Kiedy rozmawialiśmy przed paroma laty przy premierze ostatniego albumu Cryptic Shift, wspominałeś, że songwriting jest dla ciebie najistotniejszy. W kontekście Slimelord jest tak samo?
Bez dwóch zdań. Wszystkie kawałki z naszego debiutanckiego albumu (pomijając “The Bucking Bell” i “Heroic Demise”) powstały w 2019 roku, więc to, co puściliśmy w świat, jest wynikiem cyzelowania i dopieszczania numerów, które mają całkiem bogatą historię. Zaczęliśmy nad nimi pracować właściwie w momencie, gdy założyliśmy zespół. Jak więc się domyślasz, każdy z tych utworów mógł znaleźć się na dowolnej z naszych dotychczasowych EP-ek, ale towarzysząca im energia i niecodzienność spowodowały, że chcieliśmy spędzić nad nimi więcej czasu.
Nie bałeś się, że przez ten czas ci się znudzą?
Zupełnie nie. Praktycznie od początku myśleliśmy o tych utworach w kontekście długogrającego albumu, a jak wiadomo nagrywanie płyty to czasochłonny i mozolny proces. Jeśli chcesz wydać coś satysfakcjonującego, musisz się z tym namęczyć i wyciągnąć z tego najlepsze elementy – taki mieliśmy zamysł. Pełna płyta to coś na wzór ekwiwalentu podróży, więc musisz zadbać o to, by była ekscytująca i by słuchacz nie myślał o zawracaniu. Tu wracamy do wątku songwriterskiego, ponieważ gdyby nie dobre piosenki oraz odpowiednie ich skonstruowanie “Chytridiomycosis Relinquished” brzmiałoby zupełnie inaczej, niekoniecznie lepiej. Wspomniałeś o Cryptic Shift: w przypadku Slimelord na pewno operujemy mniejszą liczbą riffów i nie myślimy o niczym w kategorii bardzo sprecyzowanych planów.
W Slimelord dominuje spontaniczność?
Tak. Większość naszych numerów nie powstaje w wyniku rozgrywania riffów w domu i następnego obrabiania wszystkiego w studiu, tylko w formie jammowania na salce prób. Ktoś przyniesie fajny pomysł lub ciekawą melodię, więc krążymy dookoła danego wątku tak długo, aż zacznie rodzić się z niego ciekawa piosenka. Potem wszystko tniemy, wykonujemy edytorską robotę i gotowe. Lubimy siebie zaskakiwać.
Wspomniałeś, że większość utworów z nowej płyty powstało już przed pięcioma laty – rozwinęliście je znacząco od tamtej pory?
Hm, to zależy. Każdy numer powstawał w inny sposób. Jak wspomniałem, nie mieliśmy w głowie schematu tworzenia, który stał się jakimś konkretnym wyznacznikiem dla całego procesu kompozytorskiego. Może zróbmy tak: rzuć dowolny utwór i opowiem ci, jak powstawał.
Może “Gut-Brain Axis”? To jeden z mocniejszych fragmentów materiału.
W największej części stworzyłem go sam. Wpadłem na szkielet pomysłu, więc usiadłem na kanapie, zacząłem to sobie ogrywać, a następnie skleciłem w miarę proste partie automatu perkusyjnego, by mieć jakąkolwiek podstawę rytmiczną pod riffy. Generalnie chodziło o utrzymanie w ryzach dwóch sekcji: intro oraz death/doomowego fragmentu, który następuje chwilę później. W dalszej kolejności – czyli na początku 2020 roku – zaniosłem kawałek na próbę i wtedy zaczęliśmy nad nim pracować już kolektywnie. Bazowaliśmy na moich pomysłach, ale traktowaliśmy je jako podstawę, a nie coś ostatecznego, więc w ramach niezliczonych improwizacji i towarzyszących im zmian melodyka oraz struktura piosenki uległy lekkiemu przeobrażeniu. Kluczowy w całym procesie był Ryan (Sheperson, perkusista – red.), który nadał temu odpowiedni groove, więc gdy już do tego doszło, zapętliliśmy całość.
Takie podejście bywa chaotyczne?
Może czasami, ale raczej niespecjalnie. Znamy swoje możliwości i jesteśmy odpowiednio zgrani, więc wiemy, jak razem pracować. W naszym przypadku pisanie piosenek to rozwijanie szczątkowych pomysłów do takich rozmiarów, by uzyskać z nich coś złożonego i satysfakcjonującego. Ale wiesz, jak jest, nigdy nie osiągniesz perfekcji.
Ponieważ?
Ponieważ wyobrażenia, a rzeczywistość to trochę inne systemy walutowe. Jasne, możesz mieć w głowie zalążek czegoś, co teoretycznie powinno być wzorowe, ale potem proponujesz tę wizję reszcie zespołu, a w trakcie prób i stykania się z wrażliwością innych osób pomysł zaczyna się deformować. Do tego dochodzi też walor produkcyjny, ponieważ po nagraniu, miksie i masteringu muzyka zawsze brzmi inaczej, niż wtedy, gdy grasz coś w swoim pokoju albo na próbowni.
Zakładam, że musi cię to wkurzać.
Zupełnie nie. Wręcz przeciwnie – uważam, że moje pomysły stają się znacznie lepsze, gdy przejdą przez filtr kilku osób. Dzięki temu mają w sobie więcej głębi i smaczków, na które prawdopodobnie bym nie wpadł, więc jestem wdzięczny, kiedy inni nadają im coś autorskiego, równie osobliwego.
Dopytuję o songwriting, ponieważ “Chytridiomycosis Relinquished” to jedna z najbardziej osobliwych i niecodziennych płyt deathmetalowych ostatnich lat. Czy przy piosenkach tak dalekich od gatunkowego standardu pielęgnowanie go jest możliwe?
Wydaje mi się, że tak. Tworzenie w tej konwencji przychodzi nam zupełnie naturalnie, nie ograniczamy się z niczym. Powiem więcej: gdybyśmy usilnie próbowali pisać coś prostszego, nasz songwriting mógłby mocno ucierpieć, bo czulibyśmy się więźniami jakiegoś schematu. Na szczęście nimi nie jesteśmy, więc puszczamy lejce i odlatujemy, gdzie tylko nam się podoba. Jesteśmy tak ogranym zespołem, że porozumiewamy się bez słów. Wypracowaliśmy coś w stylu telepatycznej komunikacji, bo doskonale wiemy, kiedy przejść z jednej sekcji do drugiej albo kiedy wyskoczyć z nowym riffem. Wszystko przebiega płynnie, nie musimy robić pauz co parę minut – jest to bardzo pomocne w przypadku takiej kapeli jak Slimelord. Jasne, czasami sami nie wiemy, jak się za coś zabrać, ale tym lepiej – niech takie rzeczy wychodzą w praniu, wtedy wszystko brzmi bardziej ekscytująco.
Obecna w tytule albumu chytridiomikoza to choroba grzybicza uśmiercająca płazy. Co w waszych oczach czyni ją straszniejszą od powszechnego spektrum tematów podejmowanych przez większość zespołów deathmetalowych?
Powiem tak: zmęczyły mnie już czaszki, trupy, grobowiska i inne klisze nieustannie mielone w death metalu. Uważam, że lepiej pchać nurt do przodu, niż ciągle włazić do tej samej krypty. Gdy trafiam na jakiś świeży śmierćmetalowy skład i od wejścia dostaję maksymalnie generyczną okładkę oraz maksymalnie generyczne numery kopiujące coś, co zrobiono sto lat wcześniej, jestem z góry znudzony. Szukam innych wrażeń.
Jakich?
Slimelord z założenia miał być czymś innym, dziwnym. Chcemy grać maksymalnie unikatową muzykę – do tego stopnia osobną, by ludzie kojarzyli ją wyłącznie z nami, zamiast wymieniać szereg kapel, jakie akurat im przypominamy. Tworzę rzeczy, których nigdy wcześniej nie słyszałem i o to chodzi.
Przy “Chytridiomycosis Relinquished” poczułeś, że możesz zrealizować to pragnienie w pełni?
Tak, ponieważ to pełna płyta, a moim zdaniem pełne płyty powinny dawać jak najszerszy obraz tego, czym jest zespół – oferować coś świeżego i niestandardowego.
Można powiedzieć, że kierujecie się tymi samymi zasadami co pionierzy gatunku.
Myślę, że jak najbardziej. Eksperymentujemy i robimy, co tylko chcemy, ale uważam, że jesteśmy stuprocentowo deathmetalowym zespołem i raczej się to nie zmieni. Recenzenci opisują naszą twórczość na najróżniejsze sposoby, ale korzeń muzyki Slimelord jest bardzo jasny i czytelny, przynajmniej naszym zdaniem, bo wszyscy w zespole jesteśmy zgodni co do tej kwestii. Po prostu dodajemy do tego własne wizje – bardzo kolorowe i odbiegające od norm – by móc uwierzyć, że robimy coś swojego i zostawić po sobie konkretny ślad. Podobnie wygląda to z tekstami: cieszę się, gdy słuchacze je czytają, nie do końca wiedząc, co mają o tym wszystkim myśleć.
Już tytuł płyty daje wrażenie obcowania z czymś dziwnym.
Dokładnie. O znaczeniu chytridiomikozy dowiedziałem się jakiś czas temu, przeglądając jakieś randomowe rzeczy w internecie. Kiedy tylko trafiłem na to słowo, wiedziałem, że chcę go użyć, choć jeszcze nie miałem pojęcia, o co chodzi. Potem zacząłem w tym grzebać i jednocześnie rozrysowywać w głowie koncept, jak pchnąć to dalej, jak ugryźć taką tematykę, by pasowała do death metalu.
Chodzi o coś przypadkowego, co może zażreć bez zapowiedzi?
Trafiłeś. Przeżywam dokładnie to samo, o czym przed chwilą wspomniałem, gdy piszę riffy – jeśli zupełnie znienacka poczuję kliknięcie w głowie i nagły przypływ ekscytacji, wiem, że jest dobrze. Czasami potrafi być to króciutki moment, trwający ledwie kilka sekund, ale tyle wystarczy, uwierz. Przypadkowość to istotna cecha Slimelord – po co słuchać czegoś przewidywalnego, pozbawionego elementu zaskoczenia? Oczywiście istnieją kapele i konkretne nisze, gdzie taka metoda działania sprawdza się bez zarzutu, ale zdecydowanie nie należymy do tej grupy.
Współczesne badania naukowe mówią, że grzyby najróżniejszego rodzaju mogą przyczynić się do katastrofy klimatycznej, ale korzystna wersja sugeruje, że jeśli będziemy się im przyglądać i dostosowywać do ich zmian, nasz gatunek wcale nie wyginie. Wierzysz w optymistyczny scenariusz?
Staram się być dobrej myśli. Cała egzystencja na Ziemi to jedno wielkie adaptowanie się do codziennych zmian i przyswajanie ich w odpowiednim tempie – skoro dajemy z tym radę do tej pory, w przyszłości tym bardziej powinniśmy. Każda część ludzkiego ciała jest zupełnie inna obecnie, niż na przykład w chwili, gdy byliśmy dziećmi, więc ciągła modyfikacja jest wpisana w nasze DNA. Sprawa ma się identycznie z death metalem – klasyki z lat 90. pozostaną klasykami z lat 90., ale za jakiś czas epokowe dokonania w gatunku będą zupełnie inne i przybiorą odmienną formę. Rozwój to zupełnie oczywista i normalna rzecz, każdy powinien być tego świadomy.
Czyli jako ludzie musimy się nieustannie zmieniać?
Nie do końca – po prostu musimy być świadomi tego, że zmiany zawsze następują i nie powstrzymamy ich w żaden sposób. Świadomość to kluczowe słowo. Nie chodzi o to, by siedzieć z nosem w encyklopedii przez całą dobę i obserwować wszystko dookoła. Po prostu rób swoje, ciesz się życiem, ale nie miej klapek na oczach, tyle. Natura poradzi sobie bez zarzutów.
Na “Chytridiomycosis Relinquished” uwagę przykuwa także spora liczba nagrań terenowych – choćby żab, gęsi i innych kreatur. Wkomponowanie takiego dodatku do death metalu wymagało wzmożonych przygotowań?
Na poziomie konceptu Slimelord jest bardzo silnie związany z naturą – wiemy to już od samego początku. W związku z tym podświadomie chłonę wszystko, co mnie otacza i później przekuwam to w efekty, które powinny wzbogacić gotowe numery. Może chodzić o dziwnie wyglądające drzewo, może chodzić o rzecz znalezioną w parku, kiedy akurat jestem na spacerze z psem, jakiś losowy dźwięk, formacje skalne, zawsze mnie to jarało… Dosłownie każdy element otoczenia potrafi posłużyć za źródło inspiracji.
Ma to sens, bo zwierzęce ujadania otwierające album brzmią wyjątkowo niepokojąco.
To gęsi i psy. Nagrałem je w Stanley Marsh, czyli rezerwacie nieopodal którego mieszkam – biega tam mnóstwo wspomnianych psów i gęsi, które szaleją i walczą jak szalone, gdy tylko dostrzegają okazję na wyłapanie jakichś skrawków jedzenia czy czegokolwiek w tym guście.
Bezpiecznie będzie stwierdzić, że lokalny folklor Yorkshire jest istotną częścią “Chytridiomycosis Relinquished”?
Bez wątpienia, choć rozszerzyłbym tę tezę i uznał, że cała płyta jest wręcz zanurzona w mrocznym krajobrazie Wielkiej Brytanii, co również wpływa na jej niecodzienny kształt.
Gdzieś od dekady wychodzi maksymalnie kilka deathmetalowych płyt rocznie, które z jednej strony są w pełni death metalem, a z drugiej naginają wszelkie zasady gatunku – w 2024 roku taki materiał nagraliście wy. Do czego musi dojść, by to podejście do nurtu stało się bardziej spopularyzowane?
Dobre pytanie, sam się nad tym zastanawiam. Jak tak sobie obserwuję brytyjską scenę ekstremalną, dochodzę do wniosku, że mało kapel próbuje robić coś własnego i maksymalnie interesującego. Jechanie po szablonach jest zdecydowanie popularniejszym rozwiązaniem. Przykro mi z tego powodu, bo znaczna większość scenowiczy woli normalność i schematy zamiast przygody.
Łukasz Brzozowski
zdj. materiały Slimelord