“Death metal znowu jest muzyką młodych” – wywiad z Frozen Soul

Dodano: 08.06.2023
Chciałbym być Chadem Greenem z Frozen Soul. Jego zespół robi furorę na deathmetalowym podwórku, ma coraz szersze grono fanów i właśnie wydał wzorowo przyjęty drugi album. Ponadto sam zainteresowany nie próbuje zgrywać ważniaka, jest absolutnym luzakiem, a wszelkie problemy zwalcza rozmową. Więcej o nim i o “Glacial Domination” dowiecie się z poniższej rozmowy.

Za sprawą “Glacial Domination” oświadczacie, że nie przestaniecie się dobrze bawić, bo kochacie to, co robicie, ale czy zdarzają się momenty, w których death metal nie dostarcza odpowiednio wiele frajdy?

Niekoniecznie. Zabawa jest najważniejsza, więc gdyby death metal i generalnie granie muzyki nie dostarczało nam dobrych emocji, z pewnością zajęlibyśmy się czymś fajniejszym. Oczywiście należy pamiętać też, że frajda frajdą, ale bez odpowiedniego nakładu pracy i poświęceń kariera zespołu nie będzie zbyt długa. Dlatego jesteśmy świadomi swojej pozycji oraz tego, że czasami musimy sprzedać sobie kopniaka w tyłek, by nie zostawać w tyle. Chodzi o zachowanie zdrowego rozsądku. Przecież nikt nie zakłada kapeli w celu zarobienia góry forsy i wyprzedawania hal. Początkowo zawsze chodzi o spełnianie marzeń oraz granie z ludźmi, z którymi dobrze się dogadujesz. Sława czy kwestie biznesowe dochodzą do obrazka znacznie później. 

Długo uczyliście się oddzielania aspektu zabawowego od mozolnej pracy u podstaw?

Nie musieliśmy, bo wszyscy w zespole jesteśmy świadomi rzeczy, które musimy robić. Właściwie od samego początku stawialiśmy sobie bardzo konkretne cele i powoli, krok po kroku, realizowaliśmy każdy z nich. Gdybyśmy machnęli na kwestie organizacyjne ręką, twierdząc, że jakoś to będzie, z pewnością nie znaleźlibyśmy się w tak komfortowym położeniu, jakie mamy obecnie. Misją każdej kapeli jest nie tylko pisanie fajnych numerów, ale także sprawne zarządzanie wszystkim dookoła. Po co mielibyśmy gimnastykować się nad kompozycjami, jeśli po iluś latach działalności trafiałyby one wyłącznie do garstki słuchaczy?

Skoro wszystko jest takie proste, to dlaczego wiele kapel – również harujących jak woły – tkwi w martwym punkcie?

Nie jestem ekspertem od tych spraw. Mówię, jak sytuacja wygląda z naszej perspektywy, bo wiem, że odpowiednie podejście przyniosło nam dobre rzeczy. Być może mieliśmy też sporo szczęścia? Jak obaj wiemy, losowe wydarzenia również potrafią zmienić naprawdę dużo w karierze danego zespołu, choć nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. 

Dodatkowo muszę podkreślić, że nie zawsze było nam łatwo. Wieloma sytuacjami na gruncie zespołowym rządził ogromny stres czy nawet panika, ale mimo wszystko dawaliśmy i dajemy sobie radę. Wpływ na to mają bardzo silne więzi między nami. Część kapeli zna się już od ponad dziesięciu lat, więc wiemy o sobie prawie wszystko i wspieramy się na każdym kroku. Komunikacja jest kluczowa. Coś nie gra? Mamy jakieś wątpliwości? Jeśli tak, zawsze je przegadujemy. Dzięki temu nie dochodzi do żadnych niefajnych sytuacji.

Ale czy wzmożony stres nie towarzyszy wam ostatnio wyjątkowo często? Na przestrzeni ostatnich dwóch lat staliście się jedną z najgorętszych deathmetalowych nazw, wydajecie płyty w Century Media… Gdybym był w takim położeniu, bez przerwy chodziłbym spanikowany.

Oczywiście, masz rację. Przy nagrywaniu “Glacial Domination” spróbowaliśmy wielu rzeczy, o których wcześniej nawet nie myśleliśmy, i już samo mierzenie się z tyloma nowościami jednocześnie było niesamowicie stresogenne. Ale wiesz, jak jest – pokonasz dany lęk tylko wtedy, jeśli stawisz mu czoła, a do tego sam pewnie zdajesz sobie sprawę z poziomu satysfakcji, gdy wszystko idzie zgodnie z planem. W przypadku Frozen Soul dokładnie tak było, choć wielokrotnie miałem wątpliwości, bo do głowy wpadały irracjonalne myśli. Na szczęście je pokonałem. 

Od paru lat renesans death metalu jest faktem. Młode kapele osiągają sukcesy, a po gatunek sięga coraz więcej osób niezwiązanych z metalem. Uważasz, że to dzięki dobrej zabawie zamiast wiecznej napinki i tysięcy blastów na minutę?

Nie będę specjalnie oryginalny, ale ostatnie lata to świetny czas dla ciężkiej muzyki. Coraz więcej zespołów gitarowych, nawet tych ekstremalnych, pojawia się w mainstreamie lub przynajmniej się o niego ociera, a młodziaki jarają się nowościami. Z pewnością ogromny wpływ na to ma internet. Wpisujesz jedno hasło w wyszukiwarkę i właściwie w parę wieczorów możesz nadrobić całą historię dowolnego gatunku. Nic dziwnego, że ludzie mają chęci, by badać świeże rzeczy, bo nie wymaga to godzin spędzonych na szukaniu, researchu i innych takich. 

Co więcej, w dzisiejszych realiach istnieje przestrzeń dla każdej formy death metalu i to jest super. Ultratechniczne zespoły mają szerokie grono fanów, te bardziej oldschoolowe lub zanurzone w hardcorze również. Ta dowolność mobilizuje kapele do robienia fajnych rzeczy. Wszystko zatacza krąg, ale w dobrym sensie.

Czyli w jakim?

W takim, że death metal znowu jest muzyką młodych, a nie reliktem przeszłości, o którym pamiętają tylko starsi panowie. Dokładnie tego typu boom spotkał metalcore, deathcore, a teraz przyszła kolej na death metal. Oby trwało to najdłużej, jak się da.

Jesteśmy skazani na powracające cykle gatunkowe?

Wydaje mi się, że tak, ale nie ma w tym absolutnie nic złego, a wręcz przeciwnie. Dzieciaki poznają kapele z lat 90. – począwszy od Morbid Angel, a skończywszy na bardziej niszowych rzeczach w stylu Mortician – grzebią w dziedzictwie gatunku i zakładają swoje zespoły. To niesamowite, gdy kapela X wpływa na ciebie tak mocno, że sam zaczynasz tworzyć muzykę. Dzięki temu metal pozostanie żywy i właściwie nic nie sprowadzi go do poziomu maksymalnie podziemnej rozrywki dla paru osób. 

Co powoduje, że młodsi słuchacze sięgają akurat po oldschool, zamiast szukać dla siebie czegoś w tzw. “metalu nowoczesnym”? Czyżby maksymalnie techniczne rzemiosło odpychało?

Coś w tym jest, bo czasami techniczny do bólu death metal bywa męczący. Kiedy popisujesz się swoim rzemiosłem dla samego popisu, to nie jesteś w stanie tworzyć zbyt angażujących kompozycji. Lepiej zrobić coś prościej, niż demonstrować, ile dźwięków na raz potrafisz zagrać. Niemniej, ten bardziej wymagający metal śmierci również bywa fajowy. Muszę mieć nastrój, by słuchać takiej muzyki, ale w życiu nie nazwałbym jej słabą czy wybrakowaną. 

Mam tak samo.

Mówiąc najprościej, jak umiem: lubię, gdy mój death metal jest podobny do mojego stylu życia, czyli konkretny, wyluzowany i zapadający w pamięć. Czasami najzwyczajniej w świecie wystarczy wcisnąć hamulec, dać odetchnąć piosence, bo jeśli stajesz na głowie zbyt bardzo, to uciekasz od esencji gatunku. 

Spójrz na naszych dobrych z ziomków z Sanguisugabogg – ich perkusista to istny wariat. Chłop potrafi zagrać wszystko: jazz, metal, folk, ale wie, że nie warto przesadzać. Technicznie stoi na najwyższym poziomie, lecz nie zapomina o najważniejszej rzeczy, a więc ciężarze. 

Mówisz, że jesteś wyluzowany, ale czy przy tak dużym szumie wokół zespołu da się zachować spokój przez cały czas?

Może nie przez cały czas, ale na pewno mam podejście, które pozwala mi ochłonąć w gorących momentach. Czasami bywa gorąco, lecz w skrajnych wypadkach wiem, że nie na wszystko mam wpływ, dlatego biorę parę głębszych oddechów i się uspokajam. 

Wystarczy zaakceptować rzeczywistość?

Dokładnie. Przecież nie możesz walczyć absolutnie z każdą niedogodnością, bo się zajedziesz, tylko spróbować ją oswoić. Żyję chwilą i daje mi to więcej radości od snucia dramatycznych scenariuszy, które są wynikiem panikowania, a nie logicznej oceny sytuacji. Do muzyki podchodzę w identyczny sposób – kiedy ją tworzę, muszę się dobrze bawić, jak już mówiłem wcześniej. Gdybym chodził wiecznie zestresowany, nie mógłbym zrobić absolutnie niczego godnego uwagi.

Reszta zespołu ma podobny styl myślenia?

W pewien sposób tak, ale jednak trochę się różnimy, co oczywiście jest jak najbardziej pożądane. Dużo na plus w życiu Frozen Soul zmieniło dołączenie Chrisa [Bonnera, gitarzysty – przyp.red.] w 2020 roku, który nauczył nas równowagi, bo potrafi tonować przesadny optymizm i skutecznie wyciągać nas z dołów. Bez niego byłoby trudniej, to nasz dobry duch. 

Trudno mówić o Frozen Soul bez wspominania o Bolt Thrower, ale nie ogrywacie ich patentów w skali 1:1. Wpływy są jasne, aczkolwiek wykuliście z nich własny styl. To kwestia szerokich horyzontów czy po prostu ambicji, by robić coś jak najbardziej swojego?

Trochę jednego i drugiego. Przede wszystkim nienawidzę się powtarzać, dlatego zawsze robię coś nowego, nawet jeśli jest to wymagające bądź stresujące. Nie chodzi tylko o zespół, ale nawet o zwyczajne sprawy. Przykładowo: mam masę ulubionych filmów czy gier wideo, lecz nie spędzam z nimi setek godzin, tylko dawkuję sobie tę rozrywkę, wszystko raz na jakiś czas. W ten sposób cały czas utrzymuję radość obcowania z tymi rzeczami. Warto poszerzać życie o świeże, być może niespodziewane doświadczenia, a nie wyłącznie brodzić w sentymentach. 

Doceniam podejście, ale przypuszczam, że trudno cały czas robić coś nowego, grając dosyć hermetyczną odmianę death metalu.

Nie zgodzę się, bo nawet koncerty gwarantują coś nowego. Na każdym z nich zachowuję się trochę inaczej i wychodzę z własnej strefy komfortu. 

Koncerty wciąż cię stresują?

Na szczęście coraz mniej, ale na początkowym etapie kariery Frozen Soul byłem bliski omdlenia, ilekroć wychodziłem na scenę. Nasza niedawna trasa z Terror pozwoliła mi na zmianę podejścia. Co wieczór robiłem u nich parę gościnnych wrzasków i nagle zauważyłem, że poruszam się nieco inaczej, śpiewam z większą pewnością siebie i generalnie czuję więcej swobody.

Death metal sposobem na pewność siebie?

W rzeczy samej! Jestem dosyć nieśmiałym człowiekiem i niektóre interakcje społeczne są dla mnie niesamowicie przerażające. Na szczęście gra w zespole dużo ułatwia i pomaga w byciu bardziej otwartym na innych.

Nie stronicie od uśmiechu, co widać po waszych mediach społecznościowych czy koncertach. Odświeżacie deathmetalową konwencję, to z pewnością, ale musicie uważać, by nie być zabawnymi na siłę?

Trudno powiedzieć, chyba słuchacze powinni to ocenić. Na pewno staramy się z niczym nie przesadzać, ale czy dajemy radę? Mam nadzieję, że tak!

Łukasz Brzozowski

zdj. David Gonzales (1), Adam Cedillo (2 i 3) 

Najnowszy album Frozen Soul możecie kupić TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas