Czy jest na świecie jakiś fan thrashu, który nie kojarzy numeru tytułowego z tego albumu? Albo „Inner Self”? Załoga z Ameryki Południowej stanęła na głowie, by przebić wszystko, co zrobili wcześniej, a efekty wzmożonego działania obserwujemy po dziś dzień. Nobliwy status „Beneath the Remains” jest niepodważalny.
SONGWRITING NA NAJWYŻSZYM POZIOMIE
Kocham „Morbid Visions” i „Schizophrenię”. Kocham również EP-kę „Bestial Devastation”. Niemniej w czysto obiektywnym sensie należy przyznać, że nie są to najlepsze materiały na świecie. Cechuje je typowe dla brazylijskiej sceny z tamtego czasu chałupnicze brzmienie (które uwielbiam!) i ewidentne kompozytorskie braki. Co prawda postęp dokonany w zaledwie rok między pierwszym a drugim albumem robi wrażenie, lecz gdzie temu do ścisłej gatunkowej czołówki z USA czy Niemiec pod kątem techniczno-brzmieniowym? Na „Beneath the Remains” Sepultura wreszcie odnalazła siebie. W ogóle nie zrezygnowali z nieokiełznanej jatki na przełamaniu thrash i death metalu, ale za to zrozumieli, że jeśli chcą być wielcy, muszą pisać wielkie hity. I proszę – hity się znalazły. Począwszy od drenującego riffu z piosenki tytułowej aż po nieśmiertelną rytmikę „Inner Self” czy miniaturowe solo Andreasa Kissera w „Stronger than Hate” – chłopaki z Belo Horizonte zawarły w swojej plątaninie palcołomnych riffów ogrom melodii i hooków. Niezła robota jak na dwudziestolatków…
GNIEW
Polityczno-społeczna sytuacja Brazylii na przełomie lat 80. i 90. była pod pewnymi względami tożsama z tą polską. Bieda, przemoc i raczej zerowe perspektywy rozwoju dla młodych ludzi. – Społeczeństwo i ludzie u władzy myślą, że jesteśmy zwierzętami. Nie chcą, abyśmy byli częścią ich świata. Właśnie dlatego lubimy grać brutalną muzykę. Czujemy, że niebezpieczeństwa związane z życiem w Brazylii temu sprzyjają – tłumaczył niedługo po premierze krążka Max Cavalera. Rozczarowanie ówczesnego lidera grupy uwypukla się nie tylko w muzyce, ale przede wszystkim w zawartości lirycznej. Na „Beneath the Remains” Sepultura odeszła od wątków diabła odmienianego przez wszystkie przypadki i różnych odcieni rzeźni, które tak chętnie przerabiała na wcześniejszych materiałów. Tym razem grupa wrzuciła słuchacza w wir tego, co naprawdę zaprzątało im wówczas głowy, opowiadając o problemach związanych z życiem Brazylii – począwszy od rosnącej nienawiści czy korupcji aż po manipulacje polityczne. Ale jednak szli przed siebie z podniesioną głową. Tytuł „Stronger than Hate” mówi więcej niż tysiąc słów.
SCOTT BURNS
Scott Burns to człowiek, który w latach 80. i 90. był w zasadzie etatowym deathmetalowym producentem w USA. Jeśli chciałeś, by twój metal śmierci brzmiał selektywnie i klarownie, szedłeś do niego. Z jego usług korzystały m.in. legendy rzędu Morbid Angel, Death, Obituary, Cannibal Corpse, Deicide, Gorguts… i Sepultura właśnie. Współpraca Brazylijczyków z Burnsem była efektem działań ówczesnej wytwórni zespołu – Roadrunner Records (jeszcze wrócimy do tego wątku). Scott miał za zadanie polecieć do Rio de Janeiro i za śmieszne dwa tysiące dolarów wyprodukować, zmiksować i zmasterować materiał. Zgodził się, bo był ciekawy Brazylii – a do tego przywiózł ze sobą wzmacniacze Mesa Boogie, które dla klepiących biedę dzieciaków z Belo Horizonte były czymś ze sfery marzeń. Dzięki jego wpływowi „Beneath the Remains” brzmi czysto, a jednocześnie na tyle wściekle, by nie przytępić kotłującej się w piosenkach agresji. Nie ma co, chłop wykonał swoją robotę wręcz wzorowo. Produkcja trzeciego krążka Sepultury jest nie mniej ważna od samych utworów.
KONTRAKT Z ROADRUNNER RECORDS
W 1988 roku 19-letni Max Cavalera poleciał do Nowego Jorku, aby głosić słowo nt. Sepultury, bo czuł, że jeśli chce zdobyć rozpoznawalność, musi działać. Miał ze sobą cały stos egzemplarzy „Schizophrenii”, więc umawiał się na spotkania i promował zespół. Jedną z osób wyjątkowo zainteresowanych był Monte Connery – łowca talentów z Roadrunner Records. Po kilku tygodniach przedstawiciel amerykańskiej wytwórni odezwał się do Maxa z propozycją współpracy. Rzeczona współpraca była najlepszym, co mogło wówczas ich spotkać. Roadrunner może nie wpompował ogromnych pieniędzy w promocję kapeli na samym początku, ale dostępne środki wystarczyły. Nie dość, że skład z Belo Horizonte nagrywał materiał przy asyście Scotta Burnsa, to jeszcze miał okazję zaprezentować się znacznie szerszej publice. Przed premierą „Beneath the Remains” Sepultura miała w CV ledwie 27 koncertów – wszystkie w Brazylii. Po premierze krążka zrobiło się tych występów 111, a zespół zwiedził USA, Niemcy, Francję, Holandię, Danię, Meksyk, Austrię, Belgię, Szwajcarię, Szwecję, Argentynę, Irlandię, Kanadę i Wielką Brytanię.
BRAZYLIA
Słuchacze i dziennikarze z całego świata zwracali uwagę na to, że nowa sensacja sceny ekstremalnej pochodzi z Brazylii, która poza prężnie działającym podziemiem nie kojarzy się z metalowymi produktami eksportowymi. – Nie chcemy być postrzegani jako egzotyczny zespół z racji pochodzenia. Niech ludzie lubią nas za muzykę, a nie fakt, że jesteśmy z Brazylii – wspominał po premierze „Beneath the Remains” Cavalera, ale niepotrzebnie się martwił. Już chwilę później jego zespół zaczął odnosić coraz większe sukcesy, a muzyka faktycznie stała na pierwszym miejscu. Jest też jeszcze coś – wspomniałem o prężnie działającym brazylijskim podziemiu i faktycznie, gotowało się tam aż miło. Oprócz Sepultury mieliśmy Sarcofago, które wymyśliło war metal, zanim ktokolwiek ukuł ten termin, podobnie zresztą Vulcano, a składy pokroju Holocausto, Chakal, Korzus czy Mutilator bardzo sprawnie harcowały na najbardziej agresywnych rubieżach thrashu. Dlaczego więc Sepultura osiągnęła najwięcej? Mówiąc wprost – bo byli najlepsi.
Ale nic nie trwa wiecznie. Okręt Sepultury powoli zwija żagle, lecz macie okazję zobaczyć ich ten ostatni raz w Polsce. Grupa wystąpi na przyszłorocznej edycji Mystic Festival i polecamy tam być. My będziemy.