Dlaczego „World Coming Down” to tak dobra płyta?

Dodano: 21.11.2024
Po wielkim sukcesie „Bloody Kisses” i niewiele mniejszym osiągniętym przy „October Rust” Type O Negative zdecydowali się na zmianę kursu. Brak fikcji, sama życiowa szarówka – bez nakładania masek, bez ciągłego chowania się za subtelnymi śmieszkami. Na „World Coming Down” Peter Steele i załoga zabrzmieli tak mrocznie, jak się da, co zaowocowało jedną z najwspanialszych płyt w ich dyskografii.

Są tu hity? No, są. Ale nie chodzi o hity pokroju „Christian Woman” czy „Love You to Death”, tylko o numery brzmiące jak serce przygniecione cegłami. Taka właśnie jest ta płyta – coś na kształt upadku z Mostu Brooklyńskiego widocznego na okładce. Dlatego tak ją wszyscy kochamy.

POWAGA

W Type O Negative przewijało się wiele wątków, ale nowojorczycy nigdy nie podchodzili do siebie zbyt serio. Wystarczy rzucić okiem choćby na tekst ich największego hitu, „Black No.1”, by szybko spostrzec, że było w tej mroczno-gotyckiej kreacji wiele przymrużania oka, a nawet obu. Na „World Coming Down” obyło się bez większego stężenia beki – znajdziemy tu minimalne jej ilości. Uśmiech wzbudzają okrzyki I like vitamins – we like vitamins! w „Everything Dies”, lecz tego byłoby na tyle. Poza tym na czwartym krążku Type O Negative dominuje przytłaczający mrok. Steele mierzy się tu ze śmiercią na każdym kroku. W „Everything Dies” i „Everyone I Love Is Dead” rozpamiętuje odejście bliskich. W „White Slavery” reflektuje nad zgubnym działaniem kokainy, od której był wówczas uzależniony. W numerze tytułowym, jakby tego było mało, częstuje słuchacza linijką mam tyle szczęścia, lecz jestem pełen nienawiści do siebie. Śmierć czyha na krążku nawet w formie miniaturek „Sinus”, „Liver” oraz „Lung”, które symbolizują zgon w wyniku powikłań związanych kolejno: z nadużyciem kokainy, alkoholu oraz tytoniu.

CIĘŻAR

W pakiecie z dojmującą szczerością i mrokiem idzie także zdecydowanie przesunięcie wskazówki w kierunku doom metalu. „World Coming Down” to zdecydowanie najcięższy materiał Type O Negative – cięższy nawet od przesyconego wpływami hardcore punka debiutu. – Wróciliśmy do korzeni, znów chodziło nam o zrzynanie z Black Sabbath – mówił po premierze krążka Josh Silver, klawiszowiec grupy. Oczywiście o zrzynaniu nie było mowy, ale duch Tony’ego Iommiego unosił się nad tą płytą wielokrotnie. Te wolne, snujące się w depresyjnym widzie numery są muzycznym ekwiwalentem rozjazdu walcem drogowym. Naprawdę wiele kapel ze sludge’owej strony gatunku chciałoby generować tak wiele beznadziei. Spójrzcie chociażby na kawalkadę riffów z numeru tytułowego albo spadające głazy w „Creepy Green Light”. Jednocześnie, mimo całej czerni, należy pamiętać, że Type O Negative byli na tamtym etapie bardzo wprawnymi kompozytorami, więc nawet mimo okładania słuchacza pesymizmem przez ponad godzinę wiedzieli, jak równoważyć proporcje. Tutaj kłania się „Pyretta Blaze”, czyli wręcz rockowy hicior na tle reszty. O to chodzi.

SPÓJNOŚĆ 

Mogę się tą opinią narazić wielu osobom, ale trudno – raz się żyje. Otóż uważam, że o ile „Bloody Kisses” i „October Rust” są wyśmienitymi płytami, o tyle bywają nierówne. Stylistyczne przeplatańce Type O Negative z obu okresów są oczywiście w dużym procencie świetne i stanowią jeden z czynników decydujących o ich wysokim poziomie, przy czym czasami potrafią znużyć. Na „World Coming Down” rzeczony problem w zasadzie nie występuje. To po prostu ponad godzina doomowej siermięgi z gotycką nadbudową pojawiającą się w zasadzie tylko od czasu do czasu. Najbardziej niecodziennym spośród wszystkich numerów jest wspomniana „Pyretta Blaze”, lecz poza nim zespół wytrwale mieli wolny riff za wolnym riffem. Jak dosyć pewnie stwierdzał sam Steele – chodziło nam po prostu o napisanie jakościowych piosenek. I tutaj upatrywałbym jednej z wiodących sił „World Coming Down” – to właśnie jakościowe piosenki. Bez estetycznych przeskoków, bez niepotrzebnych ulepszaczy i dodatków. Po prostu chłopaki dały z siebie wszystko w klasycznie rockowej tudzież metalowej formule. 

PROSTOTA 

Poprzedni wątek w naturalnej linii prowadzi do prostoty. Sami członkowie grupy zaznaczali, że nie chcieli z niczym przesadzić. Gdy już uczepili się jednej rzeczy, przez większość czasu się jej trzymali – to esencjonalna cecha „World Coming Down”. Tutaj oddajemy głos Peterowi: Chodziło o to, by brzmieć bardziej jak cztery osoby, a nie czterdzieści. Podjęliśmy świadomy wysiłek zrezygnowania z trzech różnych ścieżek gitarowych lub trzech różnych  barw klawiszy – innym powodem, dla którego wróciliśmy do tego stylu, jest to, że naprawdę trudno jest odtworzyć niektóre rzeczy z „October Rust” na żywo. To bardzo bujna muzyka, a my jesteśmy tylko czterema facetami… I faktycznie – niemal shoegaze’owych dryfów tu nie uświadczycie, jedynie głazy. – Właściwie to staraliśmy się o coś prostszego na tej płycie – dodaje Johnny Kelly, perkusista grupy. – Produkcja stanowi połowę tego, czego użyliśmy na poprzednim albumie – kończy. Jak widać, podejście less is more zdecydowanie zdało egzamin przy „World Coming Down”. 

Podsumowując: czy jest to lepszy materiał od „Bloody Kisses” lub „October Rust”? Na pewno równie dobry, a przy tym zupełnie inny. Na pewno też Type O Negative nie wskoczyli później aż tak wysoko, mimo całkiem niezłego „Life Is Killing Me” i bardzo udanego łabędziego śpiewu – „Dead Again”. W momencie, gdy piszę te słowa, za oknami (przynajmniej w Trójmieście) leży już śnieg. Polecam więc zarzucić „World Coming Down”, wyjść na spacer i przypomnieć sobie, że wszystko umiera.

Łukasz Brzozowski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas