Uważasz, że Scrüda ma cechę, która może być postrzegana jako wada i zaleta jednocześnie?
Jak najbardziej, jest taka jedna rzecz. Czasami (często celowo) ocieramy się o jakąś formę kiczu. Jeśli widzisz półnagiego chłopa biegającego ze skórzaną uprzężą na klacie, w corpse paincie i z mieczem w łapie, to możesz mieć różne odczucia. Z jednej strony taki klimat bardzo pasuje do koncertu i spina część wizualną z muzyczną, ale z drugiej ktoś może uznać to za totalnie przaśny kabarecik, jakiś żart. Ta druga kwestia dotyczy zwłaszcza słuchaczy niekoniecznie zaznajomionych z muzyka metalową. Rzecz w tym, że w tym żarcie nie ma żadnego żartu. Podchodzimy do Scrüdy bardzo poważnie.
Ale to nic nowego, że metal jest cyrkiem, w którym znajdziemy całą masę osobliwości.
Zgadzam się. W wielu kwestiach metalowi jest bardzo blisko do teatru. To gatunek, który uderza przecież w wiele patetycznych tonów i niejednokrotnie aspiruje do miana sztuki wyższej, co oczywiście w żaden sposób nas nie dotyczy. Mimo wszystko, ten cyrk jest zupełnie czytelny raczej dla otrzaskanych fanów nurtu. Jeśli się go nie śledzi i nie rozumie, cała ta otoczka wizualna może wzbudzić uśmiech. Obaj to wiemy. Z drugiej strony metal ma w sobie ogrom tzw. „humorku”, czyli czegoś, na myśl o czym się krzywię – by wspomnieć chociażby Nocnego Kochanka. Dlatego też staramy się, by być zabawnymi chłopakami wyłącznie na stopie prywatnej, a nie muzycznej.
Nigdy nie czuliście pokusy, by puścić oko do słuchaczy, dysponując tak wyrazistą stroną wizualną?
Powiedziałbym, że cały czas próbujemy przebijać czwartą ścianę i skracać dystans między nami a słuchaczami. Na przykład gdy kończymy koncert i rzucam krótkie podziękowania na koniec, nie growluję ani nic, tylko mówię wszystko normalnym głosem, co czasami rozbraja publikę. Niemniej, chodzi w tym przede wszystkim o rozładowanie pęczniejącej przez cały występ atmosfery, a nie robienie sobie jaj. W kwestiach publicznych wypowiedzi – na przykład wywiadowych – nie zgrywamy klaunów, ale też nie pozujemy na nie wiadomo kogo. Jesteśmy sobą. Mówimy, co myślimy.
Czyli narzucacie sobie pewną dyscyplinę.
Niekoniecznie. Po prostu z żartami jest tak, że łatwo stać się ich niewolnikiem. Wolimy tego za wszelką cenę unikać. Czasami korzystanie z humoru jako głównej broni potrafi przynieść spore zyski, czego dowodzi zespół Hamulec żyjący z tiktokowo-metalowego kontentu. Niestety wygląda to tak, że za każdym Hamulcem – robiącym cringe’owe żarty, podobające się najmłodszym słuchaczom – stoi cała armia kapel próbujących uzyskać podobny efekt, ale bez skutków. Zostaje wyłącznie samo zażenowanie, bez żadnego zabawnego akcentu. Wszyscy w Scrüdzie jesteśmy facetami koło trzydziestki i jakoś nie widzi nam się, byśmy mieli zacząć pajacować. Nie zależy nam na głupich tekścikach czy żarcikach, bo nie byłoby to z nami koherentne. Ale jeśli ktoś to czuje, wrzuca śmieszne filmiki i jest to z nim w pełni spójne, to śmiało. Po prostu ja nie przyszedłem tutaj, żeby się śmiać, tylko żeby to czuć, reinteprentując internetowego mema
Rozmawiamy o tych plusach i minusach, ale jak do tej pory nie wspomniałeś o muzyce.
Bo w naszej muzyce widzę tylko i wyłącznie plusy. (śmiech)
Chciałbym pociągnąć ten wątek. Uważam, że największym plusem i minusem Scrüdy jest przewidywalna forma. Gracie szybkie black/thrashowe numery i mimo okazjonalnych wyjątków – w typie doomowego „Sądu ostatecznego” – wasze numery są do siebie podobne i łatwo przewidzieć, co zrobicie. Jesteście w stanie każdorazowo odnajdywać coś ekscytującego w tej konwencji?
Jak na razie – owszem. Nie wiem, co wydarzy się na przykład za dziesięć lat, czas pokaże, lecz w obecnym momencie nie możemy narzekać na brak pomysłów i ekscytacji wywołanej naszymi piosenkami. Może kiedyś uznamy, że wydaliśmy koszmarny, żenujący materiał, ale teraz tak nie uważamy. Z drugiej strony wiem, że brakuje mi obiektywizmu. Trudno mówić o naszym nadchodzącym debiucie, bo wszyscy rozumieją, że artysta zawsze wypowiada się w samych superlatywach, gdy analizuje swój najnowszy materiał. Dopiero po czasie człowiek łapie się na jego różnych mankamentach – od przekombinowania aż po niedociągnięcia tu czy tam.
To w takim razie czym jest „Fury Among Ruins”?
Powiedziałbym, że to udoskonalenie formy zapoczątkowanej na EP-ce. Na splicie z Garotą pozwoliliśmy sobie na zmianę paru niuansów, czego efektem jest chociażby wspomniany przez ciebie„Sąd ostateczny”. Z kolei będący w powijakach materiał, nad którym powoli zaczynamy pracować, jest zakrętem w jeszcze innym kierunku – zainspirowanym, w moim przypadku, bardziej pewnymi cechami znanymi z ikonicznych płyt Pantery czy Sepultury, a w mniejszym stopniu metalem ekstremalnym z lat 90. czy crustem.
To brzmi bardzo ciekawie, ale gdy myślę o zespołach zainspirowanych Panterą czy późniejszą Sepulturą, do głowy przychodzi mi groove metal, spodnie z krokiem po kostki i numetalowe bujanie zamiast agresji.
Zupełnie rozumiem, o czym mówisz, ale takie rzeczy to nie u nas. Zero koziej brody, rapowanych wstawek i numetalowego sznytu – możesz być tego pewien, słowo daję. Dwa wspomniane zespoły nie stały się też nagle naszym głównym źródłem inspiracji, ponieważ czerpiemy z różnych rzeczy. Mamy swój kocioł wpływów, w którym pływa mnóstwo odmiennych od siebie wątków. Jest w tym hardcore, jest punk rock, jest i black/death metal, a do tego pojedyncze wątki z innych światów, ale bez żadnego groove metalu. Chodzi o delikatne akcenty i nic więcej. Trochę jak z Fleshworld i tytułem ich ostatniej płyty. U nich zmieniła się esencja, a detale pozostały nietknięte, przy czym u nas główny korzeń zespołu nie ulega zmianom, ale dochodzą do niego pewne niuanse. Nasza esencja pozostaje samograjem.
Na samym początku kojarzono was głównie jako projekt poboczny muzyka Sztyletów, przez co trafiali na was przede wszystkim niezalowcy, ale obecnie jesteście osobnym i ukształtowanym bytem. Uważacie, że macie już pełne street credibility na scenie metalowej?
Myślę, że jeszcze nie. Musimy sobie na to zapracować. Żaden weteran nie podbił nam legitymacji, nie zostaliśmy odznaczeni jakimkolwiek orderem, więc mamy przed sobą trochę rzeczy do odhaczenia. Do tego ciągle gramy koncerty po szczurowniach na mniej niż sto osób, więc nawet nie wszyscy nas kojarzą. Ale to nic. Odbiór mamy bardzo dobry. Pewni reprezentanci podziemnej sceny metalowej udostępniali naszą muzykę i wypowiadali się na jej temat pochlebnie. Inni słuchacze również nie narzekają. Nie jesteśmy największymi gangusami w okolicy i nie rządzimy na spacerniaku, ale nie mamy też żadnych kompleksów w związku z tym, co robimy.
Jak przez trzy lata działalności Scrüdy zmieniała się twoja opinia nt. polskiego podziemia związanego z metalem ekstremalnym?
Utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że to bardzo fajny byt i super jest być jego częścią. Mamy w Polsce świetne kapele grające na najwyższym poziomie, które sporo koncertują i mają grupy wiernych fanów. Do tego nasze występy z reguły spinają się finansowo, nie narzekamy na totalne pustki – zawsze znajdzie się ktoś moshujący pod sceną. Ludzie kupują koszulki, wspierają kapele, interesują się tym światkiem. Dokładnie o to chodzi. Co prawda konkurencja jest ogromna, lecz widzę to bardziej na zasadzie współpracy i łączenia sił, a nie walki o wpływy kosztem drugiej strony. Chleba starczy dla wszystkich. Z kolei scena niezalowa, w której obracam się znacznie dłużej, w zasadzie umarła. Moim zdaniem już nie istnieje. Pojawiają się jakieś zespoły alternatywne, które przy dobrych wiatrach nie rozpadną się po krótkim czasie, ale to tyle. Tymczasem metalowe podziemie żyje i wciąż ma się dobrze.
Czego polski niezal mógłby nauczyć się od metalu?
Raczej niczego, bo nie żyje, więc jest to pewnym utrudnieniem. Trudno nauczyć psa szczekania, skoro psa nie ma. Wypadałoby, by ta scena się odrodziła, by miała jakąś moc sprawczą i mogła zarażać sobą młodych słuchaczy. Problem w tym, że to muzyka środka. Ładna i fajna, ale trochę dla każdego, a trochę dla nikogo. Jest ona za mało ekstremalna, a przy tym za mało chwytliwa i popowa, by dotrzeć do jakiejś konkretnej, większej grupy słuchaczy. Bardzo trudno zbudować dookoła tej niszy jakąś dużą społeczność. Metal polaryzuje i zwraca uwagę. O niezalu trudno wypowiedzieć się w podobny sposób.
Jako bardzo młoda osoba grałeś kiedyś w crossover-thrashowym Meat Nation. Myślisz, że nastoletni Szymon podebrałby trochę riffów ze skarbca Scrüdy, gdyby mógł podróżować w czasie?
To bardzo dobre pytanie – wydaje mi się, że jest na to spora szansa. Pewnie ukradłby trochę tych riffów, ale nie wiem, czy tak dobrze by je poczuł i zrozumiał. Z niektórych naszych riffów jestem bardzo zadowolony, więc młody Szymon zajarałby się częścią z nich. Co prawda reszta zespołu mogłaby mieć z nimi problem, bo Meat Nation działało na innych zasadach, bliższych crossover thrashowi.
Jesteś bardziej zawodowym macherem od losu czy specjalistą od śpiewu i mas?
Myślę że specjalistą od śpiewu i mas, chociaz staram się ciągle poszerzać swój stan świadomości.
Łukasz Brzozowski
zdj. Natalia Ławska