A.A Williams niejako odświeża konwencję rozdartego emocjonalnie doom metalu z elementami post-rocka czy ambientu, które może i brzmią inaczej, lecz zmierzają do tych samych zakamarków ducha. Te hasła mogłyby wskazywać, że bohaterka tego tekstu to nic ponad kolejny wariant Emmy Ruth Rundle lub Chelsea Wolfe – do których zresztą dziennikarze porównują ją wyjątkowo często – ale takie zestawienie byłoby wyłącznie pójściem na łatwiznę i poszukiwaniem najprostszych skojarzeń. Autorka “As the Moon Rests” oczywiście posługuje się zbliżonymi środkami czy ładunkiem emocjonalnym, z których wymienione powyżej postaci uczyniły swój znak firmowy, ale używa ich w zupełnie inny sposób. Można by wręcz powiedzieć, że na tle tej dwójki Williams stawia przede wszystkim na maksimum spójności, dlatego jej muzyka, mimo że zróżnicowana, stoi pod znakiem jednej ścieżki wytrwale rozwijanej na długości całego krążka, a nie wędrówek po kilku ścieżkach na raz. Żadne z tych podejść nie jest lepsze czy gorsze, aczkolwiek konsekwentność londyńskiej solistki budzi podziw, ponieważ przy utrzymywaniu bliskich sobie rozwiązań muzycznych i tekstowych nie popada w monotonię, a już tym bardziej w marazm. To ostatnie nie musi być wcale takie oczywiste, biorąc pod uwagę treści, z których zbudowała tegoroczne wydawnictwo.
Na “As the Moon Rests” dominują historie o tym, jak toksyczna bywa zależność od drugiego człowieka, co samo w sobie sugeruje, że pula tematyczna w tekstach nie jest zbyt szeroka. Na szczęście nie musi, ponieważ A.A Williams doskonale wie, jak wiele uniwersalnych wniosków można wyciągnąć, korzystając z wyłącznie paru gałęzi ludzkich emocji. W singlowym “Evaporate” artystka śpiewa, że każdego dnia chce po prostu przetrwać i mimo dramatyzmu stojącego za tą deklaracją, wydźwięk utworów z najnowszego krążka daje nadzieję na przetrwanie nie tylko jej, lecz każdemu słuchaczowi mierzącemu się z życiowym mrokiem.
Całość materiału rozgrywa się na dwóch torach – są więc momenty, gdy całość zwalnia, a pozostawiona przestrzeń budzi niepokój jak w dobrym thrillerze i są momenty, kiedy nie ma żadnego drugiego dna czy podtekstu, tylko riff-głaz rozgniatający czaszkę. Z pozoru wygląda to na czarno-biały podział, lecz w przełożeniu na utwory brzmi znacznie barwniej. Jeśli Williams zwalnia do minimum, by podkreślić ciężar danej partii, obudowuje wszystko klawiszowo-gitarową mgiełką w tle, dzięki czemu brzmi to tak wielopłaszczyznowo jak shoegaze. Z kolei, gdy nisko strojony riff schodzi na drugi plan, a zastępuje go akustyczno-ambientowy krajobraz, nie dochodzi do nudy czy ponadprogramowego przegadania. Cisza na “As the Moon Rests” jest przygniatająca i przypomina bardziej stłamszony jęk rozpaczy, a nie zblazowane opowiastki o niczym. Tak właśnie to się robi – zwłaszcza w najbardziej katartycznym w zestawie numerze tytułowym, gdzie intro sugerujące fascynację Deftones przeradza się w dramaturgię godną wczesnego My Dying Bride i uduchowiony doom metal a’la Amenra.
A.A Williams udowadnia, że z doom metalu w teraźniejszej odsłonie wciąż można wykrzesać emocje zmuszające do uronienia paru łez. “As the Moon Rests” to maksymalnie szczera i brutalnie uczuciowa płyta, ale ta brutalność jest ożywcza, bo nawet po najgorszej burzy zawsze przychodzi słońce.