Maggot Heart – „Hunger”: Niespodziewana niespodzianka

Dodano: 11.10.2023
Po niektórych zespołach, i to wcale nie jest oksymoron, oczekuje się niespodzianek. Po innych zupełnie nie. Przed premierą nowej płyty bez większego namysłu zaliczyłbym Maggot Heart do tej drugiej grupy – trio pod przewodnictwem Linnei Olsson nigdy nie dawało do zrozumienia, że w głowie im wymyślanie siebie na nowo. „Hunger” tymczasem takim wymyślaniem jest, przynajmniej częściowo.

Nie chciałbym też, żeby stwierdzenie ze wstępu zostało odczytane jako posądzenie twórców „Mercy Machine” o niedobór ambicji czy coś równie okropnego. Pułapka myślenia o zespole jako bycie, który koniecznie musi rosnąć z płyty na płytę i przy okazji pokonywać jakąś drogę z punktu A do B, jest zwykle demaskowana przez kapele, które bardzo szybko znajdują swoją niszę: dla Maggot Heart taką niszą okazał się punkt gdzieś na przecięciu obskurnego rock’n’rolla i post-punka, pozwalający berlińczykom uchwycić ten, jak zgodnie go okrzyknięto, hałaśliwy puls dużego miasta. Ani ostatnia płyta, ani wydany dwa lata temu split z Okkultokrati nie zdradzały ambicji opuszczenia skojarzeniowego pudełka, ale nikogo to nie uwierało. Sam fakt prężnego funkcjonowania tego składu po epizodach Olsson w The Oath (dłuższym) i w Beastmilk/ Grave Pleasures(krótszym) musiał być traktowany jak triumf woli i konsekwencji. Nieśmiałe wzmianki o tym, że „Hunger” to owoc mozolnej pracy i psychicznego kryzysu, też sugerowały, że muzyczny rozwój bynajmniej nie będzie dla nowej płyty tematem przewodnim. Otwieracz w postaci „Scandinavian Hunger” potwierdza wszystkie te sugestie, bo spokojnie mógłby się znaleźć na wspomnianym splicie. Cała reszta krążka – już nie.

Jeśli na „Mercy Machine” Olsson i spółka oddalali się od brzmieniowego punktu wyjścia, to niedaleko i na chwilę – zwykle, jak w przypadku „Roses” czy „Justine”, kończyło się na lekko zdeformowanej wersji occult rocka. Raczej niewiele wskazywało, że na kolejnej płycie Maggot Heart zechcą poszerzyć używane instrumentarium o dęciaki i pianino, a jeszcze mniej, że drastycznie zwiększą tym samym emocjonalną amplitudę tych numerów. Mówiąc inaczej: o ile zespołowy blueprint w kwestii brzmienia wydawał się dość stały, to w kwestii podejmowanych tematów był nienaruszalny, a zwątpienie czy desperacja miały tu rację bytu tylko w swoich najbardziej wkurwionych odcieniach. Na pewno nie spodziewałem się po tej płycie takiego emocjonalnego rollercoastera, jaki zespół funduje chociażby w fenomenalnym „Archer”, w punkcie kulminacyjnym bliskim atmosferze „Let England Shake” PJ Harvey. Pod względem dramaturgii wyżej nie ma już nic – w innych miejscach, np. w „LBD”, dęciaki sprawnie zlewają się z rockową tkanką i działają w bardziej rozrywkowym kontekście. Bo właśnie, oprócz paru przebłysków liryzmu, „Hunger” odznacza się też niekwestionowanymi przebojami pokroju wspomnianego „LBD”, „Concrete Soup” albo „This Shadow”. Piosenkowy potencjał Maggot Heart nie jest niczym nowym, ale po raz pierwszy wybrzmiewa bez dysonansów i nagłych zmian wątku. Wszystko to powoduje, że pod względem zwykłej przyjemności ze słuchania „Hunger” bije na głowę dość punkowe w wymowie poprzedniczki. 

Podsumowując, Maggot Heart wyszli z wygodnej niszy – chociaż nie musieli – nagrywając swoją najbardziej dojrzałą i po prostu najlepszą płytę dotychczas. Olsson czasem powtarza, że rock jej się znudził i że twórczego fermentu trzeba szukać gdzie indziej, ale „Hunger” brzmi jak dzieło ludzi, którzy do głębi wierzą w to, co robią. Może ktoś tu jednak zmyśla.

Adam Gościniak

(Rapid Eye/ Svart Records, 2023)

zdj. Joe Dilworth

Nowy album Maggot Heart dostaniecie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas