“Dark Superstition” wydaje się zupełnie naturalnym krokiem w ewolucji arizońskich deathmetalowców. Co prawda po drodze wydarzyła im się EP-ka, “An Unexpected Reality, momentami zahaczająca wręcz o terytoria grindowe, ale jak to w ekstremalnym metalu bywa, EP-ki są raczej poligonem doświadczalnym, a nie wyznacznikiem stylu danego zespołu. W związku z tym należy cofnąć się do pełnoprawnego poprzednika, “Deserted”, i proszę, nagle wszystko staje się jasne. Na najnowszym materiale Gatecreeper wraca do bardziej walcowatych struktur, gdzie ślamazarna motoryka brytyjskiego metalu śmierci (np. Bolt Thrower) miesza się ze szwedzkim wyczuciem rytmu i melodią. No właśnie – melodie zawsze w Gatecreeper występowały, lecz nigdy nie stanowiły kluczowej części muzyki. O ile na wspomnianym “Deserted” od czasu do czasu bywały mocniej zaakcentowane, o tyle na “Dark Superstition” pełnią rolę jednego z wiodących elementów każdej piosenki. I co ciekawe, nie są to wyłącznie melodie w skandynawskim wydaniu, choć te, oczywiście, dominują. Już wejściowe dźwięki rzuconego na start “Dead Star” mówią wiele o reszcie krążka – gdyby In Flames z okresu “Clayman” spotkało się z nieco późniejszym Dismember, tak brzmiałby owoc ich współpracy.
Jednocześnie trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wykluwające się przez parę lat “Dark Superstition” jest najbardziej zróżnicowanym materiałem, jaki Gatecreeper do tej pory przygotował. W przeszłości zespół albo szedł w średnio-wolne tąpnięcia, albo w sprint, a na nowej płycie jakby swobodniej tratuje piosenkową materię. Przykładowo: “A Chilling Aura” startuje od niemalże blackmetalowej strony, przywołując delikatne skojarzenia z Dissection, by w cięższych momentach zahaczać o In Flames w bardziej zgruzowanej wersji. Tak, wiem, to już trzeci raz, gdy w tym tekście pojawia się wzmianka o Björnie Gelotte i spółce, ale proszę nie kręcić nosami – bez wątpienia stanowili tu istotne źródło inspiracji. Reminiscencje Szwedów pojawiają się też w “Caught in the Threads” czy skocznym, d-beatowym “Oblivion”, ale najciekawiej robi się wtedy, kiedy zespół przenosi się z północy Europy do Wielkiej Brytanii. Im “Dark Superstition” wolniejsze, tym mocniej nawiązuje do Paradise Lost. I jest to świetna moc nawiązań, bo przy typowej dla siebie riffowej bazie z lekkim jaskiniowcem w tle grupa z dużą gracją odwołuje się choćby do zamaszystych leadów z “Gothic” czy nawet “Icon”. Udowadnia to nie tylko “The Black Curtain”, a więc najlepszy z rzuconych na pożarcie singli, ale i najbardziej rockowy w wymowie “Flesh Habit”. Gatecreeper żongluje tymi wszystkimi wpływami bez problemu – zupełnie, jakby w końcu nie bali się sięgnąć po wszystko, co ich jara. Nie dość, że brzmią swobodniej, to songwriting zyskał na sile – mielizn nie ma, momentów nudy również, a przebojowość wyziera z każdego kąta. Spokojnie zanucicie każdy z tych refrenów, jednocześnie nie zwijając podkówki z ust.
Pięcioletnia wyrwa między “Deserted” a “Dark Superstition” nie poszła na marne. Gatecreeper ciągle jest zespołem deathmetalowym z krwi i kości, ale nie daje się uwięzić w jednej konwencji, lecz poszukuje, stopniowo rozszerzając zaprojektowany przez siebie świat. Kochacie riffy i przebojowość w metalu śmierci? Pokochacie więc ten krążek.
Łukasz Brzozowski
(Nuclear Blast, 2024)
zdj. Trenton Woods