„Lubię stawiać sobie nowe wyzwania i eksperymentować” – wywiad z Tremonti

Dodano: 09.01.2025
Mark Tremonti to riffowa machina. Napisał szereg post-grunge’owych hymnów z Creed i Alter Bridge, a solowo ukazuje bardziej metalową stronę siebie, ale nie tylko, bo zawsze pamięta o melodiach. Melodie to zresztą jeden z wątków, które poruszamy w poniższej rozmowie. Premiera nowego krążka Tremonti, „The End Will Show Us How”, już jutro, więc zapraszamy do lektury i wysłuchania płyty, gdy się tylko ukaże.

Jaka myśl przychodzi ci do głowy jako pierwsza, gdy zabierasz się za pisanie nowych numerów Tremonti?

Przede wszystkim skupiam się na zachowaniu właściwej dynamiki. Nie chcę, by numery brzmiały podobnie do siebie, lecz by każdy z nich reprezentował inną stronę mnie. Gdy napiszę coś szybkiego, naturalnym jest, że w dalszej kolejności skupię się na czymś lżejszym i wolniejszym – sam rozumiesz. To najważniejsza sprawa.

Łatwo zachować ci odpowiedni poziom dynamiki w kwestiach songwriterskich?

Bywa różnie, ponieważ proces kreatywny zawsze wygląda tak, że nie kontrolujesz go na 100%. Kiedy już czujesz, że siedzi w tobie fajna koncepcja, musisz uchwycić esencję i na jej bazie dobudowywać kolejne elementy. To naturalny proces – idziesz za tym, co w danym momencie podpowiada ci serce. 

Jeśli się dobrze zastanowić, to twój najbardziej kontrastowy projekt, bo przyjemne, balladowe fragmenty łączysz z tymi wręcz thrashmetalowymi i agresywnymi. Jak wypracować w sobie rzemiosło, które pozwala odnaleźć się swobodnie w obu typach brzmienia?

Nie wiem, czy da się tego nauczyć. Nigdy nie musiałem o to specjalnie walczyć, po prostu takie rozmieszczenie akcentów przychodzi mi bardzo instynktownie. Gdy dorastałem, słuchałem soft rocka z lat 70., a niedługo później zakochałem się na zabój w speed metalu, więc wyciągam najlepsze rzeczy z obu światów i tworzę piosenki na ich bazie. 

Która z wymienionych konwencji jest ci bliższa?

To zależy. Chyba nie potrafię wybrać między jedną a drugą. Na pewno najważniejszą rzeczą jest dla mnie dobra melodia – zawsze musi być w centrum uwagi i brzmieć wyjątkowo potężnie. Jeśli pisałbym szybkie, ostre i bardzo techniczne metalowe rzeczy, w których nie byłoby żadnego porządnego hooku, nie miałoby to zbyt wielkiego sensu. Dzięki melodiom wszystko staje się ekscytujące. 

Skoro już poruszyłeś ten wątek – czym jest dobra melodia według Marka Tremontiego?

Dobra melodia jest wtedy, kiedy słyszysz w niej szczere emocje. 

Czyli zawsze wiesz, że masz w zanadrzu odpowiednią melodię, czy może musisz się napracować, by dotrzeć do absolutu?

Różnie bywa. Momentami taki pomysł wpadnie mi do głowy od razu i mam piosenkę gotową w bardzo krótkim czasie, ale w innych sytuacjach muszę spędzić całe miesiące, a nawet lata, zanim osiągnę satysfakcjonujący rezultat. 

W przypadku nowej płyty dominowała żmudna orka?

Na „The End Will Show Us How” są dwie piosenki, które dopieszczałem i cyzelowałem przez bardzo długi czas – chodzi o utwór tytułowy i „It’s Not Over”. 

Dlaczego akurat one?

Ponieważ w obu kawałkach pojawiają się na tyle dla mnie ważne i świetnie wymyślone patenty, że ponad normę zadbałem o to, by wybrzmiały najlepiej, jak się da. Ttrochę mi ten proces zajął. Ale na przykład niektóre numery – zwłaszcza od strony tekstowej – napisałem bardzo szybko, w całości polegając na strumieniu świadomości i co zabawne, są ludzie, którzy twierdzą, że właśnie te kawałki są jednymi z najlepszych w historii Tremonti. Nie zaplanowałem tego ani nic, po prostu tak wyszło, trafiłem na dobry moment i wycisnąłem go jak cytrynę. Fajna sprawa, pozwala na nieoczekiwany rozwój i spontaniczność.

Można założyć, że w twoim przypadku tworzenie muzyki to przede wszystkim zadaniowość, a nie czekanie na przypływ weny?

Myślę, że tak. Rzadko kiedy mogę pozwolić sobie na ślęczenie nad czymś przez długi czas. Oczywiście wyjątki się zdarzają, ale jednak należy pamiętać, że gram w trzech zespołach, więc muszę zachowywać odpowiednie tempo. 

Przyznasz, że taka presja potrafi być nieznośna.

Niekoniecznie. Dzięki tej presji potrafię zachować odpowiedni rytm działania – nie wypadam z obiegu ani nic. Gdy kończę robić coś z jednym zespołem i przesiadam się na drugi, potrzebuję paru chwil, by złapać wystarczającą swobodę, ale na pewno przychodzi mi to szybciej, niż gdybym pozwalał sobie na bardzo długie przerwy. 

Twój solowy projekt, Creed i Alter Bridge to rzeczy z innej orbity – w którym z nich komponuje ci się najłatwiej?

Obecnie najfajniej robi mi się rzeczy w ramach odgrywania klasyków Franka Sinatry, ponieważ wciąż jest to dla mnie coś zupełnie innego i świeżego, ale nie powiedziałbym, że cokolwiek przychodzi łatwiej w projekcie X w porównaniu do projektu Y. Jak mówisz, wszystko wychodzi z odmiennego miejsca, więc wymaga zaadaptowania różnych technik na potrzeby songwritingu. W ramach Tremonti mam największą swobodę, to z pewnością, ponieważ nie muszę się nikomu ani niczemu przyporządkowywać. W Alter Bridge robię rzeczy na spółkę z Mylesem (Kennedym – red.), a w Creed ze Scottem (Stappem – red.), więc w tych sytuacjach dochodzi do wymiany pomysłów, co czasami potrafi być całkiem zawiłe. 

Na pewno czujesz sporą ulgę, gdy wszystko robisz samodzielnie.

W projekcie solowym chodzi przede wszystkim o stuprocentową realizację swojej wizji, wiadomo. Ale praca z innymi również jest wyjątkowo inspirująca – pomaga złapać nową perspektywę. Dzięki niej wszystko brzmi inaczej.

Kiedyś mówiłeś, że najlepsze riffy i melodie piszesz wtedy, kiedy czujesz, jak sam przed chwilą powiedziałeś, wybrzmiewające w nich emocje. Jakie emocje znajdziemy na „The End Will Show Us How”?

O matko… bardzo wiele emocji! Cała płyta zbudowana jest z opowieści wynikających z otaczającego mnie świata. Chodzi przede wszystkim o osobiste doświadczenia, sytuacje związane z bliskimi osobami i tym, co dzieje się globalnie. Zawsze czerpię z tylu źródeł, z ilu się da, nie ograniczam się z niczym. Może to być film, mogą to być zwykłe wiadomości w telewizji albo cokolwiek innego.

To ciekawe, bo o ile nie nazwałbym tej płyty pozytywną, o tyle w jakiś sposób podnoszącą na duchu – już z pewnością. 

Są na niej mroczniejsze momenty, ale podnoszące na duchu również. To właśnie ta dynamika, o której wspominałem wcześniej. Co zabawne, jedni znajomi pytali mnie, dlaczego ten materiał brzmi tak negatywnie, a inni twierdzili, że bije z niego bardzo pozytywna energia. Każdy interpretuje teksty i atmosferę na swój sposób i to jest spoko. 

No tak, ale płyta jest już zrobiona, jutro będzie miała swoją premierę, więc obecnie masz bliżej do jej jasnej czy ciemnej strony?

I znowu – to zależy. Wszystko jest kwestią nastroju. Na przykład „The Mother, the Earth and I” to bardzo nastrojowa, refleksyjna piosenka – zaliczam ją do grona tych absolutnie najfajniejszych. Numer tytułowy także wpisuje się w tę kategorię, ale już z kolei „Tomorrow We Will Fail” – które również uwielbiam – jest znacznie bardziej energiczne. Nie chcę oglądać i robić tych samych rzeczy, tylko zawsze coś zmieniać i upiększać. 

Czyli stagnacja to obcy ci wątek?

Niekoniecznie. Każdy miewa takie dni, że nie czuje się najbardziej kreatywny na świecie, mnie również to od czasu do czasu dotyka. Na szczęście w takich momentach i tak próbuję zrobić coś fajnego, więc na przykład decyduję się na naukę czegoś nowego związanego z moją grą. Lubię być zajęty. 

Jako nastolatek byłeś totalnym metalowcem, ale im starszy się robiłeś, tym szerszy stawał się twój gust, co przekładało się m.in. na piosenki Creed czy Alter Bridge. Ale czy na potrzeby Tremonti wciąż pielęgnujesz w sobie tego wewnętrznego małego metala?

Tak, to była główna motywacja do założenia tego projektu. Któregoś razu, gdy przyniosłem riffy do Alter Bridge, reszta zespołu uznała, że są zbyt agresywne i speedmetalowe, więc nie chciałem ich zmarnować i tak zaczęło się Tremonti. Oczywiście z czasem też się trochę pozmieniało, ponieważ początkowo zależało mi głównie na zespole, gdzie robiłbym ciężką muzykę, lecz obecnie nie chodzi wyłącznie o ciężar. 

Zwróciłem uwagę na to, że na „The End Will Show Us How” niemała część utworów jest dość zaawansowana technicznie w porównaniu do poprzednich płyt. To celowe zagranie?

Bardzo lubię stawiać sobie nowe wyzwania i eksperymentować. W ten sposób staję się lepszym i bardziej uzdolnionym artystą. Oczywiście w swoim miejscu i czasie. Na przykład, moim zdaniem, Creed nie powinno brnąć w zbyt progresywne rejony. Każdy zespół powinien mieć swoją tożsamość, która powinna rosnąć, ale niekoniecznie zmieniać się nie do poznania.

Od niedawna jesteś także tatuatorem – to zajęcie zupełnie inne niż bycie muzykiem, ale czy coś łączy obie te profesje?

W obu przypadkach bycie kreatywnym to klucz do wszystkiego. Chodzi w końcu o zrobienie czegoś z niczego. Jak już raz ci się uda, stajesz się od tego uzależniony. Co do tatuaży – uwielbiam malować. Mój ojciec był artystą, mój brat również, sam sporo maluję, gdy akurat mam na to czas, a tatuowanie wyszło nieco przypadkowo, gdy spędzałem czas z przyjacielem. Byliśmy akurat na rejsie, gdzie znajdował się tatuator, więc zapytał mnie, czy chciałbym zrobić mu tatuaż, na co odparłem, że jeśli nie będzie miał mi za złe słabej jakości tego, co zrobiłem, to pewnie. (śmiech) Ale ostatecznie dałem sobie radę. 

Łukasz Brzozowski

zdj. Chuck Brueckmann

Bilety na koncert Tremonti kupicie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas