Adwokat diabła: Iron Maiden – „The X Factor”

Dodano: 31.07.2025
Iron Maiden to kolejny zespół, który posiada w swoim obszernym katalogu albumy kontrowersyjne i niedocenione przez fanów. Stoją one na półkach obok tych, które są z kolei nieco przeceniane. Dziś na nasz czarny tapet weźmiemy „The X Factor”.

Twórcy nowej fali heavy metalu mają zadyszkę

Brytyjskich gentlemanów z Iron Maiden nie trzeba przedstawiać nikomu: żywe legendy heavy metalu, które do dziś inspirują młodych muzyków. Jak na tak długą historię (zespół świętuje teraz 50-lecie działalności!) grupa nagrała zaskakująco małą liczbę nieudanych wydawnictw. Zdarzały się im za to albumy bardzo niedoceniane. I trudno o lepszy przykład tego ostatniego niż „The X Factor”.

Nim przejdziemy do samej płyty, postarajmy się wejść do głowy jej twórców. Ich kariery wystrzeliły na początku lat 80., szybko stali się liderami swojej sceny, nagrywali płyty niemal w pełni wypełnione metalowymi przebojami (i tylko czasami lekkimi zakalcami). Czego chcieć więcej? No właśnie, myślę, że często zapominamy, że muzyk też człowiek i co jakiś czas pragnie odmiany, a nie pracy na linii produkcyjnej. Nawet jeżeli ta ostatnia to sala prób, na której powstają heavymetalowe przeboje, i hale koncertowe, na których tłum wyśpiewuje z tobą refren z ostatniego singla.

Iron Maiden przez lata 80. najpierw nagrali dwa lekko punkowe albumy, potem stworzyli klasyki NWOHM, dopiero przy „No Prayer for the Dying” zaliczając pewną wpadkę (choć też nie jakoś dramatyczną). W tym okresie w zespole nie działo się już jednak dobrze. Bruce Dickinson chciał mieć większy wpływ na prace artystyczne, przy jednoczesnym spadku formy. Wokalnie miewał gorsze momenty. Skutkowało to m.in. wydaną na początku lat 90. nierówną „Fear of the Dark”. A następnie frontman… odszedł.

W tle działy się rzeczy może nawet gorsze – Steve Harris rozwodził się ze swoją żoną, z którą był ponad dekadę. A tu jeszcze biznesowo także wszystko zaczęło się sypać: zastąpienie kogoś takiego jak Dickinson nie jest proste. O tym ostatnim przekonać miał się wkrótce Blaze Bayley.

To wszystko przez niego!

Zmęczeni zapewne wewnętrznymi tarciami i problemami życia codziennego muzycy postanowili przelać swoje emocje na tabulatury. I tu dochodzimy do pierwszej kwestii, która do dziś odrzuca chyba część fanów Maiden. „The X Factor”, album, który powstał w najtrudniejszym momencie istnienia grupy, to krążek o mrocznej atmosferze, nie malowany jasnymi barwami, jak ma to miejsce w przypadku „The Number of the Beast”. Okazało się, że piosenkom o Diable bliżej jest do jasełek, a życie pisze prawdziwe opowieści pełne mroku i zgryzoty.

Sam początek albumu w postaci „Sign of the Cross” pokazuje, że coś się zmieniło. Zamiast szybkiego, skocznego riffu wita nas chór gregoriański. Gitara też się pojawia, ale dopiero po dłuższej chwili i jest to może do dziś najsmutniejsza melodia, jaka znalazła się na wydawnictwie Iron Maiden. Mocniejsze wejście w okolicach trzeciej minuty też nie przypomina patatajek z klasycznych albumów.

I wreszcie najważniejsze: wokal. Blaze Bayley nie był, nie jest i nie będzie Dickinsonem. Tyle że jego lekko zachrypnięty, niższy wokal pasował do tej muzyki idealnie.

Wróćmy do “Sign…”. Mniej więcej w połowie zespół spowalnia, powraca chór i po chwili spada na nas kaskada najcięższych riffów, jakie od początku swojego istnienia napisała grupa. Po lekkim ich przearanżowaniu mogłyby wzbogacić choćby „Call of Ktulu” Metalliki.

Powyższy opis wiele mówi: muzycy zaserwowali fanom muzykę o wiele cięższą, mroczniejszą i trudniejszą w odbiorze. Co gorsza, nawet najbliższe „starego” Maiden „Lord of the Flies” i „Man on the Edge” są zakrapiane goryczą i bólem istnienia faceta w kryzysie wieku średniego. I szczerze – to ogólnie najsłabsze momenty na całej płycie. Harris musiał nie mieć w tym czasie głowy do pisania skocznych hitów.

O tym ostatnim przekonujemy się zresztą dość szybko, bo kolejna na playliście ballada „Fortunes of War” to ponownie rzecz raczej dla melancholików niż śmieszków z Eddie’m na koszulce. I ponownie: to jedna z najpiękniejszych melodii, jaką znajdziemy na płytach z logo Ironów.

Podobne słowa mogłyby paść w kontekście „Look for the Truth”, którego ulepszoną wersją jest „The Clansman” z kolejnej płyty, czy „The Aftermatch”. „Blood on the World’s Hands” to z kolei ponownie pokaz agresywniejszej strony Iron Maiden. Aż dziwne, że grupa nie sięga po ten kawałek częściej w czasie koncertów.

Są tu oczywiście mielizny. „Judgement of Heven” jest po prostu nudne i na tle pozostałych piosenek wypada blado. Wspomniane już „Lord of the Flies” i „Man on the Edge” brzmią jakby były napisane na siłę, trochę tak, jakby chciano dać też coś fanom, którzy pokochali Maiden za granie z wczesnych płyt.

Finał to jednak ponownie erupcja pomysłów. „The Edge of Darkness”, „The Unbeliever” i „2 A.M.” to pełne zwrotów akcji i świetnych melodii power-ballady.

Na koniec powróćmy jeszcze do wokalu. Bayley nieszczególnie dobrze radził sobie z numerami, jakie przez lata Harris pisał dla Dickinsona. Na skomponowanej pod niego płycie zabrzmiał jednak wspaniale, nawet w czasie swojej kariery solowej nie osiągnął potem tego poziomu. Jego niższy, przepełniony smutkiem głos idealnie pasuje do kompozycji, jakie stworzył wtedy zespół.

Warto także zwrócić uwagę na warstwę tekstową – po raz pierwszy naprawdę dojrzałą i pokazującą, co musiało się w tym czasie dziać w życiu muzyków.

To nie wina zespołu, ale… fanów?

Podsumowując, „The X Factor” to wyśmienita płyta, tyle że „grzechem” Ironów było w tym okresie, że śmieli lekko zmienić swój styl. Postawili na ballady, bardziej melancholijne melodie i w wielu momentach agresywniejsze niż wcześniej riffy. Stąd całość może bardziej podobać się fanom Metalliki niż klasycznego Maiden.

Oczywiście, pozostanie zespołu w takiej konfiguracji, z Bayley’em w składzie, zapewne skazałoby grupę na spadek popularności i sporo mniejsze gaże za koncerty. Warto jednak zauważyć, że „The X Factor” otwiera nowy okres w historii Iron Maiden. Na kolejnych wydawnictwach, tych nagranych ponownie z Dickinsonem, można wyczuć już zasiany w tym okresie w duszach muzyków lęk i mrok. To wtedy też Harris postanowił chyba na dobre skierować swoją twórczość w stronę bardziej rozbudowanych kompozycji. Pomysł ten do dziś dzieli fanów.

Jacek Walewski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas