Można was nazwać niebezpiecznym zespołem?
Tim De Gieter: Doświadczyłem w swoim życiu wielu niebezpieczeństw i nie chciałbym, aby moja muzyka budziła takie skojarzenia. Albo inaczej: lubię, gdy ciężka muzyka jest skrajna, gdy ma w sobie jakiś ładunek szaleństwa, ale nie znoszę nawoływania do przemocy, nienawiści czy znęcania się nad kimkolwiek. Takie rzeczy zdecydowanie mnie odpychają, więc jeśli o taki rodzaj niebezpieczeństwa ci chodzi, zdecydowanie nie spaja się on z pomysłem na Doodseskader. Jesteśmy dwójką ludzi spoglądającą wewnątrz, ale też naprzód – w poszukiwaniu lepszego jutra i generalnie pozytywnej wizji przyszłości. Za sprawą brutalnych piosenek rozprawiamy się z wewnętrznymi demonami oraz wszystkimi innymi negatywnymi sprawami. Dla takich rzeczy zdecydowanie nie mamy litości.
Ale sam powiedziałeś o brutalności – to miałem na myśli.
TDG: Jasne, jesteśmy brutalni, ponieważ jeśli mierzyć się z trudnymi tematami, to na całego lub wcale. Ale nie podchodzimy do tego w stylu „patrzcie, jakimi jesteśmy twardzielami, zaraz was wszystkich rozpierdolimy” – takie bzdury to nie u nas. Nie próbujemy uczynić z trudnych tematów czegokolwiek afirmatywnego. Chcemy raczej zaznaczyć, że ludzie przeżywają naprawdę nieprzyjemne rzeczy, które potrafią być wyniszczające w dłuższej perspektywie czasowej.
Boisz się, że ludzie mogą opacznie zinterpretować sens waszego przekazu?
TDG: Nie, ponieważ wierzę, że ludzie, którzy do nas docierają wiedzą, o co chodzi. Zdają sobie sprawę z tego, że za rozstrajającym wizerunkiem stoi jak najbardziej potrzebny i w gruncie rzeczy pozytywny przekaz. Pozytywny rozumiany jako taki, który nie nakłania do wyrządzania krzywdy drugiej osobie. Inaczej byśmy nie mogli. Gramy ciężką muzykę, więc kwiatków, waty cukrowej i innych takich u nas nie znajdziesz. Musimy posuwać pewne wątki do ekstremum, by zaznaczyć skalę poruszanych w tekstach tematów.
Bert Minnaert: Rozumiem, o co ci chodzi – bo wiem, że nie masz nas za jakichś wariatów, którzy mają w głowie niezłe gówno. Dobrze myślę?
Pewnie.
BM: No właśnie! Mówiąc dosadnie: jesteśmy bardziej brutalni względem siebie niż kogokolwiek innego. Ale też nie chodzi o to, by się ciągle samobiczować, tylko wyzwolić pewien rodzaj energii, która siedzi głęboko w nas, a trzymanie jej w środku byłoby niesamowicie męczące. Dzięki muzyce możemy więc transmitować to napięcie i w dalszej kolejności cieszyć się tym, co osiągnęliśmy. Ludzie to lubią, my czujemy ulgę, a co najważniejsze wychodzą z tego fajne piosenki. Wszyscy w ten sposób wygrywamy!
Podkreślacie, że brutalność treści Doodseskader nie jest bezcelowa – mieliście kiedyś moment, gdy poczuliście, że wasz przekaz zmierza donikąd?
TDG: Absolutnie nie. Transmitujemy praktycznie wszystko, co mamy w sobie i już z tego tytułu łatwo się domyślić, że jesteśmy absolutnie szczerzy. Rzeczy, które słyszysz i widzisz w Doodseskader to tylko i wyłącznie my, działamy zupełnie naturalnie, nawet nie musimy się nad tym specjalnie zastanawiać. Gdybyśmy uznali, że jest w tym coś bezcelowego, najprawdopodobniej musielibyśmy dać sobie siana z graniem w tym zespole. Poważnie!
Macie jakikolwiek koncept w głowie, gdy zabieracie się za pracę nad albumem?
TDG: Ani jednego. W ogóle się nie staramy. I nie chodzi o to, że piszemy piosenki na kolanie i odgrywamy je jak jakieś obiboki, tylko dajemy ponieść się instynktowi. Nie siadamy do pisania z żadnymi konceptami, planami, nie mamy żadnych pomysłów, nie zakładamy żadnych scenariuszy. Po prostu bierzemy instrumenty w dłoń i rzeźbimy tak długo, aż okaże się to względnie satysfakcjonujące. Ktoś może powie, że tracimy czas, bo lepiej byłoby się najpierw solidnie przygotować, ale nie obchodzi nas to. Preferujemy czyste i wręcz naiwne podejście ponad skrzętne układanie wszystkiego, jakbyśmy urządzali domowe porządki czy cokolwiek w ten deseń. Jeśli coś ma nadejść, to nadejdzie – oto motto stojące za Doodseskader.
To interesujący model pracy, ale czy zawsze skuteczny?
TDG: Tak, ponieważ dostarcza nam dużo radości i to jest kluczowe. W Doodeskader nie próbujemy zawojować wielkich scen czy dobić do poziomu jakiegoś ultrapopularnego virala, tylko przede wszystkim chcemy czuć radość z wykonywanego rzemiosła.
BM: No i do tego obaj nadajemy na tych samych falach. Podejście Tima jest wygląda w zasadzie identycznie do mojego, więc nie musimy się kłócić, nadmiernie rozmyślać czy ślęczeć nad czymś całymi dniami.
Dobrze myślę, że nie trzymacie konkretnych piosenek na czarną godzinę, tylko puszczacie wszystko, jak leci?
TDG: Tak jest – puszczamy wszystko, jak leci. Nasze jedyne piosenki to te, które ujrzały już światło dzienne i te, które ujrzą je w przyszłości. Nie bawimy się w trzymanie numerów w szufladach po sto lat, by później może coś z nich wykrzesać. Po co to komu? Albo masz dobry utwór i go publikujesz, albo nie i wrzucasz go do kosza.
BM: Czasami nawet nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak zadziałamy i to dobrze, bo dzięki temu się nie nudzimy.
Jak to rozumieć?
BM: Bywa tak, że w przelewamy do utworów emocje, których wydawało nam się, że nie odczuwamy, ale jednak gdzieś w nas były, po prostu nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. To dość odświeżająca sprawa. Pozwala ci nauczyć się o sobie wyjątkowo wiele.
W ostatnim czasie nauczyliście się o sobie wiele nowych rzeczy?
BM: Zależy, co masz na myśli. Ale generalnie uważam, że lepiej, gdy przekazujemy tego typu przemyślenia w piosenkach. Gdybyśmy zaczęli teraz o tym gadać i wchodzić w jakieś filozoficzne tony, zrobiłoby się naprawdę nudno. Nie mamy na to ochoty. Czytelnicy zresztą pewnie też. (śmiech)
Wasze sesje zdjęciowe i klipy są niepokojące, często ociekacie krwią, a co najważniejsze gracie muzykę, która jest głośna, trudna w odbiorze i trudna do sklasyfikowania. Czy Doodseskader ma drażnić słuchacza?
TDG: Jeśli jakiemuś słuchaczowi nie przypada do gustu nasza estetyka – spoko, nie wszystko musi się wszystkim spodobać. Ale jeśli kogoś to drażni na takiej zasadzie, że czuje dyskomfort czy wewnętrzne rozstrojenie, to bardzo dobrze. Jak zdążyłem już powiedzieć, gramy metal i nie interesuje nas pluszowy przekaz o niczym. Bywamy skrajni i nie boimy się tego pokazywać bądź o tym śpiewać.
BM: To jedna rzecz, ale jest jeszcze druga – jesteśmy dość niszowym zespołem, który nie podbije list przebojów. Oznacza to, że dociera do nas raczej określona grupa słuchaczy oswojona z tego typu konwencją. Kiedy potencjalny odbiorca Doodseskader widzi krew czy inne takie rzeczy, raczej nie odwraca wzroku, tylko się uśmiecha, ponieważ taka estetyka jest mu dobrze znana.
Kiedy wydaliście singla „Still Haven’t Killed Myself”, stwierdziliście, że jest on niemal zbyt szczery i bezpośredni. Ale czy od tamtej pory chcecie być jeszcze dobitniejsi w swoim przekazie?
TDG: Jak najbardziej druga opcja. Doodseskader to zespół, który pochłania wiele energii, ale nie chcielibyśmy się zatrzymywać w jednym miejscu, tylko przesuwać nasze granice jeszcze dalej. Oczywiście niczego nie chcemy planować, ale w głębi duszy wyczuwam, że w przyszłości możemy robić nawet dobitniejsze rzeczy od tych obecnych.
BM: Każdego dnia pojawia się w nas sporo emocji i dynamicznie zmieniamy się jako ludzie. Piosenki Doodseskader są zapisem tych zmian. Nie chcemy cenzurować niczego, tylko wywalać flaki na stół, więc możecie być pewni, że lekko nie będzie! Zapraszamy gorąco do słuchania o tych wszystkich okropieństwach!
Wasze podejście do metalu – mimo dużego ładunku ekstremy – kojarzy się raczej z nowoczesnym podejściem dla bardziej współczesnych słuchaczy. Myślicie, że wiekowi ortodoksi mogliby docenić Doodseskader?
TDG: Nie zajmuje mnie to za bardzo. Jak sam mówisz, nie jesteśmy raczej ulubionym zespołem metalowych ortodoksów, ale to dobrze, nie musimy nim być. Jestem zadowolony za każdym razem, gdy ktoś polubi naszą muzykę – niezależnie od tego, czego słucha na co dzień.
BM: Zgadzam się z przedmówcą i dodam tylko, że nigdy nie zmienimy naszego podejścia. Zawsze będziemy sobą.
Łukasz Brzozowski
zdj. Diana Lungu