliżyli się tu, jak nigdy wcześniej, do dziedzictwa nieodżałowanego Warning, co samo w sobie sugeruje, jakiego nastroju spodziewać się po ich tegorocznym wydawnictwie. Oczywiście muzycy nie kserokopiują patentów z „Watching from a Distance”, bo grają po swojemu, ale ogólne założenia są podobne. Otrzymujemy więc mosiężny, monumentalny doom metal, w którym cały patos i atmosfera pochodzą nie z klasycznych form metalu, lecz ze slowcore’u. Gdyby Sun Kil Moon z okresu „April” czy „Ghosts of the Great Highway” poszło w pełen przester i wzniosłość, tak by właśnie brzmiało. Idealny materiał, by dobić się w deszczowy wrześniowy wieczór. Może nastroju wam to nie poprawi, ale oczyści duchowo w najlepszy sposób.
Łukasz Brzozowski
zdj. materiały Zetry