Wszystko zaczyna się od gęsto nabijanych talerzy i następującego po nich blastowego ataku z towarzyszącymi mu skandynawskimi riffowymi wzorcami. Podopieczni Godz ov War już w „Kolejnej pętli” wykładają większość kart na stół, ale w ogóle mi to nie przeszkadza, ponieważ bez problemu trzymają słuchaczowi nóż na gardle. O ile na debiutanckim „Donikąd” słychać było, że Polacy mieli na siebie pomysł, o tyle chciałem usłyszeć od nich więcej radykalności, a mniej melodii. To właśnie w tych intensywnych momentach Angrrsth wybrzmiewa najbardziej przekonująco. W przypadku „Złudni” korekta kierunku zadziałała zgodnie z planem. Proporcje między przebojowością a rzezią niewiniątek wyrównały się.
„Złudnia” nie jest specjalnie oryginalną płytą. Jak na moje ucho jeszcze parę lat temu wpisałaby się w krajobraz prężnej islandzkiej sceny blackmetalowej i katalog wydawniczy Debemur Morti. To bardzo podobne balansowanie na linii wpadających w ucho posępnych melodii i częstowania słuchacza brutalnością. Styl zespołu skutecznie wyraża się w „Amor Fati”, który startuje monumentalnie, operuje głównie średnimi tempami, ale dochodzi w nim także do nieoczekiwanych chwil podkręcenia tempa – bardzo skutecznie rozegranych. Dobre wrażenie robi też doomowa w wymowie „Solva et Coagula” oraz mój ulubiony, może najdzikszy z zestawu „Mane, Tekel, Fares”. To w ostatnim z wymienionych numerów Angrrsth rozpędzają się najmocniej, tłukąc słuchacza bez opamiętania, ale nie zapominając o łkających gitarowych tremolach, w których zawsze wyrażała się melancholijna natura black metalu. Czasami chciałoby się, by grupa nieco zredukowała swoje pomysły i skróciła niektóre numery (np. „Próg”) z sześciu do trzech minut, ale to drobiazg. Poza tym „Złudnia” uderza jak należy.
Nowy album Angrrsth to bardzo przyzwoita porcja black metalu w melodyjnej odsłonie. Jeśli lubicie takie podejście do gatunku, „Złudnia” w ogóle was nie zawiedzie.
Łukasz Brzozowski
(Godz ov War, 2025)
zdj. materiały zespołu