Kanonenfieber – „Die Urkatastrophe”: Ekstrema do nucenia pod nosem

Dodano: 24.09.2024
Już od czasów debiutanckiego „Menschenmühle” spoglądam na Kanonenfieber z lekko uniesioną brwią. Projekt enigmatycznego Noise’a w zasadzie od wejścia wrzucił się w szufladę z napisem „black/death metal + I wojna światowa”, wyciskając temat do cna. Tymczasem, zaskakująco, na najnowszym „Die Urkatastrophe” dzieje się dokładnie to samo, ale jakby lepiej.

Podziwiam to, jak szybko propozycja Kanonenfieber trafiła pod strzechy, z miejsca stając się obiektem miniaturowego, ale jednak niesłabnącego hype’u na pograniczu black i death metalu. Trzeba oddać, że mimo hermetycznego charakteru niemiecki projekt ma wszelkie zadatki, by zdobywać serca metalowców – zwłaszcza tych młodszych. Ich mieszanina black i death metalu (z większym naciskiem na pierwszy z gatunków) jest wyjątkowo melodyjna, obfituje w skrojone pod koncertowe skandowanie refreny i skupia się bardziej na przebojowości niż radykalności. Skoro już wspomniałem o koncertach – na żywo projekt (przekształcony w pełnoprawny skład na potrzeby występów) zdecydowanie dowozi i robi niemałą furorę na letnich festiwalach. Zamaskowana stylówka na anonimowych żołnierzy z ery, a jakże, I wojny światowej, zachęcanie publiki do interakcji, a nawet miotacz ognia robią swoje. Co więc było problemem Kanonenfieber na debiutanckim albumie? Przede wszystkim niesłychana szablonowość pomysłów. O ile sam koncept grania ekstremy w przyswajalnej i kompaktowej formie jest dobry, o tyle na rzeczonym krążku realizacja wizji kulała w kontekście kreatywności.

Na „Die Urkatastrophe” ani forma, ani środki do jej uzyskania nie uległy zmianie. Noise w dalszym ciągu, z uporem godnym lepszej sprawy, tworzy hymniczny black metal podany z deathmetalową dynamiką i melodiami, które bez problemu załapałyby się na płytę metalcore’ową. Nie żartuję. O ile artysta nierzadko czerpie z matecznika np. Dissection, o tyle momentami idzie ze swoimi galopadami krok dalej. Posłuchajcie tylko wzniosłej pracy gitar na początku „Lviv zu Lemberg” czy w teatralnie rozciągniętej końcówce „Der Maulwurf” – gdyby ktoś powiedział, że rozmawiamy o zespole szykującym się na trasę z Heaven Shall Burn, w ogóle bym się nie zdziwił. Zresztą, nie rzucam tej nazwy przypadkowo. Gitarzysta wspomnianego ansamblu, Maik Weichert, nagrał nawet gościnne solo w „Waffenbrüder”. Co jednak powoduje, że nowy album przebija poprzednika? Wydaje mi się, że po prostu rozwój kompozytorski. Nawet mimo identycznej konwencji Kanonenfieber brzmi lepiej. Gitarowe melodie rozlewające się właściwie przez cały materiał stanowią jego integralną część i sprawiają wrażenie bardziej wycyzelowanych. Z kolei wręcz stadionowe zaśpiewy uderzają z większą siłą. Tu kłania się m.in. singlowy „Menschenmühle” z nośnym refrenem napędzanym podwójną centralą – nawet jeśli nie przepada się za taką konwencją, trzeba przyznać, że Noise egzekwuje jej wszystkie elementy na wysokim poziomie. I takie jest właśnie całe „Die Urkatastrophe” – jakościowe.

Podsumowując: najnowszy album Kanonenfieber to klasowy kawał melodyjnego black/death metalu, w którym niekoniecznie chodzi o modlenie się do czaszek i świeczek, a o wpadający w ucho songwriting. Jeśli szukacie takich wrażeń w ekstremie, trafiliście na odpowiedni materiał.

Łukasz Brzozowski

(Century Media Records, 2024)

zdj. Stephanie Rifkin

Nowy album Kanonenfieber oraz bilety na polskie koncerty dostaniecie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas