Adwokat diabła: Vader – „The Beast”

Dodano: 10.06.2025
Bycie polskim towarem eksportowym to ciężki kawałek chleba – nie dość, że bierze się na barki ogromną odpowiedzialność, to jeszcze dostaje w pakiecie nierzadko bardzo konserwatywnych fanów. Przekonał się o tym Vader, gdy wydał „The Beast”.

Metalowcy nie lubią zmian

Fani metalu to ciekawa subkultura – niby otwarci na ekstremę, ale jednocześnie nie tolerujący zmian w stylu ich ulubionej kapeli. Wolniejsze i bardziej melodyjne numery? Toż to komercha! Zmiana logo – świętokradztwo. Nie wspominając o ścięciu włosów czy nagraniu ballady.

Vadera trudno posądzać o komercjalizację ich muzyki, Peter i wszyscy obecni członkowie jego zespołu nadal mogą pochwalić się długimi, choć lekko przerzedzonymi, piórami. Ballady nigdy nie napisali. No, chyba, że za takową można uznać „Carnal”. Zmiana logo – tak, miała miejsce, ale to w sumie jedyna zbrodnia olsztynian.

Zresztą sam Peter uchodzi za strażnika metalowej czystości i przez całą karierę uchronił Vadera przed jakimiś niebezpiecznymi eksperymentami. To nie miejsce i czas, by oceniać, czy to dobrze, czy źle. Nawet jednak i twórcom „De Profundis” zdarzyła się mała „wpadka”. Płyta „The Beast” z 2004 r.. Pytanie, czy faktycznie ten krążek jest tak nieudany jak wielu fanów grupy uważa?

Judasowy Vader?

Warto cofnąć się do początku XXI w. – Vader był wtedy po nagraniu swoich kanonicznych albumów – za ostatni można uznać „Litany”. Potem przyszedł czas na o wiele chłodniej (też moim zdaniem niesłusznie) przyjęte „Revelations”, wydawnictwo wolniejsze, bardziej przestrzenne i bardziej przystępne. Ot, takie „South of Heaven”, tyle że w dyskografii olsztynian.

Co jednak ważne, zwolnienie na tym etapie mogło wynikać nie tylko z pobudek artystycznych. Problemy z używkami Docenta, ówczesnego perkusisty Vadera, zaczęły być coraz bardziej widoczne. Choć nikt nie powiedział tego głośno, może po prostu nie dawał on już rady grać tak szybko, jak na grindującym „Litany”.

Na kolejnej płycie, „The Beast”, Docent już nie zagrał. Oficjalnym powodem jego absencji w studiu nagraniowym była kontuzja, ale prawda była o wiele bardziej tragiczna. Ponownie jednak: to nie czas na opowieść o może najbardziej tragicznym epizodzie w historii Vadera…

Peter zaprosił do współpracy dziś znanego z Dimmu Borgir Daraya. Materiał został już napisany pod Docenta – był wolniejszy i lżejszy. Momentami wręcz judasowy, od czego jednak Peter się odżegnywał.

W wywiadzie, jaki przeprowadziłem z liderem Vadera dla magazynu „Fobos”, artysta stwierdził, że „The Beast” nie jest w jego odczuciu judasowa. Po prostu fani zbyt wiele dopowiedzieli sobie z jego wypowiedzi o tym, że słucha sporo klasycznego metalu i od lat jest fanem Judas Priest.

To był trudny okres w zespole i nie tylko z powodu rozstania się z Docentem. To był akurat jedyny ratunek dla Vader, bo z Krzyśkiem nie dało się już pracować. Dragi, a potem alkohol dosłownie go wykończyły. Poza tym metal stał się dla niego kompletnie obcy – wspominał. Do tego doszły jego problemy prywatne. Miałem poważnie chorą córeczkę, a do tego targały mną zmiany w samym życiu prywatnym. (…) Właśnie dlatego „The Beast” jest dość chaotyczna, niespójna i stylowo bardzo rozbieżna – dodał.

Tyle tylko czy faktycznie ta płyta jest tak nieudana? Nie! Po prostu zawiera muzykę Vadera, która jest lżejsza i bardziej melodyjna, bardziej thrashowa, a nawet heavymetalowa. Wystarczy posłuchać „Dark Transmission”, które promowało całość. Przecież to potencjalny metalowy przebój! Tak samo jak wieńczące całość „The Choices”, które zaczyna się niemal jak „Battery” Metalliki – od akustycznego intra, które nagle przechodzi w może nawet najgwałtowniejszy moment na albumie. W połowie dostajemy jeszcze zwolnienie i melodyjne solo Mausera. Kolejny banger, który chyba tylko ze znanych Peterowi powodów nie trafia do koncertowej setlisty.

To dwa najjaśniejsze momenty na płycie. Reszta numerów wypada gorzej, ale niewiele. Otwieracz w postaci „Out of the Deep” brzmi może najmniej ciekawie, trochę jak coś, na co zabrakło miejsca na „Revelations”. Początek „Firebringer” także przywołuje na myśl materiał z poprzedniego albumu, ale potem robi się znacznie ciekawiej. Dostajemy kolejny potencjalny hit, który brzmi trochę jak połączenie Judas Priest z thrash i death metalem.

„The Sea Came in at Last” to przepisany na nowo „Carnal” – spowolniony, bardziej przystępny, nie tak drapieżny jak oryginał, ale kuszący niepokojącą melodią.

Druga część albumu może trochę mniej się wyróżnia (poza wspomnianym „The Choices”), ale „I Shall Prevail”, „The Zone”, „Insomnia” i „Apopheniac” dobrze pokazują, co Peter chyba chciał na „The Beast” osiągnąć: zagrać Vadera trochę na nowo, melodyjniej, bardziej przystępnie (co nie jest zarzutem), dokopać się bliżej korzeni metalu.

Potępiona bestia, która zasługuje na drugą szansę

Szósty długograj Vadera to zdecydowanie jedno z tych wydawnictw, które zasługują na drugą szansę. Odnoszę wrażenie, że krążek został w momencie wydania tak źle przyjęty z wielu powodów: zmęczenia Vaderem, który po latach intensywnej promocji w mediach i koncertowej po prostu znudził słuchaczy; absencji Docenta; próby wyjścia przez Petera trochę poza dobrze udeptane przez siebie przez lata deathmetalowe poletko.

„The Beast” to tak naprawdę niedoceniony album, który może spodobać się słuchaczowi, choć pod warunkiem, że ten zaakceptuje fakt, że grupa lekko zmieniła na nim swój styl, wzbogacając go o heavy i thrashmetalowe muśnięcia.

 Jacek Walewski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas