Green Lung – „This Heathen Land”: Pochwała przeciętności

Dodano: 24.11.2023
Koniec największego boomu na stoner nastąpił równie nagle, co jego początek, a fakt, że jednym z ważniejszych powidoków tego zjawiska jest zespół pokroju Green Lung – tzn. taki, który mimo wszystko nie umie przebić szklanego sufitu z napisem „solidność” – mówi chyba całkiem sporo o kondycji całego gatunku.

„This Heathen Land” można zarzucić głównie to, że jest płytą bezpieczną i asekurancką. Green Lung bardzo szybko wyrośli na gatunkową czołówkę, a „Black Harvest” zawojowała dwa lata temu kilka list best of, więc ostatnie, co można o Brytyjczykach powiedzieć, to że trzecie nagranie w dorobku miało być dla nich czymś w stylu być albo nie być. Przeciwnie, nikt ich nie goni i z nikim się nie ścigają. W takim kontekście zachowawczy charakter „This Heathen Land” musi rozczarowywać, a kontrast między jej otoczką a zawartością przypomina, że o wiele łatwiej zsamplować w intro cytat z jakiegoś vintage’owego horroru, niż utrzymać w takim klimacie cały album. Żeby nie było, nie oczekiwałem tu spójności na poziomie „Witchcult Today”, nowej płycie Green Lung z całą jej tanią krzykliwością bliżej jednak do przesłodzenia znanego z debiutu The Abbey. Wątek folkowo-pogański w stonerze nie został należycie rozwinięty nawet w erze największego rozkwitu gatunku – Purson czy Blood Ceremony to raczej wyjątki potwierdzające regułę – i wspomniana otoczka takie rozwinięcie obiecuje, ale na obietnicach się kończy.

Zachowując proporcje, muzycznie Green Lung są dzisiaj w podobnym miejscu, co Ghost na wysokości „Meliory” – wychodzą od doom-rockowego fundamentu w stronę barokowych zdobień, ale brak im wyobraźni, żeby zająć się tymi bardziej progresywnymi tematami na poważnie. „This Heathen Land” splata podniosły ton wypowiedzi z ordynarnym chodzeniem na skróty w warstwie kompozytorskiej i tuszowaniem wszelkich niedoróbek wokalem z kategorii tych z pazurem – wszystko to bardziej w stylu dinozaurów rocka z katalogu SPV niż zespołu, który powinno się brać serio. Rozumiem zamysł, ale o niebo lepiej zrobili to SAHG na „III”. Ostatecznie nie chodzi nawet o to, że trzecia płyta Green Lung cierpi na niedosyt dobrych riffów, bardziej o obrzydliwą przewidywalność, z jaką są one podawane, z kolei wszystkie ciekawsze pomysły, typu gospelowe nawiązania do Church of the Cosmic Skull w „The Forest Church”, ucinane w zarodku. Jedynym numerem, który przekonuje od początku do końca, jest akustyczny, dość trywialny „Song of the Stones”, ale to bardziej świadectwo tego, jak nisko jest zawieszona poprzeczka, niż jego domniemanego geniuszu.

Kiedy po raz pierwszy oglądałem „Patersona” z Adamem Driverem, stwierdziłem, że jest to film-pochwała przeciętności. Za drugim razem – że wręcz przeciwnie. Jakkolwiek by było, „This Heathen Land” to podobny przypadek: też traktuje o przeciętności, a konkretnie o tym, że nie trzeba niczego ponad nią, żeby zostać okrzykniętym nową nadzieją stonera. I niby w porządku, gatunek potrzebuje przecież nowych bohaterów, z tym, że chyba nie takich.

Adam Gościniak

(Nuclear Blast, 2023)

zdj. Andy Ford

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas