Śledzenie rozwoju Hangman’s Chair było trochę jak wydłużone obserwowanie larwy przepoczwarzającej się w motyla. Zaczynali bez większego szału, bo zaproponowana przez nich wypadkowa między sludge a doom metalem była sprawna, choć nieznośnie wpadająca w pułapki schematów. Skrótowo: grali fajnie, lecz na zatłoczonym około-stonerowym podwórku byli tylko jednymi z wielu. “Banlieu triste” sprzed czterech lat przyniosła ciekawe zmiany, ale to wciąż nie było to. Na szczęście “A Loner” to płyta świetna i osobliwa pod każdym kątem. Pozornie wystarczyło ubrać doom metal firmowany logiem Type O Negative (czyt. równowagę między zawodzącymi melodiami a masywnymi tąpnięciami) w eteryczno-senne brzmienia post-rocka i shoegaze’u. Ale to nie wszystko. W tej estetyce nie mniej ważne od prawidłowo ułożonych piosenek jest też to, co między wierszami, czyli gęsto wyeksponowane surowe emocje i szczerość. Jeśli tej ostatniej nie ma, bo przykrywają ją bezpieczne standardy z taśmociągu, kapela przepada, aczkolwiek Hangman’s Chair rozdziera przy słuchaczu serce z taką desperacją, że trudno tu wyłapać jakiekolwiek tanie chwyty.
Klimatyczny metal na smutno to oczywiście nic nowego, ale dziś wydaje się, że jego triumfatorzy, którzy szczyt kreatywności zaliczyli w latach 90., robią to bardziej z przyzwyczajenia niż z targania impulsami. Hipoteka sama się nie spłaci, więc trzeba dostarczyć ludziom to, co lubią. Hangman’s Chair natomiast obiera inną ścieżkę, a muzycy wielokrotnie podkreślali, że “A Loner” to opis najróżniejszych stron depresji, z którą zmagają się nie od dziś. Ból i cierpienie słychać tu właściwie od pierwszych dźwięków, bo skład nie balansuje nastrojami, nie rzuca światełka nadziei – jest sama rezygnacja w pakiecie z bólem. Ten ostatni element przewija się właściwie przez cały krążek – czy to za sprawą rozciągniętych melodii gitary w stylu “October Rust”, ale bez puszczania oka do odbiorcy, czy przez umęczone wokale Tofoutiego, który ma pewność, że z walki z psychicznym utarczkami wiecznie wychodzi przegrany. Obserwowanie zmagań frontmana z nieszczęśliwym losem to niełatwa przeprawa uczuciowa, lecz warta zachodu. Takie momenty albumu jak “Storm Resounds” z powracającym w refrenie luźno puszczonym riffem czy najbliższy shoegaze’owej ekspresji, choć cięższy i bezdennie dołujący numer tytułowy potwierdzają, kto tu najlepiej odrobił lekcje z melancholii.
W końcu doczekaliśmy się zespołu, który godnie kontynuuje dziedzictwo Type O Negative, a jednocześnie nie jest wiernym odwzorowaniem idoli w skali 1:1. Francuzi zapewniają dużo od siebie, mają niepodrabialny styl i – podobnie jak Peter Steele – hardcore’owe korzenie nadające całości znacznie większej dynamiki niż u tych od żabotów i koronkowych spódnic. Hangman’s Chair dowiózł płytę idealną na niepewne czasy. Przekonałem się ja, przekonaj się i ty.
Łukasz Brzozowski
9/10
Hangman’s Chair – “A Loner” (Nuclear Blast Records)