Cryptopsy – „As Gomorrah Burns”: Morderczy death metal bez słodzenia

Dodano: 12.09.2023
Spektakularny powrót po jedenastu latach (nie licząc EP-ek) to rzadkość, ale Cryptopsy się udało. Na “As Gomorrah Burns” Kanadyjczycy znów tłuką mięsisty i brutalny death metal gotowy zmasakrować każdego.

Poprzednie dwa albumy sugerowały, że zespół już kompletnie się pogubił, że Flo Mounier – tak skupiony na wyciskaniu jak najszybszych przejść i blastów – zapomniał w tym wszystkim o dobrych piosenkach. Za największy upadek uchodziło mrugające porozumiewawczo w stronę deathcore’u “The Unspoken King”, a późniejsze w kolejce “Cryptopsy” wcale nie brzmiało jak wyraźna zwyżka formy. Słuchacz mógł odnieść wrażenie, że obwąchiwanie się kapeli z bardziej współczesnymi odcieniami ekstremy brzmi nienaturalnie, a już na pewno nie obfituje w klasowe numery. Najwidoczniej przy dłubaniu w materiale, który przerodził się w “As Gomorrah Burns”, Kanadyjczycy przemyśleli parę rzeczy. Przede wszystkim: mniej groove’u, więcej rozjeżdżania buldożerem. Przy paru poprzednich materiałach Cryptopsy usilnie próbowało bujać i z reguły wylatywało z huśtawki, po prostu brakowało im luzu – w końcu jeśli gra się death metal na maksymalnej spince, trudno o rock’n’rollową swadę. Dlatego też fani oldschoolowego oblicza kapeli będą mieli banana na twarzy już od otwierającego “Lascivious Undivine”. Patos? Zero. Mordercza robota sekcji rytmicznej i brutalna siła riffów rodem z “None So Vile”? Jak najbardziej. Jasne, nikt tu nie próbuje nagrywać sequelu do klasyka sprzed lat, ale jakoś tak wyszło, że na tegorocznym wydawnictwie panowie chętniej spoglądają na własną przeszłość i przerzucają ją do swego współczesnego oblicza.

Mówię o przeszłości w kategorii ogółu, ponieważ nie tylko “None So Vile” znajduje się na liście materiałów, których wpływy słychać na “As Gomorrah Burns”. Takie “Flayed the Swine” to właściwie dwudziestopierwszowieczna intepretacja wątków z równie ikonicznego “And Then You’ll Beg”. W kategorii technicznych zawijasów – odegranych w tak ekstremalnych tempach i z pianą na ustach, by nie traciły na brutalności – to być może jeden z topowych numerów tej kapeli. Załoga Flo Mouniera doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli ich maksymalnie gęsty death metal ma działać zgodnie z planem, nie może zlewać się w nieczytelną magmę. Dlatego też “As Gomorrah Burns” to album pełen kolorytu, jak na Cryptopsy oczywiście. W “The Righteous Lost” zespół właściwie na pstryknięcie palcem przeskakuje z blastów w sekundowe odpryski czegoś, co można by porównać do slamu, eksponuje niemal thrashmetalowy riff i przypieczętowuje wszystko treściwą solówką. Prawda, że kreatywnie? I choć większość pomysłów przedstawionych na tegorocznym krążku Kanadyjczyków przelatuje tak szybko, byście nie zdążyli się nimi znudzić, trudno nie dostrzec, że ten album zbudowany jest głównie z riffów – to one są najważniejszym z atutów. W wywiadach Flo Mounier opowiadał, jak wiele czasu kapela spędziła na mozolnym dopracowywaniu każdego akordu i trudno mu nie wierzyć. Każda partia gitary brzmi tu zupełnie jak skalibrowana na zadanie jak największych ran. Wciąż nie wierzycie? To włączcie “Obeisant” – po równo miażdzące średnimi tempami, jak i prędkościami nadświetlnymi. 

Na “As Gomorrah Burns” Cryptopsy z niespotykaną od lat efektywnością pokazali, że ich brutalno-techniczna wersja death metalu nie uległa przeterminowaniu. Wystarczyło położyć większy nacisk na mordobicie, a mniejszy na wątpliwą przebojowość i wszystko chodzi jak w zegarku. Mało co skopie was w tym roku równie boleśnie.

Łukasz Brzozowski

(Nuclear Blast, 2023)

zdj. Mihaela Petrescu.

Najnowszy album Cryptopsy możecie nabyć TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas