Mantar – przewodnik po dyskografii

Dodano: 13.02.2024
Lubicie duety? To świetnie się składa, bo Mantar brzmi w każdym calu jak zespół, w którym grają tylko dwie osoby, a jednocześnie generuje tyle energii i jadu, że wiele bardziej licznych załóg mogłoby im przyklasnąć z uznaniem. Niemiecki skład wyspecjalizowany w obrzydliwym, a przy tym chwytliwym sludge’u już niedługo wystąpi dwa razy w Polsce – razem z Meshuggah i The Halo Effect. Nie znacie, a chcielibyście poznać? Zapraszamy poniżej.

Jeszcze jedna rzecz, o której być może nie wszyscy wiedzą: Mantar to żadne tam żółtodzioby. Oprócz okazałego stażu (grają już 12 lat) mają także konkretne street credibility na współczesnej ekstremalnej scenie. Jakiej dokładnie – trudno uznać. Dominującym pierwiastkiem w tej muzyce wydaje się być sludge (uzyskiwany w najbardziej klasyczny sposób, czyli jako wypadkowa doom metalu i hardcore’u), ale niejednokrotnie między wersami przebija się tu black metal, a ostatnimi laty… nawet rock alternatywny. Dużo tego, ale postaramy się wszystko wyjaśnić.

PIERWSZA W DYSKOGRAFII: “Death by Burning” (Svart Records)

Debiutancki album Mantar ukazał się dekadę temu pod banderą fińskiego Svart Records, a więc wytwórni, która gatunkowo porusza się prawie wszędzie (serio – od ekstremy przez jazz, folk aż po psychodelę) i raczej nie trzyma u siebie zwyczajnych kapel. Wspominam o tym, bo już od wejścia Mantar nie był zwyczajny i nic dziwnego, że po latach “Death by Burning” cieszy się wręcz kultowym statusem. Niby kompilowali elementy, które już wcześniej słyszeliśmy, ale sposób ułożenia puzzli ewidentnie był czymś wówczas świeżym – do tego stopnia, że wyznaczył bieg sludge’owych trendów na tamten czas. W dużym skrócie: niemiecki duet jakimś cudem dał radę wymieszać sludge’ową beznadzieję tożsamą choćby z Crowbar, do tego dorzucić odrobinę ponurackiej blackmetalowej wibracji prosto ze Skandynawii i spuentować to wszystko hedonistycznym rock’n’rollem. Dało to nihilistyczne i nienawistne, ale jednak hity. Jeśli chcielibyście się dowiedzieć, jak mogłoby brzmieć Melvins działające w komitywie z Motörhead, które w trakcie sesji nagraniowych słuchałyby Darkthrone na potęgę, to tutaj macie dobry przykład.

NAJNOWSZA W DYSKOGRAFII: “Pain Is Forever and This Is the End” (Metal Blade Records)

Tak, tytuł mówi wiele, ale… jednocześnie nie mówi nic. Mimo tak bolesnego przekazu bijącego od wejścia, jest w nim raczej coś na wzór czarnego humoru niż totalnego zdegustowania światem. Frontman grupy, Hanno Klänhardt, tłumaczy to następująco w naszym wywiadzie (przeczytacie go w Knock Out Zine #15): “Zawsze mieliśmy dystans do siebie. Być może obecnie jest on większy niż na samym początku, ale już dekadę temu wiedzieliśmy, że warto czasem puścić oczko tu i tam, zamiast cały czas udawać ważniaka, którym się nie jest”. Jak więc widać, Niemieccy piewcy apokalipsy wykazują się znacznie większą pogodą ducha, niż można by sądzić, ale czy to oznacza, że “Pain Is Forever and This Is the End” to wesoła płyta? Boże broń – w dalszym ciągu maksymalne bagno i czerń na każdym kroku. Grupa wychodząc tu od swojego firmowego sludge’u, jeszcze bardziej otwiera się na nowe – a dokładniej: grunge’owe. Tak, muliste i dojmujące riffy sąsiadują tu z melancholią rocka alternatywnego rodem z lat 90., co zresztą zapowiadał wydany wcześniej album z coverami, wymownie zatytułowany “Grungetown Hooligans II”. W tym miejscu polecamy zapoznać się z najbardziej reprezentatywnym i trafiającym w tarczę utworem z krążka, który znajdziecie poniżej.

NAJBARDZIEJ NIETYPOWA W DYSKOGRAFII: “Grungetown Hoolingans II” (wyd. niezależne)

Zespół sludge’owy zabierający się za grunge? Na papierze nie brzmi najlepiej, ale chwila moment… Pamiętacie, gdy Thou robiło covery Nirvany i w pełni objęło ich surową aurę, dodając od siebie kilotony ciężaru? Mantar, przy zachowaniu nieco większego luzu, robi mniej więcej to samo, dodając tym i tak mrocznym bądź melancholijnym (czasami jedno z drugim) kawałkom swój autorski odcień ciemności. Jednocześnie słychać, że klucz gatunkowy był tu dobrany jak najbardziej w zgodzie z preferencjami muzycznymi niemieckiego duetu, bo już na poziomie feelingu nie słychać, by ktokolwiek się wysilał i odwiedzał zupełnie obcy świat. Jednocześnie słówko “grunge” w tytule wydawnictwa to delikatna zmyła, bo pod żadnym pozorem nie chodzi w nim wyłącznie o grunge. Na tapecie mamy m.in. noiserockowe The Jesus Lizard czy nawet Mazzy Star (najbardziej osobliwy cover “Ghost Highway” w historii) albo bogów rockowej alternatywy z Sonic Youth. Obowiązkowa pozycja – i dla metali, i dla fanów gitar z przedrostkiem “alt-”.

Mantar na żywo

Jak już się domyślacie, Mantar na żywo to świetna rozrywka. Dwóch niepozornych kolesi wydobywa z siebie tyle smoły i ciężaru, ile możliwe, a ich żarliwe hity wybrzmiewają z jeszcze większą jadowitością niż w wersjach studyjnych. Poleca się nie przegapić i czym prędzej kupić bilety. Nabędziecie je TUTAJ

Łukasz Brzozowski

zdj. materiały Mantar

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas