Interpol – „Antics”: Indierockowe hymny z zapyziałej kawalerki

Dodano: 04.10.2024
Na „Antics” Interpol niespecjalnie zmienił swoje brzmienie, a wszelkie zmiany naniesione po legendarnym debiucie, „Turn on the Bright Lights”, są kosmetyczne. Najważniejsi indierockowcy Nowego Jorku poszli za ciosem, proponując ładniejszą i przyjaźniejszą wersję tego, co przygotowali w przeszłości. O dziwo poskutkowało to równie dobrą i ważną płytą.

Nie jest wielkim szokiem, że zespoły potrafią odnosić sukcesy z dnia na dzień, ale rozwój Interpol w ciągu pierwszych pięciu lat działalności jest naprawdę godny podziwu. Od niekoniecznie udanych, amatorskich koncertów w 1997 roku i ciągłego zmieniania nazwy aż po debiut, który wywraca scenę rockową w 2002 roku. „Turn on the Bright Lights” właściwie od razu katapultuje zespół do panteonu gwiazd alternatywy i z biegiem czasu nadaje im dość uciążliwy status nowego Joy Division. Jasne, podobieństwa do tego, co robili Brytyjczycy bywają w ich muzyce namacalne, ale to mimo wszystko inna bajka. Skład z USA wtłacza postpunkowy chłód w realia wczesnych lat dwutysięcznych, żeniąc go z nienachalną przebojowością indie rocka, idąc w więcej energii, mniej chłodu. Jeśli chodzi o porównania do Curtisa i spółki, twórcy „Antics” od początku podchodzą do nich z dużą rezerwą. Niedługo po wydaniu inauguracyjnego albumu gitarzysta, Daniel Kessler, komentuje je następująco: Zdajemy sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach ludzie muszą znaleźć jakieś odnośniki do muzyki i my również to robimy – mówi muzyk. – Jednak niekoniecznie się nimi inspirujemy. Myślę, że byli fantastyczni, ale mogę wymienić około 75 innych kapeli, których słucham o wiele częściej niż Joy Division i to dotyczy także reszty chłopaków – ustala. Ale to żaden problem w porównaniu do całej masy pozytywów. Z lokalnego składu grającego dla pustych sal Interpol przeistaczają się w międzynarodowe gwiazdy indie rocka i jednego z najistotniejszych reprezentantów gatunku w historii. 

NOWY JORK, NOWY JORK… ILE MOŻNA?

Od momentu, gdy popularność Interpolu eksploduje, o zespole mówi się w kontekście także w kontekście Nowego Jorku. Interpol – zupełnie jak choćby równie popularne The Strokes, Yeah Yeah Yeahs, LCD Soundsystem bądź The National – pochodzi z miasta Statuy Wolności, startuje na przełomie lat 90. i 00., a do tego przykłada znaczącą cegiełkę do rozwoju globalnej sceny alternatywnej z tego okresu. Niejeden artysta próbuje w tym czasie skorzystać z okazji i ugrać coś na nowojorskim pochodzeniu, ale nie bohaterowie tego tekstu. – Uważam, że to ważne, aby grać po prostu w dobrym zespole i czuć się komfortowo z tym, co robisz (…) – zauważa Kessler. – Wszystkie inne rzeczy znajdują się poza twoją kontrolą i ty również powinieneś mieć je poza swoją kontrolą – dodaje. Łatwo dostrzec, że załoga z Brooklynu nie próbuje czerpać benefitów z korzystnego położenia geograficznego, tylko bazować wyłącznie na atutach płynących z muzyki. Co więcej, nawet mimo depresyjnego charakteru i zamachów z 11 września, które bez wątpienia wpłynęły pośrednio na nagrywanie krążka, nawet wtedy zespół nie wchodził w maski bezradnych smutasów. – Chodzi bardziej o pewien drive i tęsknotę – twierdzi frontman, Paul Banks. – Wiele z intensywnego spektrum emocji obejmuje pragnienie, utratę oraz brak seksu i miłości – podsumowuje. Paradoksalnie to daje im jeszcze więcej sympatii ze strony słuchaczy. Ciemne barwy są podstawą, lecz nowojorczycy nie przybijają słuchacza do przesady, tylko pokazują natłok stanów kotłujących się w głowach każdego z nas. Ale no – cykl promocyjny „Turn on the Bright Lights” kończy się pomyślnie. Płyta rozchodzi się w milionie egzemplarzy, ikoniczny już numer „NYC” w 2003 roku coveruje legendarne REM, a gorące uznanie dla ich twórczości kapeli choćby król gotyckiego rocka – Robert Smith z The Cure. Skoro wszystko idzie po mistrzowsku, pora zaczynać prace nad następcą debiutu. 

GWIAZDORKA WYKLUCZONA

Wszystko, co robię, uległo zmianie, ale sposób myślenia już nie – mówi Kessler. – Sam fakt sprzedania niemałej liczby płyt i docenienia przez słuchaczy nie oznacza, że powinieneś się zmieniać. To bardzo pragmatyczne i klasowe podejście, ale można odnieść wrażenie, że cechuje ono Interpol już od momentu stabilizacji, która przyszła wraz z premierą debiutu. I nie chodzi tylko o eleganckie garnitury na scenie, ale chociażby o wypracowany system tworzenia muzyki. Materiał na „Turn on the Bright Lights” powstawał przez parę ładnych lat, z „Antics” wyglądało to zgoła inaczej, lecz w żaden sposób nie przerosło zespołu. – Pisanie numerów przyszło nam raczej łatwo – przekonuje perkusista, Sam Fogarino. – Kiedy skończyliśmy trasę, ich skomponowanie dawało poczucie wyzwolenia, a nie ciężkiej harówki. Jest to tym bardziej imponujące, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że rzeczona trasa trwała blisko półtora roku. Z pewnością duży wpływ na taki stan rzeczy ma kreatywna chemia wewnątrz kapeli. Mimo tak różnego zestawu osobowości (który po latach doprowadzi do odejścia basisty, Carlosa Denglera) muzycy powtarzają jak jeden mąż, że chodzi o kolektywne podejmowanie decyzji, nie ego. – To dziwne, że nie dzieją się u nas cztery różne rzeczy jednocześnie – twierdzi Kessler. – Istnieje między nami poczucie jedności, ponieważ najważniejsza w tym wszystkim jest piosenka. Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę – kończy stanowczo. 

PREMIERA „ANTICS” – BRAK ZGODY NA TYMCZASOWOŚĆ 

„Antics” ukazuje się 27 września 2004 roku i nie wnosi wielu zmian w porównaniu do poprzedniczki. Albo inaczej – pokazuje zespół z nieco innej strony, jeśli chodzi o rozkładanie akcentów. Drugi album grupy sprawia wrażenie nieco jaśniejszego i otulającego – bardziej romantycznego niż mrocznego, chociaż oczywiście rzeczony romantyzm od zawsze stanowi kluczowy element stylistyki zespołu. Mimo tego i lekkiego procesu kompozytorskiego nastroje muzyków wcale nie należały do najbardziej optymistycznych. Po latach Banks stwierdzi, że przelał na „Antics” mnóstwo krwi, potu i łez. Wysiłek mentalny nie idzie na marne, ponieważ wokalista do tej pory wskazuje wydany przed dwudziestoma laty materiał jako swój ulubiony. No i faktycznie, niedługo po wydaniu krążka muzycy również nie uznają nowej płyty za weselszą od „Turn on the Bright Lights”. – Nie powiedziałbym, że „Antics” jest bardziej optymistyczna – pewnie zauważa Kessler. – Patrzę na nią bardziej w kategoriach intensywności Interpolu, a nie w kategoriach tego, czy jest to bardziej optymistyczne, melancholijne czy jakiekolwiek – tłumaczy. – Ta muzyka ma sprawić, że coś poczujesz. Dla mnie brzmi po prostu jak my – rzuca finalnie. W dużej mierze na takie, a nie inne spojrzenie wpływa produkcja tych piosenek, znacznie bardziej precyzyjna, przejrzysta i poniekąd dopasowana do szerszego grona odbiorców. – „Antics” ma o wiele bardziej wyraziste, żywe i przestrzenne brzmienie, stąd ten punkt widzenia – punktuje Dengler. Do tego dochodzi także postawienie kropki w kwestiach lirycznych. Nawet jeśli teksty Interpolu na debiutanckim albumie nie były prostolinijnym nawiązaniem do ówczesnej sytuacji politycznej czy społecznej w USA, o tyle na jego następcy… tym bardziej nie są. A przynajmniej tak widzi to wówczas zespół. – Nie jesteśmy zespołem politycznym – deklaruje Banks. – Mamy opinie na tematy polityczne, ale nie jest to nasz napęd do tworzenia. Chodzi raczej o ucieczkę przed tym. Ucieczkę przed nieuniknionym – wieńczy. 

EMOCJE I PRZYGNĘBIAJĄCA KAWALERKA

No dobrze, ale dlaczego „Antics” tak naprawdę nie jest bardziej optymistyczną płytą niż debiut, skoro powstawała w atmosferze sukcesu i gnania ku gwiazdom? No cóż, okazuje się, że nie do końca tak było. Większość materiału, przynajmniej po stronie Banksa, narodziła się w zapyziałej kawalerce w Brooklynie. Mieszkanie zostało wynajęte tylko i wyłącznie w celu tworzenia materiału, ponieważ muzyk nie widział innego wyboru. We własnych czterech kątach – które dzielił z partnerką i jej przyjaciółką – nie miał przestrzeni na skupienie się. Do głowy przyszły mu puby, gdzie lubił przebywać, ale to też nie wchodziło w grę. Musiał więc znaleźć nawet najdrobniejszą przestrzeń wyłącznie dla siebie, choć łatwo nie było. Ten mały pokoik opisywał jako obrzydliwie dołujący. Mimo problemów – a może ze względu na nie – kreatywność wcale go nie odpuszczała. – Tekstów z tego czasu starczyłoby na trzy albumy (…) – zapewnia artysta. – Znalazło się w nich tyle bagna pochodzącego prosto z podświadomości, czy skądkolwiek pochodzą sny, więc natychmiast przelałem te myśli na papier – dodaje. Ale na przykład u Kesslera wyglądało to inaczej. Po prostu robił sobie kawę, siadał przed telewizorem i oglądał film. Najczęściej czarno-biały. Na podstawie tego, co widział na ekranie, chwytał za gitarę i tworzył lub też nie. No i jednak nie ma co – „Antics” również jest nowojorska do skraju. Przyznaje to zresztą sam Banks. – Brzmi bardzo nowojorsko. Jak trasy metra z Manhattanu do Brooklynu, zupełnie jak ten dołujący apartamencik, który wynajmowałem. Nieco melodramatycznie? Najpewniej tak, ale jeśli mowa o zespole dążącym do tego, by słuchacz coś poczuł, trudno o lepszą metodę wyrażenia własnych emocji. – (…) [nasze teksty] nie są skażone żadnymi kulturowymi, tymczasowymi zmartwieniami czy innymi myślami. Lepiej robić tak, niż zgrywać mądralę – słusznie zauważa frontman Interpolu.

SUKCES I TROCHĘ NARZEKACTWA

Rozumiem, dlaczego nowa płyta może denerwować ludzi. Jest mniej samoświadoma i bardziej bezwstydnie zaangażowana, co było wesołe i zawstydzające jednocześnie, kiedy ją tworzyliśmy – tak do mieszanych opinii nt. krążka po jego premierze odnosił się Banks. Bo owszem, przy całej presji i geniuszu debiutanckiego albumu nie wszyscy polubili się z „Antics”. Część recenzentów sprawiała wrażenie rozczarowanych niewielkim stopniem innowacji w porównaniu do debiutu. Niektórzy fani mieli podobny problem. Niemniej, nie był on znaczący, ponieważ „Antics” odniosła porównywalny sukces do „Turn on the Bright Lights”, a nawet zaprowadziła Interpol w nowe miejsca. Trzy z czterech puszczonych w świat singli wbiły się do na cotygodniową brytyjską listę Top 40, czyli ranking 40 najchętniej słuchanych w danych dniach singli – takie wyróżnienie ich wcześniej nie spotkało. Do tego podbój świata nowojorczyków również nosił znamiona czegoś większego niż wcześniej. Czekało na nich więcej tras, więcej promocji i przede wszystkim występy w większych lokalach dla większej liczby ludzi. No i jeszcze coś, czyli „Evil”. To takie interpolowe „Smells Like Teen Spirit” albo – korzystając z nieszczęsnych porównań do Joy Division – „Love Will Tear Us Apart”. Jest to największy hit grupy, a w dodatku najchętniej grany na żywo. Co ciekawe, Banksa ponoć wcale to nie nudzi. – Mam świadomość, że to jeden z naszych najpopularniejszych utworów – przytomnie stwierdza muzyk. – Rozumiem, skąd bierze się pragnienie usłyszenia go na żywo, ale na zupełnie przyziemnym, ludzkim poziomie to ogromna frajda patrzeć na entuzjastyczne reakcje tłumu, kiedy zaczynamy go wykonywać – podsumowuje. 

ZAMKNIĘCIE PEWNEGO ETAPU

Nie da się ukryć, że „Antics” to ostatni naprawdę wybitny album Interpolu. Momentami do podobnej klasy podjeżdża następny w dyskografii „Our Love to Admire”, ale kolejne płyty – pomijając wyjątki w postaci pojedynczych numerów – nawet nie zahaczają o ten poziom. Omawiana w tym tekście dwudziestolatka to także nie tylko udany następca kultowego w wielu kręgach debiutu, ale i album, który ostatecznie ukształtował styl zespołu. Styl, z którego po dziś dzień czerpie multum młodych załóg indierockowych czy postpunkowych. Styl z gatunku tych trudnych do podrobienia. Po prostu Interpol.

Łukasz Brzozowski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas