Dwanaście numerów na światowy dzień snu – czyli co stoi za fenomenem Sleep Token?

Dodano: 23.01.2023
Sleep Token jest zespołem, który samym swoim istnieniem zdaje się zaprzeczać wielu pokutującym w metalu i okolicach mitom. Absolutnie nie posądzałbym Brytyjczyków o intencjonalne działanie tego typu, co nie zmienia faktu, że drogę, jaką przebyli od pierwszych ep-ek do wydanych ostatnio singli – dość daleką pod kątem ewolucji brzmienia, bardzo zwięzłą czasowo – wypada na jakimś poziomie potraktować w kategoriach beztroskiego rozprawiania się z setką przykrych stereotypów, jakie można by im przylepić i czasem się przylepia.

Już to, że w kontekście gatunkowej przynależności kapeli gdzieś tam przewija się łatka „nowoczesny metal”, dla wielu twardogłowych słuchaczy może się okazać pigułką nie do przełknięcia. Sam uważam, że ta awersja nie jest tak całkiem bezpodstawna. Nie ma się co czarować: nawet jeśli przesuwanie gatunkowych granic i eksperymenty mozolnie zmieniające powszechne rozumienie tego, czym w ogóle ten metal jest, są bliskimi wam konceptami, to nieważne, kogo sobie wizualizujecie w roli niosącej kaganek zmiany forpoczty – któregoś z metalcore’owych tuzów, Spiritbox ze zjawiskową Courtney LaPlante czy fanatyków gatunkowego eklektyzmu z Lorna Shore – każda z tych opcji sporo hajpu dostaje niejako na kredyt, bardziej na fali entuzjazmu, brzmieniowej świeżości i obietnic składanych na przyszłość niż dzięki nagrywaniu płyt, które byłyby kompletne „tu i teraz”. Przez kompletność rozumiem tu głównie unikanie mielizn, które ci bardziej życzliwi określiliby mianem naiwnych, a cała reszta mogłaby nazwać cukierkowym banałem. Na nagraniach Sleep Token takich mielizn nie ma. Poza tym, w przeciwieństwie do wyżej wymienionych, nowoczesne opakowanie tej muzyki to raczej środek niż cel. Nikt tu nie chce przesuwać żadnych granic – przynajmniej nie na siłę – a clue całego zamieszania niezmiennie stanowią chwytające za gardło piosenki, kiedyś często gorzkie rewersy love songów, obecnie chyba trochę bardziej uniwersalne w wymowie, co nie znaczy, że słabiej targające emocjami odbiorcy.

Druga sprawa to sposób komunikacji ze słuchaczem. Ciężko nie odnieść wrażenia, że postawa pełna pretensji do bycia „więcej niż zespołem” ma coraz mniej sensu – po części dzięki wszystkim kapelom, które kultywując tę postawę już dawno zdążyły popaść w śmieszność, z kilkoma klonami Mgły na czele. Także bohaterzy tego tekstu od samego początku balansują na bardzo cienkiej linie. Zgodnie z mitem założycielskim zespołu Vessel (pseudonim zobowiązuje) jest tylko przekaźnikiem idei istoty o imieniu Sleep, która kazała mu zacząć tworzyć pod szyldem Sleep Token i przygotować świat na jej przyjście. Dodając do tego zamiłowanie do symboli – dwanaście utworów składających się na „Sundowning” ujawniano w regularnych odstępach, zaczynając od najdłuższego dnia w roku, kończąc na najkrótszym – i wreszcie granie kartą anonimowości, nieważne, czy to tak naprawdę gra, czy nie, dostajemy gotowy przepis na pretensjonalność w stanie czystym. Skłamałbym, pisząc, że ratunkiem jest tu umiar, wystarczy popatrzeć na nagrania z właśnie zakończonej trasy i frontmana, któremu w jej trakcie całkiem dosłownie dodało skrzydeł. Odpowiedź brzmi banalnie, ale w przypadku Sleep Token receptą na pretensjonalność jest sama muzyka, która ani na moment nie daje się zepchnąć na drugi plan. Otoczka pozostaje tylko otoczką i jako taka rzeczywiście pozwala doświadczać Sleep Token w kategoriach czegoś więcej niż zespołu, przynajmniej tym, którzy mają ochotę dołączyć do kultu. Anonimowość postaci w maskach to też sprawa umowna – nie widzę sensu wymieniać w tym miejscu nazwisk, ale od jakiegoś czasu każdy użytkownik internetu jest dosłownie o kilka kliknięć myszki od poznania ich tożsamości. Rozważania, czy dane działanie artysty jest szczere, czy nie, zawsze uważałem za śmieszne, bo nikt poza artystą nie może mieć o tym pojęcia, ale anonimowość Sleep Token wydaje się inna niż anonimowość, przykładowo, Ghost. Bardziej naturalna i wcale nie tak niezbędna w przepoczwarzaniu się z bandcampowego odkrycia w kapelę, która już niedługo będzie samodzielnie zapełniać areny.

A jak w ogóle doszło do tego, że Sleep Token tak szybko pokonali drogę z punktu A do punktu B? Wracając do wydanych w odstępie kilku miesięcy „One” i „Two” widać, że sam pomysł na zespół od samego początku był dość jasno zarysowany, z czasem zmieniał się tylko sposób wprowadzania go w życie. Jeszcze w takim „Thread the Needle” nie do końca wiadomo, czy Brytyjczycy chcieliby grać djent, czy post metal. Unowocześnienie brzmienia na drugiej z ep-ek wytyczyło konkretną ścieżkę dalszego rozwoju Sleep Token, a „Calcutta” czy „Nazareth” robiły za przedsmak tego, co na debiucie wybuchło już z pełną mocą za sprawą chociażby „The Offering”. „Sundowning” dołożyła do surowego szkieletu z obu EP trochę elektroniki i jeszcze więcej djentu, ale sam sposób składania kolejnych numerów, z przewałkowanym na wszystkie strony schematem cicho/ głośno i bardzo śmiałą ekspozycją poza-metalowego backgroundu lidera kapeli, nie zmienił się nawet o milimetr. Paradoksalnie, przyjmując, że w muzyce Sleep Token najważniejsze są emocje i piosenki, to mógłby nie zmieniać się nadal – „This Place Will Become Your Tomb” przyniosła jednak trochę eksperymentów, i to niekoniecznie udanych. Chęć poszerzenia brzmieniowego arsenału poskutkowała nagraniem materiału, który hiciarskie „Atlantic” czy „Alkaline” przeplatał m.in. shoegaze’owym „Telomeres” albo „Fall For Me”, robiącym za dziwaczny ukłon w stronę Imogen Heap. Żeby nie było – to nie jest słaba płyta, przegrywa co najwyżej z kontekstem narzucanym przez „Sundowning”. Reszta młodej brytyjskiej sceny absolutnie nie stanowi dla niej konkurencji. A teraz ten kontrast między Sleep Token a środowiskiem, z którego wyszli, jeszcze się pogłębi, bo nowe single i reakcja na nie wskazuje, że niedługo ekipę Vessela trzeba będzie porównywać raczej z Bring Me The Horizon niż np. z Loathe, nic nie ujmując tym drugim. Nowe numery pojawiają się w parach, w regularnych odstępach czasu, oczywiście bez zapowiedzi. Jedna z bardziej prawdopodobnych fanowskich teorii głosi, że jeśli dotychczasowe tempo publikacji singli zostanie utrzymane, to cała płyta ukaże się 17 marca, w… Światowy Dzień Snu. Jeśli mieliście już okazję usłyszeć „The Summoning”, „Granite” czy „Aqua Regia”, wiecie, że jest na co czekać, a „Sundowning” już niedługo powinna zostać zdetronizowana w rankingu najlepszych nagrań Sleep Token.

10 czerwca Vessel i spółka wcielą się w rolę headlinerów mysticowej Shrine Stage. Czego można się spodziewać po tym koncercie? Emocjonalnego catharsis, to chyba jasne. Poza tym solidnego dowodu na to, że określenie „nowoczesny metal” niekoniecznie musi kojarzyć się źle. Setlisty z wyspiarskiej trasy Sleep Token traktowały dotychczasowy materiał kapeli dość przekrojowo, mieszając pierwociny z ep-ki, największe przeboje z dwóch dużych płyt i nowo wydane single z „Take Me Back to Eden”, którą do czerwca powinniśmy już poznać w całości. Niezależnie od proporcji w setliście, przy chłonięciu tego wszystkiego z otwartą głową szanse, że wyjdziecie z B90 zawiedzeni, uważam za znikome. To będzie pierwsza wizyta Sleep Token w Polsce – naprawdę nie chcecie później, kiedy będą już naprawdę DUŻYM zespołem, żałować, że was tam nie było.

Adam Gościniak

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas