Czy przy „The Sound of Perseverance” Death osiągnęło swój szczyt?

Dodano: 03.09.2025
W momencie premiery płyta wręcz znienawidzona nawet przez niektórych ultrasów Chucka Schuldinera. Dziś uznaje się ją za jedną z najjaśniejszych pereł katalogu Death. Co spowodowało, że „The Sound of Perseverance” budzi tak skrajne emocje?

Death zawsze rozwijał się skokowo. Chuck Schuldiner nie znosił stagnacji, prostoty i oczywistych rozwiązań. Zawsze chciał więcej, bardziej majestatycznie, bardziej melodyjnie i dokładnie to robił. Jeśli zestawimy np. „Scream Bloody Gore” z ledwo sześć lat młodszym „Individual Thought Patterns”, trudno uwierzyć, że za tymi kompozycjami stoi ten sam człowiek. Na „The Sound of Perseverance” Evil Chuck dobił tak daleko, jak mógł. Jak wszyscy wiemy, po tej płycie lider Śmierci miał ją pochować lub przynajmniej odsunąć się od niej na dłuższy czas. Niestety nie wiemy, co mogłoby wydarzyć się dalej, bo w 2001 roku Schuldiner przegrał długą i nierówną walkę z rakiem. Albumem z 1998 wystawił sobie niejako pomnik.

TECHNICZNA MAESTRIA

Od razu zaznaczę, że „The Sound of Perseverance” nie jest moim ulubionym albumem Death. Przez długi czas nim było, ale z czasem cały ten barok i progresywne napuszenie Schuldinera stały się nieco drażniące. Mimo tego, nie chowając się za gardą własnych uprzedzeń i gustu, nie mogę nie odnotować absolutnego szczytu technicznego rzemiosła, jaki w tamtym czasie osiągnął zespół. Na pierwszy plan wysuwa się więc szalejący za bębnami Richard Christy (o którym więcej poniżej), ale przede wszystkim – jak zawsze zresztą – rządzi tu Chuck. Muzykowi nawet nie przyśniło się pójście na skróty, bo o ile takie „Individual Thought Patterns” czy „Symbolic” łączyły kunsztowny warsztat z przebojowością w ramach death metalu, o tyle omawiany tu krążek burzy tę granicę. Melodie, owszem, pojawiają się – i to w sporych dawkach – lecz łatwizny i chwytliwych partii nie ma. Posłuchajcie tylko tego połamanego głównego riffu w „Spirit Crusher”, wielowątkowej solówki w „Flesh and the Power It Holds” czy dzikiego tappingu na zwieńczenie „To Forgive Is to Suffer”. Schuldiner spiął się do granic, by udowodnić, że w kwestii opanowania instrumentu i wysoce rozbudowanego charakteru utworów nie ma sobie równych. I faktycznie – w death metalu mało kto mógł mu podskoczyć.

RICHARD CHRISTY

Death przez cały bieg kariery mogło pochwalić się naprawdę, ale to naprawdę świetnymi perkusistami. Szukacie esencji najsurowszego, obrzydliwego, a przy tym precyzyjnego deathmetalowego rzemiosła? Do głowy od razu przychodzi Chris Reifert na „Scream Bloody Gore”. A może macie bliżej do jazzowych subtelności połączonych ze zdrowym kopniakiem w żebra? Tutaj nie sposób nie wspomnieć o Seanie Reinercie i jego wyczynach z „Human”. Do tego mamy także zawsze niezawodnego Gene’a Hoglana. Ale Christy to zupełnie inna para butów. Jego partie są absolutnie centralnym elementem prawie każdego utworu na „The Sound of Perseverance”. Zresztą dowód na słuszność tej tezy zostaje przedstawiony właściwie od wejścia. Otwierający płytę „Scavenger of Human Sorrow” to natychmiastowa prezentacja umiejętności ostatniego bębniarza w historii Death. Człowiek potrzebował ledwie siedmiu pierwszych sekund, by obstukać każdą część swojego zestawu w wirtuozersko-technicznym widzie. Poza tym przykładem, jak zostało wspomniane, na materiale z 1998 roku aż roi się od jego wymyślnych przejść, trioli na talerzach i grania tylu dźwięków, ile gitarzyści w trakcie solówek. Kawał roboty.

MELODIE

Z każdym albumem Death stawał się coraz bardziej melodyjny. Tę tendencję było widać u Chucka jeszcze przed premierą debiutanckiego „Scream Bloody Gore”, gdy przez krótki czas terminował w kanadyjskim thrash/deathowym Slaughter. Prymitywna brutaliza prezentowana przez kolegów z Toronto szybko go znudziła i tak samo działo się z jego autorskim materiałem. Nawet „Leprosy” prezentuje się jako dojrzalszy krążek przy swoim dosłownie rok starszym poprzedniku, co wiele mówi o twórcy. Naprawdę melodyjnie zaczęło się jednak robić od czasów „Human”, a na „Symbolic” i „The Sound of Perseverance” rzeczona melodyjność osiągnęła apogeum – przede wszystkim na drugim z wymienionych. Schuldiner nigdy nie krył się ze swoją miłością do klasycznego hard rocka i heavy metalu (nagrywane w przeszłości covery Kiss czy Manowar znikąd się nie wzięły), co z każdym rokiem coraz bardziej wyrażał w swoim zespole. „The Sound…” to wręcz melodyjny death metal, a nawet metal progresywny z odrobiną ekstremy tu czy tam. Rzewne wiodące partie gitar czy natchnione solówki odgrywają tu znacznie większą rolę niż ostra jatka bez zahamowań. Zresztą tę płytę wieńczy cover „Painkiller”, więc chyba nie trzeba dodawać wiele więcej.

DEATH METAL? A CO TO TAKIEGO?

To chyba jasne, że Death jest najważniejszym zespołem w historii death metalu. Stworzyli gatunek (razem z paroma innymi ojcami założycielami) pchnęli go dalej, wyprowadzili z podziemia i dali do zrozumienia, że nie ma w nim ograniczeń. Mimo tego śmierćmetalowa formuła zaczęła Schuldinera po prostu nudzić. Sam zainteresowany dał temu bardzo głośny wyraz, między „Symbolic” a „The Sound of Perseverance” wydając jedyny album swojego pobocznego projektu, czyli Control Denied. Wpływy tego materiału słyszymy zwłaszcza na drugiej z wymienionych płyt, lecz stylistycznie to inna bajka niż Death. Chuck mierzy się tu z klasycznym metalem na pełnej pompie, z powermetalowymi podrygami i licznymi progresywnymi tendencjami. Sam zainteresowany – już w trakcie walki z nowotworem – często i gęsto podkreślał, że w perspektywie przyszłości znacznie bardziej kuszącą wizją było rozwijanie Control Denied niż odkrywanie nowych szczytów z Death. 

Odpowiadając na pytanie zadane w tytule artykułu: na pewno był to jakiś szczyt. „The Sound of Perseverance” wśród wielu fanów uchodzi za najważniejsze osiągnięcie Death. Do tego jeśli weźmiemy pod uwagę radykalny zwrot w kierunku melodii, technicznych połamańców i progresywnych ambicji, też należy przyznać, że Śmierć dobiła tu tak wysoko, jak tylko się dało. Czy Schuldiner nagrał lepsze płyty? Pewnie, że nagrał – ale nigdy tak przepełnionej chęcią osiągnięcia wszystkiego naraz. Za to pełne chapeau bas.

Łukasz Brzozowski

„The Sound of Perseverance” kupicie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas