Dlaczego Jeff Becerra to wzór do naśladowania?

Dodano: 31.07.2023
Frontmanowi Possessed szczęście nie zawsze dopisywało, przy czym przeskoczył wszelkie życiowe komplikacje. Dzięki temu do teraz z bardzo pozytywnym skutkiem wciąż wydziera się na ludzi, nagrywa płyty, a jego zespół to deathmetalowa legenda, nieśmiertelny wyznacznik nurtu w oldschoolowej wersji. Jeff Becerra z całą pewnością jest kimś, od kogo można się wiele nauczyć.

W momentach, gdy wiele osób osunęłoby się w spiralę depresji bądź uzależnień (a najczęściej obu tych rzeczy jednocześnie), Jeff zacisnął zęby i jedzie dalej. Trudno nie uznać go za inspirującą postać.

ŻELAZNY UPÓR

Sekret sukcesu? Oczywiście harówa u podstaw, bez tego nie ma żadnej kariery. Jeff Becerra wiedział o tym doskonale, dlatego w formatywnych latach Possessed nie było miejsca na pozoranctwo czy lenistwo. Grupa nie próżnowała. W początkowym okresie funkcjonowania zespołu wiedzieliśmy, że trzeba dociskać pedał gazu, dlatego spotykaliśmy się na trzy trzygodzinne próby tygodniowo. Mimo tego – najpewniej z racji wieku i ograniczonego warsztatu – nie byliśmy najbardziej precyzyjnymi muzykami na świecie. Sam zainteresowany przyznaje, że obecnie sytuacja odbywa się na zupełnie innych zasadach, a skoro doświadczenie robi swoje, to nie trzeba bez przerwy gnić na salce prób. Ale to nie jedyna rzecz, w którą Jeff musiał zainwestować wiele czasu. Na przestrzeni lat Possessed przeszło łącznie dwadzieścia dwie rotacje w składzie, a bohater tego tekstu musiał dbać, by dokooptować jeszcze lepszych muzyków, nawet jeśli ten świetny zabawił w kapeli ledwie rok (vide: Tony Campos między 2011 a 2012). Obecna ekipa Possessed to więc zawodowcy na medal, a Becerra ani myśli, by przestać być zajętym. Koniecznie chciał mieć coś do roboty nawet po feralnym wypadku, który cudem nie zakończył się śmiercią. 

Nie pamiętacie? To był dzień jak co dzień. Kalendarz wskazywał rok 1989, a Becerra wracał w pracy i wstąpił do pobliskiego sklepu. Za nim do wparowała dwójka przestępców, którzy nie byli łaskawi i wpakowując mu dwie kulki, spowodowali, że muzyk po dziś dzień porusza się na wózku inwalidzkim. Mimo tego artysta nie poddał się. Dwadzieścia lat później reaktywował zawieszone w 1987 r. Possessed i pielęgnuje dziedzictwo kapeli w zasadzie nieprzerwanie od tego czasu. Choć po drodze też zdarzają się trudy. Przed dwoma laty artysta przeszedł skomplikowaną operację płatową, która – jak sam określa – uratowała mu życie. Jak więc widać, nie ma lekko, choć Jeff nigdy nie zamierza wywieszać białej flagi. Possessed to on, więc machina musi działać nieprzerwanie. Potrzeba dowodu? Wszystko wyjaśnia sam twórca: Chcę wydawać nowe albumy i nic mnie przed tym nie powstrzyma. Będę to robił póki na drodze nie pojawią się żadne poważne przeszkody, a że takich nie ma, to działam. Od premiery “Revelations of Oblivion” minęły już cztery lata, nowy materiał ponoć już się smaży, więc gorąco wyczekujemy świeżych piosenek.

HITY TO PODSTAWA

W death metalu to jednak nie ckliwe historie są kluczowe, nie chodzi o wzruszanie słuchacza, nie chodzi o żaden gimmick – w centrum wszystkiego zawsze pozostają świetne numery. Takowych Possessed posiada w swoim arsenale mnóstwo, mimo że ich dyskografia zamyka się wyłącznie w trzech długogrających albumach. Przede wszystkim Jeff, mimo bardzo radykalnych pomysłów kompozytorskich, wie, że death metal musi mieć w sobie coś dynamicznego. Ten gatunek musi osaczać cię z różnych stron, nie może kończyć się na jednym lub dwóch pomysłach, bo inaczej umrze. Becerra oczywiście ma sto procent racji, ponieważ największe hity w historii jego kapeli nie są numerami brzmiącymi identycznie. Wystarczy cofnąć się do debiutanckiego “Seven Churches” – z jednej strony czyha tam otwierający “The Exorcist” z modelowym deathmetalowym riffem, a z drugiej niemal thrashowy w wymowie “Pentagram” z tymi cudownymi gitarowymi przekładańcami na końcu zwrotki. Odpowiednie podejście nie opuściło artysty w zasadzie nigdy, a zwłaszcza obecnie. Za sprawą “Revelations of Oblivion” chciałem wprowadzić muzykę Possessed w XXI wiek i brzmieć oldschoolowo, ale nie staroświecko – tłumaczy Becerra. – Dodałem do muzyki parę hooków czy innych chwytliwych elementów, dzięki czemu jest bardziej klarowna, lekkostrawna. Pozostaję wierny korzeniom gatunku, aczkolwiek uwielbiam to, czym stał się on dzisiaj. Dzisiejsze czasy to przede wszystkim ogrom narzędzi, które mogą tylko ulepszyć twoją muzykę, więc zamierzam z nich korzystać. 

I ewidentnie korzysta. Wspomniane “Revelations of Oblivion” (powstałe jako efekt pracy zespołowej, ale z największym naciskiem położonym na Jeffa i gitarzystę, Daniela Gonzaleza) udowadnia, że nikt tutaj nie rzucił słów na marne. Ostatnia płyta Possessed jest bowiem idealnym przykładem na to, jak wcisnąć oldschoolowy death metal w dzisiejsze ramy. Bez uciekania się do technicznych sztuczek, ale i bez udawania, że wciąż mamy 1986 rok. Bez czyściutkiej produkcji z wypasionego studia, ale i bez ostentacyjnie piwnicznego brzmienia. Zresztą, posłuchajcie tylko tego numeru, a gwarantuję, że w ciągu minuty-dwóch zakochacie się w tym dzikim kostkowaniu i barwie głosu Becerry, która nie zmieniła się drastycznie na przestrzeni lat.  

KONCERTY

Byłbym zapomniał: niezależnie od ery Possessed daje wyśmienite koncerty. To nie jest jakiś tam festiwal panów emerytów, którzy wchodzą, zagrają set w konwencji jakoś tam się zgadza i schodzą. Tutaj widać maksymalny gniew, chęć storpedowania słuchacza. Podopieczni Becerry oprócz tego są wybitni technicznie, lecz nie zapominają przy tym o brutalności. Jeff z kolei zasuwa na swoim rydwanie śmierci i zapamiętale zdziera gardło przy nowych oraz starych klasykach. Poniższy klip całkiem dobrze to ilustruje:

Będziecie mieli okazję doświadczyć tej werwy na żywo i to dwukrotnie, bo Possessed odwiedzają Polskę (w towarzystwie Cobra The Impaler, Stoic Suffering oraz Matta Millera) już 6 i 7 sierpnia. Wpadajcie do Poznania lub Krakowa, bo dostaniecie tam mordobicie, które po prostu głupio przegapić. Bilety dostaniecie TUTAJ.

Łukasz Brzozowski

zdj. Hannah Verbeuren

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas