W przeszłości black metal w wydaniu Deus Mortem cechowały przede wszystkim dwa aspekty – gniew i melodie. Czerpiąc z najbardziej zasłużonych reprezentantów nurtu, opierających się na podanych elementach, polska grupa od początku robiła coś swojego, a jednocześnie będącego poszanowaniem tradycji. Potrafili połączyć zamaszystą melodykę wczesnego Dissection z zajadłością Marduka i obłąkaniem Gorgoroth z ery „Incipit Satan”, nie brzmiąc jednocześnie jak kopia żadnego z tych zespołów. Można raczej powiedzieć, że wrocławianie wiedzieli, u kogo podpatrywać najlepszych wątków, a do tego przekuwać je w coś osobnego. Na „Thanatos” idą jeszcze dalej. Oprócz blastowego gradobicia i samej czerni w tekstach do pakietu doszła zaskakująca jak na ich standardy różnorodność. Zaskoczyło to chyba prawie każdego, zwłaszcza gdy w połowie „Krwawego świtu” zupełnie znikąd pojawiła się melodia łudząco podobna do głównego tematu z „Simple Man” Lynyrd Skynyrd. Jak pokazuje całość, tak śmiałe nadanie temu wściekłemu black metalowi odrobiny rockowego ducha nie było jednorazową sprawą.
Te dziarskie solówki czy riffy momentami przypominające o złotych latach Judas Priest są obecnie integralną częścią muzyki Deus Mortem i zupełnie naturalnym uzupełnieniem jej blackmetalowego trzonu. Melodyjna podpórka takiego „Slow Death” budzi skojarzenia ze wspomnianym wcześniej Dissection, ale z okresu, gdy Szwedzi również poczuli w sobie rocka, czyli „Reinkaos”. Dalej jest tylko lepiej. Mógłbym wymieniać i wymieniać atuty wiążące się z poszerzeniem zespołowego pomysłu na siebie, ale generalnie mam wrażenie, że działa to najlepiej w polskojęzycznych fragmentach płyty. Nie chodzi tylko o fakt, że same teksty zyskują na jeszcze większym autentyzmie, lecz też dlatego, że formacja pozwala sobie w tych utworach na najwięcej. W tej kwestii moim absolutnym faworytem jest „W serce płomiennej grozy”. Całość startuje od heroicznej solówki, przeplata najczarniejszą z czerni z korzennie metalowymi riffami w gatunkowej tradycji, by w połowie zwolnić – jakby blisko debiutu kultowego Sacrilegium – i na koniec przygnieść blastami. Wszystkie te składowe bez problemu się ze sobą ścinają, dając najbardziej angażujący materiał Deus Mortem. Tu nie ma cienia monotonii czy przytłoczenia samą siarką. Łapią za gardło od wejścia i nie puszczają aż do końca, wieńcząc wszystko niemal doomowym zakończeniem „Noesis”.
Wiadomo było, że „Thanatos” okaże się dobrą płytą, bo Deus Mortem złej jeszcze nie wydało, ale na tegorocznym krążku formacja wycina w pień większośc tegorocznej blackmetalowej konkurencji. I to nie tylko z Polski. Świetna rzecz.
Łukasz Brzozowski
(Profane Spirit Productions, 2024)
zdj. materiały Deus Mortem