Chcę myśleć, że ta płyta to dla Death świeży start i opcja na pozyskanie zupełnie nowego grona słuchaczy – mówił Chuck Schuldiner w wywiadzie dla „Headbangers Ball” niedługo po premierze „Human”. Czas pokazał, że jego życzenie jak najbardziej się spełniło. Wydany w 1991 roku faktycznie był dla Death nowym otwarciem i to z wielu przyczyn.
WIELKI TECHNICZNY SKOK NAPRZÓD
„Human” dobitnie ukazuje ciągoty Schuldinera w kierunku techniczno-progresywnej twarzy death metalu. Nieśmiałe próby wejścia w ten świat przy okazji „Spiritual Healing” nie skończyły się najlepiej. Jest to jedna z moich ulubionych płyt Death, ale ilekroć pomyślę o tych kwadratowych zabawach metrum, wiem, że Chuck raczej nie na to liczył. On sam to wiedział. Kluczowe w przeobrażeniu się z larwy w motyla było dobranie odpowiednich muzyków. To już nie była łapanka znajomych z dawnych lat i najpopularniejszego solówkowego dżobiarza w gatunku, Jamesa Murphy’ego. Tym razem na pokład weszli Steve DiGiorgio oraz Sean Reinert i Paul Masvidal z Cynic. Zwłaszcza rola Reinerta była kluczowa. Jego karkołomne przejścia, triole na talerzach czy zabójczo precyzyjne partie podwójnej centrali dały Death zupełnie nową jakość. Oczywiście rozwinął się też sam Schuldiner. Niezależnie, czy chodzi o zgrabnie wplecione melodie w „Suicide Machine”, czy połamane rytmicznie „Secret Face”. W końcu uzyskał, czego chciał.
MTV – DEATH NA SZKLANYM EKRANIE
Premierze „Human” towarzyszył pierwszy w historii Death klip. Obrazkiem opatrzono najbardziej przebojowy na albumie „Lack of Comprehension”. Nie jest to specjalnie wybitny klip – ot, grający zespół oraz przebitki na skłóconą parę, której połowa najwidoczniej zmaga się z problemem alkoholowym. To jednak w zupełności wystarczyło. Wspomniany utwór cieszył się zaskakująco częstą jak na death metal emisją w MTV, a cytowany parę akapitów wyżej wywiad Schuldinera w ikonicznym dla metalowców z całego świata „Headbangers Ball” tylko podbił stawkę. Na efekty nie trzeba było czekać długo. Death wyruszyło w kilkumiesięczną światową trasę trwającą od drugiej połowy 1991 do początku 1992 roku, frekwencje wyglądały całkiem zadowalająco, a sukces kapeli stał się faktem. Zwłaszcza z perspektywy czasu. „Human” jest po dziś dzień najlepiej sprzedającym się materiałem Chucka i spółki – album rozszedł się w blisko milionie egzemplarzy na całym świecie, z czego w samym USA w swoje ręce dostało go ponad 100 tysięcy słuchaczy.
SONGWRITING
W pakiecie z większymi umiejętnościami technicznymi poprawił się także songwriting. Nie żeby z trzema pierwszymi krążkami grupy było coś nie tak pod tym względem, bo wszyscy je kochamy i cenimy, ale na „Human” doszło do bezprecedensowego wydarzenia – Schuldiner wskoczył o parę pięter wyżej. Wszystkie wcześniejsze płyty formacji cechowała deathmetalowa jatka na szóstym biegu. No, „Spiritual Healing” próbowało wyłamać się z tej konwencji, ale z mieszanymi rezultatami. Tymczasem czwarty album Śmierci nie dość, że z tego szóstego biegu nie rezygnuje, to dodaje do niego masę niuansów. Ogromną rolę odegrała śmielsza inkorporacja rdzenia heavymetalowego. Melodie lub galopady będące tłem solówek wywiedzione z klasycznego metalu pojawiają się tu w każdym numerze, a ich największy procent znajdziemy w instrumentalnym, zaskakująco trzymającym w napięciu „Cosmic Sea”. Jednocześnie dzięki takiemu Reinertowi Death brzmiało momentami intensywniej niż kiedykolwiek – warto zwrócić uwagę choćby na pierwsze sekundy „See Through Dreams” – ale i znacznie pełniej.
TEKSTY
Na „Scream Bloody Gore” – zgodnie z tytułem – dostajemy flaki, rzeźnię i same obrzydliwości. Na „Leprosy” brutalności też nie brakuje, lecz podana jest ona w formie zdarzeń, które dzieją się na naszych oczach, a nie hordy wygłodniałych zombie. Na „Spiritual Healing” doszło do tego więcej, nazwijmy to, filozoficznych rozważań o ludzkiej naturze i podłej kondycji świata. „Human” przedłuża tę ścieżkę, ale w lepszy sposób. Teksty z poprzednika były całkiem niezłe w sensie teoretycznym, lecz czysto praktycznie wypadały dość zachowawczo i płytko. Nie żeby na „Human” Schuldiner stał się drugim Bobem Dylanem, aczkolwiek jego umiejętność operowania słowem znacząco wzrosła. Tutaj Chuck już prawie w stu procentach uwiesza się na wątkach tego, kim jesteśmy jako społeczeństwo. Liryczna przewaga krążka z 1991 roku nad „Spiritual Healing” polega na tym, że autor tekstów doszedł do wniosku, że filozofem nie zostanie, więc oferuje podobne spektrum tematyczne przy użyciu prostszych sformułowań i haseł. Dokładnie o to chodziło.
CZAS WYDANIA
Death jako ojcowie death metalu i progresywnego death metalu mieli już na starcie przewagę nad większością gatunkowych kolegów po fachu z racji ciągłego rozwoju i pionierskiego statusu. Nie da się jednak ukryć, że czas premiery „Human” również znacząco wpłynął na jej popularność. Bez cienia wątpliwości 1991 był najlepszym rokiem dla śmierć metalu. Wystarczy prześledzić, jakie deathmetalowe perły ujrzały wtedy światło dzienne i wszystko staje się jasne. „Blessed Are the Sick” Morbid Angel, „Clandestine” Entombed, „Like an Ever Flowing Stream” Dismember, „Mental Funeral” Autopsy, „Dawn of Possession” Immolation, „Effigy of the Forgotten” Suffocation – mógłbym tak wymieniać naprawdę długo. Czwarty pełniak Schuldinera i spółki ukazał się w idealnym momencie i nie dość, że tylko utwierdził królewski status Death, to od razu pchnął cały gatunek do przodu. „Human” było jak wytyczenie nowej drogi do Indii – było i jest monolitem, którym po dziś dzień inspirują się całe rzesze śmierćmetalowych maniaków. Rzecz nie do zdarcia.