I tak, wiem, zaraz pojawią się ludzie, którzy powiedzą, że „Far Beyond Driven” wcale nie była najcięższą Panterą, bo tę pozycję niezmiennie piastuje „The Great Southern Trendkill”. Wiadomo, ale nie chodzi o to. Załoga z Dallas dokonała na krążku z 1994 roku rzeczy bezprecedensowej, wprowadzając brzmienia momentami bliskie metalowi ekstremalnemu do wielkich hal. Jak to zrobili? Czym był dla nich ten album?
DÓŁ
Na „Cowboys from Hell” Pantera zanotowała nowe otwarcie, prawie stuprocentowo odcinając się od glamowych korzeni z pierwszych czterech płyt. Na „Vulgar Display of Power” w pełni ukształtowała swój groovemetalowy, nierzadko czerpiący z hardcore’a i thrashu styl, gdzie agresja grała pierwsze skrzypce, a podejście typu tough guy w połączeniu z wielką pewnością siebie zjednały im wielu fanów. Przy okazji „Far Beyond Driven” poznajemy Panterę – a konkretniej jej frontmana: Phila Anselmo – z bardziej człowieczej strony. To już nie jest ten wyszczekany i gotowy do walki z każdym dwudziestoparolatek, tylko chłop pogrążony w nierównej walce z wewnętrznymi demonami. Frontman zespołu, owszem, wciąż ma na sobie maskę twardziela, ale znacznie częściej dopuszcza do głosu emocje. Słychać to w wokalach oraz w tekstach oczywiście. W ucho rzuca się już nihilistyczna aura linijek ze „Strength Beyond Strength”, ale także dobrze udokumentowana autodestrukcja wokalisty z chociażby „Use Your Third Arm”. Nawet jeśli gadki o tym, jak cierpienie uszlachetnia sztukę, bywają banalne, to w tym przypadku sprawdzają się całkowicie.
JESZCZE WIĘCEJ, JESZCZE MOCNIEJ
Fascynująca jest ewolucja ciężaru płyt Pantery. „Far Beyond Driven” to przedostatnie stadium tego rozkwitu, bo wieńczące dyskografię grupy „Reinventing the Steel” jest materiałem znacznie mocniej rozbujanym, nastawionym na przeboje i mniej radykalnym. W przypadku krążka z 1994 roku radykalizm jak najbardziej występuje. To oczywiście nie chłostanie decybelami w typie Order From Chaos czy Sarcofago, ale jeśli bierzemy pod uwagę, że chodzi o kapelę powszechnie kojarzoną w głównym nurcie, trudno się nie zdziwić. Już sama okładka mówi wiele, bo widzimy na niej płat czołowy ludzkiej czaszki, przy czym pierwotnie miał atakować nas z niej widok wiertła w ludzkim odbycie. No i oczywiście sama muzyka. Od sprintowego tempa w hardcore’owo nabitym „Strength Beyond Strength” aż po kliniczne centrale w „Becoming”, chorobliwie niepokojącą aurę „Good Friends and Bottle of Pills” czy moshogenny „Slaughtered”. Wszystko brzmiało tu ekstremalniej i bardziej bezkompromisowo niż na poprzednikach, cały czas przy tym wrzynając się w uszy. Szalona czwórka z Teksasu stawała się gwiazdami, mimo że z całych sił uciekała od gwiazdorstwa.
WYBITNE SKŁADY TRAS KONCERTOWYCH
Jestem przekonany, że pójście na koncert Pantery w latach 90. musiało być przeżyciem z gatunku strzału w twarz pokrewnego temu z okładki „Vulgar Display of Power”. Nie dość, że byli w życiowej formie i nie dość, że ze sceny lał się sam ciężar, a zespół zasuwał na 110% możliwości, to jeszcze zawsze mieli u boku składy, które zmiatały ze sceny równie lub prawie równie dobrze jak oni. Wystarczy spojrzeć na kapele, z którymi objeżdżali USA czy resztę świata. Z jednej strony mamy (wtedy) młode i utalentowane rekinki podbijające świat alternatywnego metalu, czyli protonumetalowe Downset i ciut bardziej ukierunkowane na klasyczny metal The Almighty, a dalej – samo mięcho. Począwszy od duetu Sepultura oraz Prong (podczas tego odcinka Pantera chętnie coverowała „Refuse/Resist” tych pierwszych) aż po Type O Negative (Peter Steele zamiatający Phila Anselmo miotłą – legendarny obrazek), Crowbar czy White Zombie. Przy takich pakietach tynk sam sypał się ze ścian. Jeśli dodamy do tego fakt, że wśród coverowej części setu podczas jednego z występów grupa wzięła na warsztat „Children of the Grave” Black Sabbath, to już naprawdę nie ma co zbierać. W tamtym czasie amerykański kwartet dosłownie pożerał słuchacza na żywo pod każdym względem.
POCZĄTEK KOŃCA
„Far Beyond Driven” to pierwsza płyta zwiastująca się kryzys w szeregach zespołu. Jak wiadomo, w momencie komponowania materiału na płytę Anselmo wpadł w życiowy dołek – emocjonalny i fizyczny. Wokalistę do oporu męczyły powracające bóle pleców, a gdy wszelkie lekarstwa zawodziły, muzyk rzucił się w szpony heroiny. Od tamtej pory było coraz gorzej. O ile w 1994 roku wszystko działało jeszcze jako tako, a naoliwione trybiki machiny spełniały swoje zadanie, o tyle niedługo później tę konstrukcję zżerała coraz wyraźniejsza korozja. Według braci Abbott Phil zaczął oddalał się od zespołu i swoim zachowaniem negatywnie wpływał na jego wizerunek. Artysta zaczął rzucać ze sceny niewybrednymi hasłami, reszta formacji zdawała się być poważnie zaniepokojona jego stanem, a problemy piętrzyły się z dnia na dzień. Gdy pod koniec 1995 roku Pantera wystartowała z pracą nad nagrywkami „The Great Southern Trendkill”, Anselmo nie odbębniał swojej roboty w towarzystwie kolegów, tylko izolował się coraz mocniej. Dimebag, Vinnie i Rex Brown zaszyli się w studiu w Dallas, a Phil wybrał Nowy Orlean, rejestrując swoje wokale w studiu Trenta Reznora.
STATUS LEGENDY
Gdy Pantera wydawała „Cowboys from Hell”, ich muzyka nieoczekiwanie wbiła się do mainstreamu. Przy „Vulgar Display of Power” pozycja zespołu tylko wzrosła, ponieważ na stan wjechał m.in. jego największy hit – „Walk” oczywiście. „Far Beyond Driven” miało być dla nich ostatecznym testem, który rozstrzygnąłby, czy mamy do czynienia z grupą szczęściarzy czy faktycznymi herosami. Jak wiemy po czasie, sprawdził się oczywiście ten drugi wariant. Trzydziestoletni krążek Amerykanów nie tylko jest ich kolejnym artystycznym szczytem, ale także zjawiskiem ciągnącym wówczas metal głównego nurtu za uszy. Wiadomo, że w podziemiu działo się mnóstwo dobrego, że death- i blackmetalowa ekstrema przeżywały złote lata, lecz w mainstreamie bardziej bezkompromisowe podejście do ciężaru raczej w tamtym czasie nie dominowało. Gdy grunge ostatecznie zrzucił thrash z wierzchołka góry, to właśnie Pantera (z Sepulturą na boku) pompowała płomień stuprocentowo wściekłego metalu na deskach wielkich hal. Nie ma co, legendarni z nich zawodnicy.
Z perspektywy czasu można na Panterę narzekać. Można podśmiechiwać się z do bólu chłopackiego wizerunku zespołu oraz z nu-, alt- czy groovemetalowców w przyszłości średnio umiejętnie interpretujących gitarowy geniusz Dimebaga Darrella. Można również z politowaniem spoglądać na aurę typu hell yeah, która była szalenie istotną częścią grupy. Ale nie można nie dostrzec, że bez Pantery metal wyglądałby inaczej. Na pewno znacznie skromniej. „Far Beyond Driven” to wielka płyta wielkiego zespołu. Taka, którą bez kręcenia nosem należy wrzucić na metalowy olimp.