Tribulation
Już od kilku lat Tribulation można tytułować królami obecnego pokolenia nurtu, bo mają wszystko, co trzeba. Nie boją się teatralizmu horrorów w typie “Nosferatu” czy “Golem”, latami stopniowo destylowali swój wizerunek, a co najważniejsze pamiętają w tym wszystkim o piosenkach. Takich, w których klawisze stanowią wyłącznie jeden z wielu dodatków, bo całością repertuaru rządzą rozedrgane partie gitar – bez sztywnego podziału na sekcję rytmiczną i prowadzącą. Prawdopodobny szczyt artystycznych poszukiwań osiągnęli przy okazji “The Children of the Night”, na którym wymyślili własnego dark rocka, będącego rezultatem przefiltrowania wątków zaczerpniętych z Fields of the Nephilim, Dissection czy nawet Iron Maiden na własną wrażliwość i songwriting. Całość to właściwie wykładnia nurtu, a do tego świetna opcja jako tzw. gateway drug w kontekście peregrynacji ekstremalnych obrzeży metalu. Bo są w tym melodie ciągnące się na długości całych utworów, jest i patos heavy metalu – ale dawkowany stopniowo, bez rycerza na koniu – i majaczące w tle pozostałości po black/deathmetalowych początkach grupy. Wszystko w idealnych proporcjach. Obecnie Szwedzi sprawnie podążają w coraz bardziej przebojowym kierunku, a naturalna chwytliwość tych – znacznie bardziej już przyswajalnych – numerów budzi skojarzenia nie tylko z Christian Death, ale nawet i HIM. To intrygujące, jak wiele zmian przeszli bez żadnego szwanku w kwestii autentyzmu, bo należy pamiętać, że choćby debiutancki “The Horror” w prostej linii wywodzi się ze staroszkolnego metalu śmierci.
Unto Others
W odróżnieniu od Tribulation nie potrzebowali długich lat, by zrozumieć, czego naprawdę poszukują i mozolnie budować własną tożsamość. Od momentu przedstawienia się za sprawą EP-ki “Don’t Waste Your Time” (wtedy jeszcze pod nazwą Idle Hands) styl Unto Others pozostaje niezmienny i nawet jeśli proporcje bywają rozkładane w różny sposób, to główne składowe wciąż pozostają nietknięte. Kwartet z Portland zapowiadano jako następców Beastmilk, co z perspektywy czasu wydaje się być niezbyt trafionym porównaniem od strony stylistycznej, lecz w podejściu w obu kapelach można wychwycić pewne punkty wspólne. Przede wszystkim: dynamika. To z reguły numery porywiste, szybkie, prowadzone rozciągniętymi melodiami gitary, ale obdarzone wręcz hardrockowym feelingiem i wzniosłą emocjonalnością heavy metalu. Można wręcz powiedzieć, że debiutancka “Mana” (do dziś niepobity materiał grupy) brzmi jak The Mission i The Cult, a momentami nawet wczesne Editors, które stwierdziły, że chciałyby nagrać muzykę bliższą Iron Maiden. W dodatku zespół nigdy nie traktował siebie śmiertelnie poważnie, dzięki czemu sam ściągnął z siebie maskę gotyckich ponuraków, zanim ktokolwiek zdążył mu ją włożyć. Bo Unto Others nie mają obaw przed zażartowaniem z konwencji i wciśnięciu w tracklistę piosenki o płaczącym smoku albo karykaturalnie rzewnego refrenu o sercowych rozterkach. Szukacie najlepszego wyznacznika ich stylu? Rekomenduję “Why” z ostatniego jak dotąd albumu “Strength” – dokładnie tak brzmiałoby The Smiths po przekonwertowaniu na przestery i niżej strojone gitary.
Demon Head
Duńscy załoganci działający pod banderą Metal Blade również należą do grona formacji, które potrzebowały czasu, by wykształcić własny styl. Niemniej, w odróżnieniu od Tribulation, trudno oszacować, czy go wypracowali i teraz będą bronić zdobytych pozycji, czy może to tylko punkt wyjścia w kontekście kolejnych zakrętów, jeszcze innych skoków gatunkowych. Demon Head zaczynali nieźle, choć bez szału, prezentując okopaną w schematach mieszankę doom metalu i rocka psychodelicznego. Z czasem zespół stopniowo dokładał do układanki kolejne elementy (na “Hellfire Ocean Void” ospałe walce kontrowano wpływami post-punku), ale na “Viscerze” grupa dokonała zburzenia i całkowitej rekonstrukcji siebie. Jeśli pozostały w tym wątki tożsame z doom metalem, to raczej podane w ilościach śladowych, bo całość zdominował rock/metal gotycki. Jednocześnie zejście w tę uliczkę nie uczyniło propozycji grupy ładniejszą czy bardziej przebojową, wręcz przeciwnie. Te numery snują się w niejasnym kierunku, żadnego z nich nie dźwiga twardy riff czy nawet tradycyjnie budowany rytm. Więcej w tym rzucania coraz to nowych plam dźwiękowych, a pojawiające się wyjątkowo często miniaturki bliskie dungeon synthowi tylko wzmagają to wrażenie. Gdyby In Solitude po premierze “Sister” uznali, że chcą nagrać płytę wypełnioną melodiami, a jednocześnie na wskroś antypiosenkową, pewnie poszliby w podobnym kierunku. Rzeczona “Viscera” jest ostatnim tytułem w katalogu Demon Head, a dalsze ruchy artystyczne zespołu pozostają wielką niewiadomą. I dobrze. W ich przypadku niespodzianki są jak najbardziej pożądane
Wailin’ Storms
Od razu zaznaczę: ze wszystkich składów wymienionych w tym zestawieniu klasyfikacja stylistyczna Wailin’ Storms jest najtrudniejszym zadaniem. Mówi się o nich w kategorii nieślubnego dziecka Danziga i Nicka Cave’a, a przez muzykę zespołu przewijają się wątki zarówno z okolic sludge metalu czy stoneru, jak i wisielczego post-punku z bagnistym brzmieniem. Wychodzi więc na to, że najlepiej definiuje się sam zespół, proponując określenie southern gothic, które z miejsca rzuca bardzo jasne światło na jego przynależność gatunkową. Wampir z kowbojskim kapeluszem na głowie przemierzający teksańskie pustynie zamiast cmentarnych alejek? Jak najbardziej. Kwartet z Durham już na wczesnym etapie działalności wypracował świetne brzmienie i własną esencję, bo już ich druga EP-ka, “Shiver” zawiera wszelkie komponenty, z których po dziś dzień wykuwane jest brzmienie kapeli. Mamy więc dozowaną rozpacz i przeskakiwanie z rejestru na rejestr w stylu Iana Astbury’ego z The Cult, do tego dochodzą riffy-głazy sąsiadujące z mechaniczną motoryką post-punka i rozlewające się w każdym zakamarku melodie. Gdybym miał jednak wybrać najlepszy materiał grupy, postawiłbym na “One Foot in the Flesh Grave”, na którym znajdziecie wszystkie wymienione składniki, ale w pakiecie z jeszcze większą żarliwością, jeszcze bardziej erotycznym napięciem i punktami kulminacyjnymi dopracowanymi do perfekcji. Najlepszy przykład? Choćby końcówka poniższego utworu. Jeśli szczytować i wyć do księżyca, to właśnie w taki sposób.
HONORABLE MENTIONS
W tym miejscu wypadałoby wspomnieć o zespołach nie wpadających bezpośrednio w gotycko-metalowy nurt, ale bez wątpienia ścierających się z nim. Najistotniejszym z przykładów jest Messa, która na bardzo ciepło przyjętym, trzecim w dyskografii “Close” opatentowała estetykę autorsko otagowaną jako scarlett doom. W jej ramach formacja kompiluje tradycyjnie pojmowany doom metal, ale też dark rock, wyraźnie uwypuklone akcenty bliskowschodniego folku oraz wspomniany rock gotycki, objawiający się głównie za sprawą posępnej aury i zawiesistej melodyki.
Warto wspomnieć także o zawodnikach z death/doomowego poletka, czyli Worm i Jade. Ci pierwsi na ubiegłorocznej EP-ce “Bluenothing” bezproblemowo porzucili klasyczne struktury nurtu, chętnie eksperymentując z łkającymi melodiami solowymi czy nawet klawiszowymi pasażami. Ci drudzy z kolei brzmią tak, jakby wymyślili sobie, że muszą wypracować najlepszą wariację nt. “Gothic” Paradise Lost, “Brave Murder Day” Katatonii i “Aury” Bølzera. Efekty na piątkę z plusem – Greg Mackintosh byłby dumny, gdyby wsłuchał się w pracę gitar na “The Pacification of Death”.
Łukasz Brzozowski
zdj. Peter Beste (na zdjęciu Unto Others)