Marilyn Manson – „One Assassination Under God – Chapter 1”: Zmienić wszystko, żeby nie zmieniło się nic

Dodano: 11.12.2024
Bardzo szanuję to, co robi Manson gdzieś od wysokości „The Pale Emperor” – mam na myśli nawigowanie między widmem własnej legendy a chęcią nagrania czegoś innego w taki sposób, że każda kolejna płyta wydaje się czymś nowym i świeżym, chociaż żadna nie obiecuje wielkich odkryć. „One Assassination Under God” funkcjonuje na podobnych zasadach co poprzedniczki, więc muzycznie nie może zaskakiwać. Zmienił się tylko kontekst.

Sztuka komentuje rzeczywistość znacznie rzadziej, niż jest o to posądzana; przykładowo, wydana w 2020 „We Are Chaos” została okrzyknięta mianem płyty pandemicznej, mimo że w momencie jej tworzenia Manson nie mógł mieć pojęcia, że Chińczyk zje nietoperza i jakie będą tego konsekwencje. Traf chciał, że album idealnie wpasował się w czas swojego wydania – nie tylko dlatego, że Manson chyba nigdy wcześniej nie był tak drastycznie introspektywny, ale też: że rzadko bywał aż tak nostalgiczny (nostalgię rozumiem tu jako śmiałe czerpanie z kanonów nowej fali, nie westchnienia za czasami własnej prosperity). Te ostatnie – tzn. odniesienia do przeszłości – sypią się za to dość obficie na „One Assassination Under God”, ale łatwo to uzasadnić. Sztuka komentuje rzeczywistość rzadziej, niż myślimy, ale akurat w tym wypadku wypada założyć, że płyta miała być prostoliniową reakcją na wszystko, co działo się wokół Mansona w ciągu ostatnich kilku lat. W rozliczeniowo-konfrontacyjny charakter całości znacznie lepiej niż ejtisowe inklinacje „We Are Chaos” wpisują się echa industrial rocka, toteż nowemu Mansonowi nieco bliżej do np. „Mechanical Animals”. Jednocześnie obstaję przy swoim – żadna to rewolucja, prędzej płynna kontynuacja trzech ostatnich płyt.

Tak naprawdę „Chapter 1” jest trochę nagraniem dwóch prędkości, bo przy całej swojej dosadności nie rezygnuje też z glamowego powabu poprzedniczek. Już tytułowy otwieracz sugeruje pewną dychotomię – z jednej strony nastawienie na konfrontację w tekstach, z drugiej bujający sznyt, który stanowił znak rozpoznawczy płyt nagrywanych z Tylerem Batesem. Piszę o tym nie przez przypadek, bo po siedmiu latach przerwy panowie ponownie pracują razem i najlepiej słuchać to w numerach pokroju „Sacrilegious” albo „Nod If You Understand”, czyli tych najbardziej jaskrawych odniesieniach do industrial rocka. Manson dawno nie brzmiał tak bezpośrednio. Jednocześnie ciężko mu porzucić drogowskazy, które sam sobie poustawiał przez ostatnią dekadę. „Death Is Not A Costume” z tym swoim wstępem przypominającym She Past Away brzmi jak coś żywcem wyjętego z „The Pale Emperor” (tu też słychać wpływ Batesa). „Sacrifice Of The Mass” – jak bonus track z „We Are Chaos”. W żadnym razie nie postrzegam tego jako minus, ale faktem jest, że próżno szukać tu jakiejś spójnej wizji. Wyszło trochę jak z „Heaven Upside Down”, czyli inną w sumie niezłą płytą pozbawioną jasnego kierunku.

Chyba właśnie ze względu na brak spójności, która cechowała „The Pale Emperor” i (zwłaszcza) „We Are Chaos”, nie jestem w stanie postawić „Chapter 1” na tej samej półce co wspomniane płyty. Poza tym to całkiem niezły powrót – może trochę nieuporządkowany, momentami zbyt dosłowny i naiwny, ale wykonawczo i producencko właściwie bez skazy. Jeśli lubicie nowożytnego Mansona, to ten album jak najbardziej jest dla was.

Adam Gościniak

(Nuclear Blast, 2024)

zdj. Perou

Nową płytę Marilyna Mansona znajdziecie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas