Lubisz, gdy otaczający cię świat jest owiany lekką tajemnicą?
Rzeczywistość, którą masz na co dzień, nie jest przesadnie ciekawa – trochę chaosu tu, trochę chaosu tam, klęski żywiołowe, morderstwa i inne tego typu rzeczy. To straszne sprawy, ale niestety zdążyliśmy się do nich przyzwyczaić, dlatego jeśli chcę utrzymać umysł w stanie aktywności, sięgam po inne historie. Poszukuję czegoś intrygującego i niestandardowego, bo wtedy robię się ciekawy, a wszystko nabiera zupełnie nowych barw. Wiem, co mówię, ponieważ potrzebuję tego rodzaju inspiracji, kiedy siadam do tekstów, gdyż z reguły nie mam bladego pojęcia, o czym pisać. Po prostu musi najść mnie nagły przypływ weny i wtedy lecę z górki, ale poza tym? Daj spokój. Właśnie dlatego poznaję coraz to nowe historie, a następnie działam na podstawie rzeczy, które z nich wyciągam. Czasami zdarzy mi się zmienić coś w stosunku do oryginału, lecz chyba nikt nie jest na mnie zły.
Czyli gdybyś usiadł z gitarą i próbował nad czymś poracować, poległbyś na starcie?
Chyba tak. Większość rzeczy, które nagrałem, docelowo narodziły się w mojej głowie. Na początku wyobraziłem sobie jakiś rytm i towarzyszący mu beat, potem linię melodyczną, a w ostatniej kolejności riffy. Żadna z tych rzeczy nie była efektem systematycznej pracy czy zamordystycznego podejścia do komponowania, lecz przypadku i prób uchwycenia chwili. Wiele osób nie podołałoby z czymś takim, ale naprawdę dobrze mi tworzyć w ten sposób. Jestem do tego przyzwyczajony, więc nie spotykają mnie żadne przykre niespodzianki. Jak widzisz, proces powstawania numerów Hypocrisy lub Pain nie wygląda wybitnie inspirująco (śmiech). Najważniejsze, że działa. Jeśli jestem w stanie przygotować w mózgu zarys całego kawałka, nie muszę się o nic martwić.
Przyznam, że byłbym lekko poirytowany, gdybym musiał czekać na wenę zamiast pracować nad muzyką, kiedy tylko mam ochotę.
To bywa dosyć wkurzające, ale żadna inna metoda nie działa u mnie tak dobrze jak ta. Kiedy skupiam się na tym, by ułożyć jakiś riff, najczęściej brzmi on chujowo. Kiedy ktoś proponuje mi, by wspólnie pojammować i spróbować stworzyć coś na bazie improwizacji, odpadam po pierwszych paru minutach. Mam bardzo specyficzny system pracy i wiem, że wielu osobom nie za bardzo to odpowiada, dlatego staram się robić wszystko samodzielnie. Póki jestem zadowolony z efektów tych działań, nie muszę niczego zmieniać, a z reguły jestem zadowolony.
Zacząłem od pytania o tajemnicę, bo nawet incydent w Roswell, na którym oparto wasz flagowy hit “Roswell 47”, po dziś dzień nie został wyjaśniony, a przecież od premiery “Abducted” minęło już dobrych dwadzieścia sześć lat.
Sprawa samego incydentu w Roswell jest tego idealnym przykładem, bo minęło już siedemdziesiąt pięć lat od całego zajścia, a jednak wciąż wiemy mniej niż więcej. Oficjalna wersja zdarzenia – przedstawiana w mediach – mówiła o wybuchu balonu pogodowego i w sumie nikogo to zbytnio nie obchodziło. Wraz z upływem czasu coraz więcej osób próbowało badać ten temat, aczkolwiek przez naprawdę długi okres stanowił on wyłącznie ciekawostkę dla UFO-nerdów takich jak ja. Osobiście miałem dosyć ugruntowane zdanie na temat tej sytuacji już od momentu, gdy dowiedziałem się o niej, lecz była na tyle interesująca, że musiałem napisać o niej tekst.
Nie uważasz, że tym, co napędza zwolenników teorii spiskowych do działania, jest niedopowiedzenie i brak stuprocentowej pewności odnośnie prawdziwej wersji zdarzeń?
Element niedopowiedzenia czy niepewności zawsze pobudza wyobraźnię i napędza do snucia różnych spekulacji. Bez niego odkrywanie teorii spiskowych czy różnych niewyjaśnionych nie gwarantowałoby tyle frajdy. Na nic nie ma dowodów, nikt nie zrobił zdjęć ani niczego zarejestrował, więc musisz pobudzać wyobraźnię i mieć własne zdanie na wiele tematów. To trochę jak ze Świętym Mikołajem – nie masz bladego pojęcia, czy typ faktycznie istnieje i podpisuje zabawki dzieciom, czy to tylko wymysł. Lubię ten mistyczny element stojący za wieloma nieodkrytymi zdarzeniami, bo czuję, że obcuję z czymś nieznanym, dostępnym tylko dla garstki wybranych. Dzięki temu mogę pogłówkować i wyjść poza schematyczne myślenie, które czasami przejmuje nade mną kontrolę. Sama zabawa, zero minusów.
Nie miałeś nigdy przeczucia, że teorie spiskowe są bez sensu, a ewentualne spekulacje na temat pewnych zdarzeń to zwykłe brednie?
Absolutnie nie. Do tego należy pamiętać, że nie każdy numer Hypocrisy opowiada o kosmosie i niewyjaśnionych sytuacjach. Moje zainteresowanie tymi tematami nie prowadzi do bycia jakimś dziwakiem siedzącym przed monitorem przez całą dobę – to po prostu hobby. Lubię zgłębiać ciekawe opowieści i historie, bo fascynują mnie one. W dzisiejszych czasach nie istnieje zbyt wiele ograniczeń, dlatego doceniam fakt, że mogę popłynąć, gdzie chcę, jeśli będę miał ochotę. Ponadto posiadanie informacji na różne tematy zapewnia mi wiele komfortu. Nie muszę we wszystko wierzyć, ale jestem bogatszy o jakąś wiedzę i nie czuję się przygłupem. Jednego dnia mogę być wyznawcą poglądu na dany temat, by następnego uznać, że to jednak bzdura. Nie czuję się przywiązany do niczego.
Jak duże znaczenie ma dla ciebie czerpanie szczęścia z małych rzeczy?
Trudne pytanie, tym bardziej że mam spore problemy w odnalezieniu szczęścia w czymkolwiek (śmiech).
Dlaczego?
To kwestia mojej osobowości, nic specjalnego. Zawsze cechowało mnie negatywne nastawienie do wszystkiego dookoła, dlatego znacznie częściej towarzyszy mi gniew lub irytacja niż radość. Uczę się z tym żyć, więc nie ma dramatu, ale próbuję z całych sił nieco zmieniać swoje nastawienie i szukać radości zamiast niepotrzebnego wkurwiania się na jakieś drobnostki. To bardzo trudne zadanie, lecz nie poddaję się!
Musiałem o to zahaczyć, bo jakiś czas temu wspomniałeś na Instagramie o tym, że jesteś w szczęśliwym miejscu, gdy kosisz trawę i słuchasz Beatlesów – jak wiele czasu potrzebowałeś, by doceniać pozornie drobne rzeczy?
Musimy zacząć od tego, że mam naprawdę zajebistą kosiarkę. Jakiś czas temu w końcu mogłem sobie pozwolić na kupno sprzętu, który w pełni mnie zadowala, więc już to daje dużo radości. Wsiadam, zakładam słuchawki i pruję przed siebie. Nie muszę się nad niczym spinać czy męczyć, tylko wykonuję pracę, a przy okazji relaksuję się, słuchając muzyki – przyjemne z pożytecznym. Takie rzeczy dają mi możliwość ograniczenia stresu i lekkiego wyluzowania. Nawet nie wiesz, jak tego potrzebuję, kiedy mam za sobą trasę koncertową lub cykl promocyjny nowej płyty albo jakiekolwiek inne okresy, gdy trudno jest o chwilę oddechu. Paradoksalnie, moje drugie szczęśliwe miejsce to scena. Zaczynam grać koncert i czuję identyczne podniecenie jak lata temu. Nienawidzę branży muzycznej, lecz dawanie świetnych występów jest warte wszelkich poświęceń i gniewu. Wszystko po to, by poczuć przypływ adrenaliny oraz zobaczyć szczęśliwych fanów. Nic nie napędza mnie do działania w podobnym stopniu.
Myślałem, że im artysta starszy, tym mniej wyczulony na irytujące aspekty funkcjonowania w biznesie muzycznym.
Może inni tak mają, ale ja nie. Biznes muzyczny cały czas wkurwia mnie tak samo. Ktoś pewnie powie, że przesadzam i nawet byłbym w stanie przyznać temu komuś rację, ale najzwyczajniej w świecie jestem bardzo upartym typem. Jeśli już się na coś zafiksuję, to nie ma zmiłuj – odpuszczam po długim czasie albo i w ogóle. Oczywiście ten światek miewa swoje plusy, jak na przykład dreszczyk podniecenia przed i świeżo po wydaniu nowej płyty, ale poza tym nie znoszę go całym sobą.
Ale nie wpływa to na twój twórczy zapał?
Na szczęście nie. Kocham tworzyć i obserwować, dokąd zaprowadzą mnie moje własne pomysły. Czasami masz pomysł na konkretny riff lub rozwiązanie melodyczne, ale im więcej komponujesz, tym bardziej wszystko ulega zmianom i ostateczny produkt może wyglądać zgoła odmiennie od pierwotnych założeń. To świetna sprawa, bo generuje wiele frajdy, a w dodatku jest przyjemnie nieprzewidywalna. Nigdy nie wiesz, na co wpadniesz następnym razem, wszystko działa jak loteria.
Co jest łatwiejsze – bycie wziętym producentem czy aktywnym muzykiem, który komponuje, nagrywa i jeździ w trasy?
Dawno nie siedziałem nad cudzymi płyty, a przyznam, że jest to dużo prostsze niż dłubanie nad autorskimi sprawami. Ostatnio produkowałem powrotny album Possessed z 2019 roku, ale od tamtego momentu zajmowuję się wyłącznie własnymi rzeczami. Czasami aż chciałbym popracować z kimś innym, bo wiem, co muszę zrobić i jak to zrobić. Wbijanie komuś do łba pewnych rzeczy przebiega dużo swobodniej niż próby zmiany swojego podejścia.
W związku z tym, że jesteś uparty, na pewno potrafisz spędzić godziny nad detalami, gdy pracujesz przy płytach Hypocrisy i Pain – nie miałeś nigdy ochoty, by rzucić to w kąt i zatrudnić producenta z zewnątrz?
Czasami przelatywały mi takie myśli, ale to zbyt proste. Gdy pracuję nad czymś własnym, chcę mieć nad tym kontrolę i ponosić pełną odpowiedzialność za efekty tej pracy, a nie zwalać wszystko na kogoś innego. Kiedy już do czegoś siadam, muszę odhaczyć każdy punkt na liście, bo inaczej będzie mnie to gryzło do końca życia. Wspomniałem może, że jestem uparty (śmiech)?
W jednym ze świeższych wywiadów wspomniałeś, że nigdy nie chciałeś pisać piosenek o zabarwieniu politycznym, ale Hypocrisy przez lata poruszało tematy związane z naszym społeczeństwem.
Czy ja wiem? Chyba niekoniecznie. Oczywiście na nowej płycie znajduje się “Greedy Bastards” z tekstem o tym, że świat jest pełen zjebanych polityków, którzy zrobią wszystko, aby wydrzeć od ciebie pieniądze, ale to raczej wyjątek niż coś powszechnego w Hypocrisy. Co więcej, nawet wspomniany przeze mnie numer jest wezwaniem do ruszenia mózgiem, ale nie jakimkolwiek politycznym oświadczeniem. Patrz, na co idą twoje podatki, człowieku!
“A Public Puppet” z “Catch 22” też zahaczał o podobną tematykę.
Nie zgadzam się. “A Public Puppet” opowiada o mnie i frustracji wywołanej syfem wyrządzanym przez branżę muzyczną, o której rozmawialiśmy wcześniej – od szefów wielkich wytwórni aż po dziennikarzy żądnych plotek.
Myślę, że temat wysoko postawionych osób, które kopią pod tobą dołki i wścibscy dziennikarze to coś, z czym może utożsamić się wiele ludzi.
Tak, ale nie było to moim celem. Chciałem wylać własny gniew i przedstawić, jak sytuacja wygląda z perspektywy Petera Tägtgrena, nikogo innego, a jeśli ktoś docenił ten punkt widzenia, to świetnie. Zresztą wszystkie numery z “Catch 22” emanowały wkurwem. Stworzyliśmy ten album w momencie, gdy wiele rzeczy mnie przerastało. Byłem wkurzony i bezradny, dlatego musiałem wyładować negatywne emocje, by nie oszaleć.
“Catch 22” było dosyć kontrowersyjną płytą, ale w odróżnieniu od wielu artystów w podobnej sytuacji nie odsuwasz jej w niepamięć.
Owszem, bo to naprawdę udana płyta. Uważam ją za bardzo mocny punkt w dyskografii Hypocrisy. Dzięki niej odkryłem w sobie coś nowego, a musisz wiedzieć, że uwielbiam takie odkrycia. Jesteś artystą? Poszukuj! Mając w głowie ten mental, wstąpiłem w szeregi blues-bandu, w którym pograłem na bębnach przez parę ładnych lat. Po prostu czułem potrzebę przypomnienia sobie, skąd wzięła się cała muzyka rockowa i okolice.
Gdybyś musiał zamieszkać w kosmosie, to gdzie dokładnie?
Cholera, dobre pytanie. Nie wiem, chyba jak najdalej od Ziemi, ale dobrze mi w obecnym położeniu, więc mieszkanie w kosmosie musi chwilę zaczekać.
Łukasz Brzozowski