“Mrok musiał wylać się z naszej muzyki” – wywiad z Próchnem

Dodano: 11.07.2023
Już na debiucie Próchno zwracało na siebie uwagę noise rockiem gęstym, nacechowanym goryczą i pozbawionym wpadających w ucho riffów czy innych oznak przymilania się do słuchacza. Na tegorocznym “P3” grupa przesuwa wskazówkę jeszcze dalej, wchodząc w radykalizm nie tylko brzmieniowy, lecz i tekstowy. O tym, dlaczego właściwie tak jest, opowiada Bartosz Leśniewski.

Boisz się starości?

Starości jako takiej się chyba nie obawiam. Są w życiu sprawy nieuniknione, które z każdym dniem się do nas zbliżają. Starość jest jedną z nich. Myślę o tym każdego dnia, mam świadomość nieuchronności i kresu.

Zawsze byłeś pogodzony z nieuchronnością wielu aspektów życia?

Nie zawsze, bo przez długi okres nie zdawałem sobie świadomości z tej nieuchronności. Trzeba przez pewne sprawy w życiu przejść, trzeba ich doświadczyć na własnej skórze, żeby zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.

Czyli zrozumienie równa się bólowi?

Rytuały przejścia nigdy nie są bezbolesne. Przejście ze znanego w nieznane, z komfortu w niewygodę, ze światła w czerń zawsze będzie trudne i nieprzyjemne. Zmienia się wtedy nasz kształt i konsystencja.

Dopytuję, bo na bandcampowym profilu Próchna można przeczytać, że rozkład nie musi być rozumiany dosłownie. W waszym przypadku zużycie to narodziny czegoś nowego, a nie śmierć?

Podczas prac nad pierwszą płytą dość mocno przesunęliśmy heble na degradujące brzmienie. Chodziło nam o rozpad i redukcję, które jednak przy swojej wyrazistości pozwalają zachować jeszcze względną komunikatywność. Na tym wszystkim faktycznie wyrosło Próchno. Semantycznie się to dość ładnie spięło.

Łatwo o utratę komunikatywności przy takich metodach pracy?

Pomysłów było wtedy naprawdę sporo. Marcel Gawinecki – basista i wokalista Próchna, który sklejał to wszystko od początku i był w dużej mierze kreatorem naszego stylu – podrzucał różne próbki. Pamiętam takie mocno radykalne. Brzmiało to groźnie. Gdybyśmy wtedy poszli tą drogą, to chyba zabrakłoby naszej muzyce konturów, które okazały się być bardzo istotne. Wydaje mi się, że osiągnęliśmy optymalne i w sumie wymarzone w tamtym czasie brzmienie. Każde kolejne przesunięcie mogłoby chyba pozbawić nas tego kształtu.

Brzmi jak marzenie, ale i pułapka jednocześnie.

Na “Niżu” poszliśmy tą samą drogą co na debiucie, ale różnica polecała na tym, że nagraliśmy wszystko na setkę. I w sumie po tym drugim materiale wiedzieliśmy, że kolejne wydawnictwo musi przynieść jakieś zmiany, bo dalej byłaby już tylko ściana, powtórka z rozrywki. Przyjęliśmy więc inne zasady, świadomie je zrealizowaliśmy. Zależało nam na tym, by wyjść poza sprawdzone rozwiązania, poszukać czegoś innego. Nowa definicja Próchna znalazła swój wyraz na “P3”.

“P3” to płyta osobista, a wręcz intymna, ale czy przy przerzucaniu własnych przeżyć na muzykę musieliście dbać, by słuchacz znalazł w nich cząstkę siebie?

Każda twórczość wyrasta z doświadczeń indywidualnych. Podczas pracy nad “P3” sporo o tym rozmawialiśmy. Mówiliśmy o swoich przeżyciach, problemach i odczuciach dotyczących wielu aspektów życia, ale chyba nigdy nie wychodziliśmy poza siebie, nie byliśmy zbyt empatyczni, nie chcieliśmy mówić w czyimś imieniu. Nie było takiej potrzeby. Twórczość zawsze wyrasta z egoizmu. On jest punktem wyjścia do wyrażenia siebie. Jak do tej pory zawsze nam się to udawało. Udawało się przy okazji też trafić do słuchaczy, którzy znajdują w naszej muzyce coś dla siebie.

Może i słusznie. W końcu tylko własne przeżycia jesteśmy w stanie zrozumieć oraz przekonwertować ze stuprocentową skutecznością.

W przypadku czegoś tak intymnego jak indywidualna wypowiedź artystyczna trudno byłoby mi mówić w imieniu jakiejś grupy czy społeczności. W pewien sposób jestem na świecie sam i w związku z tym mogę mówić tylko za siebie.

Zakładam, że nowe Próchno to dla ciebie coś więcej niż kolejna płyta, bo mierzysz się na nim m.in. ze śmiercią ojca. Kolektywne działanie twórcze z resztą kapeli pomogło odepchnąć traumę?

Tak, śmierć ojca to kluczowe doświadczenie ostatnich lat. Świadomość odejścia kogoś ważnego łączy się u mnie z końcem naiwnej wiary w stały kształt otaczającego świata. Miało to na mnie kolosalny wpływ. Praca nad “P3” pomogła mi uporać się z pewnymi sprawami. Było to bardzo oczyszczające. Dzięki tej płycie przeszedłem z czerni w szarość. Artur i Marcel bardzo mi w tym pomogli.

Liczysz na to, że dasz radę przejść z szarości w biel?

Szarość jest teraz dla mnie najlepszym miejscem. To “pomiędzy” w tym momencie jest ważne. 

Dlaczego wolisz być pomiędzy, a nie dążyć do – jak mniemam – szczęścia?

Są w przestrzeni kolory czy miejsca o charakterze czyśćca. Ta szarość taka właśnie jest. Przez nią się przechodzi, ale nigdy nie wiadomo, jak długo taka droga będzie trwać. Nie mówię, że to miejsce docelowe, ale w tym momencie właśnie w nim jestem.

A chciałbyś w nim zostać?

Wyjście z szarości wymaga nowej definicji otaczających ją kolorów. Kto wie, może jeszcze uda mi się ponownie tę paletę dookreślić? Nie mówię nie.

Wybacz, że drążę, ale znam te wątki doskonale. W zeszłym roku sam zmagałem się ze śmiercią matki. Nawet po tak długim czasie traktuję to doświadczenie jako nieco surrealistyczne – czy tobie “P3” pomogło w jego urzeczywistnieniu i stanięciu na równe nogi?

Wszyscy przez to przechodzimy. To jest dola człowiecza. Tworzenie i rejestracja “P3” były częścią mojej żałoby. Również dzięki tej płycie mogłem pójść dalej, a podziękowanie, które skierowałem do ojca na okładce płyty, jest na to wyraźnym dowodem. W tym wypadku dewaluacja nie obejmuje słów. One są ważne.

Na debiucie graliście jadowitego i gęstego od pesymizmu noise rocka, ale na nowej płycie brzmicie jeszcze mroczniej. Musieliście uważać, by nie przytłoczyć samych siebie tą smołą?

Sam nie wiem, jak mogło do tego dojść! Jesteśmy przecież radosnymi i pogodnymi ludźmi! Pomimo tego paradoksu trudno jednak udawać, że wokół wszystko jest cacy. Nie jest. Wojna, katastrofa klimatyczna, pandemia, ciągle pogarszająca się sytuacja polityczna – to wszystko jest dość przytłaczające i ma na nas realny wpływ. Każdego dnia. Ale to tylko jedna strona medalu. Druga jest taka, że ta odrobina mroku, którą każdy z nas w sobie nosi nabrzmiała na tej płycie tak, że on się z tej muzyki musiał po prostu wylać. Dlatego może się wydawać, że nie ma w tej muzyce żadnej nadziei.

Przy komponowaniu “P3”, przechodziliście przez różne trudy, ale problemy każdego z was miały inną naturę. Czy w związku z tym którykolwiek wątek na płycie dominuje nad pozostałymi?

Myślę, że ten, jak i każdy poprzedni album składa się w całości z nas. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to banalnie, ale trudno to ująć inaczej. Osobowość, przeżycia, doświadczenia i inspiracje naszej trójki każdorazowo znajdują swoje odbicie w naszej muzyce. Dopiero miks tych trzech konkretnych osobowości daje tę substancję, którą nazwaliśmy Próchnem.

Maksymalna demokracja i równiutko po 33% z kawałkiem od każdego z was? Aż nie chce mi się wierzyć.

Nie mam pod ręką kalkulatora, ale gołym okiem widzę, że na każdego przypada mniej więcej 1/3. I wydaje mi się, że jakoś bardzo się w tych obliczeniach nie mylę.

Na ile “P3” można uznać za jednorazowy wypływ samych nieprzyjemnych emocji, a na ile coś, z czym będziecie mogli utożsamić się jako twórcy po latach?

Wydaje mi się, że ta muzyka będzie w nas w pewien sposób zawsze. Ona wypływa z nas naturalnie. Nie jest żadną kalkulacją. To wszystko jest szczere. Co więcej, trudno byłoby sobie zaprzeczać podważając własną przeszłość. Każdy z nas ma spore doświadczenie w muzykowaniu i Próchno jest dla wszystkich pewną dojrzałością. Może się zmieniać technika rejestracji, mogą pojawić się kolejne efekty, które wykorzystamy do nagrania, możliwe, że zmieni się intensywność naszej muzyki i będą inne tematy, które poruszymy w tekstach, ale duch w tym zespole wydaje się stały. On jest naszym rdzeniem. Zanegować go, to w pewien sposób unieważnić siebie.

Mantryczny charakter zamykającego album “Powtarzam” można traktować jako podsumowanie całości? Jako przekonanie, że pewnych doświadczeń nie da się ominąć bądź o nich zapomnieć?

Tak, ten utwór nieprzypadkowo znalazł się na samym końcu. Jego intensywność skazała go na to miejsce. Zamykają go słowa to wszystko. Była tam potrzebna jakaś klamra, silne zamknięcie. W tej całej opowieści próbującej zdiagnozować powtarzalność jest też chyba próba jej przewalczenia. Z jednej strony ciągle mówimy to samo, z drugiej jednak tak wiele się wokół zmienia, że kontekst bez przerwy definiuje na nowo zarówno nas, jak i to, co mówimy.

Czy Próchno dostarcza jakichkolwiek powodów do uśmiechu?

Jasne, że tak! Mieszkamy daleko od siebie, więc widujemy się niezbyt często, ale każde spotkanie jest powodem do radości. Po prostu dobrze się ze sobą czujemy i sami siebie nakręcamy w pozytywnie twórczy sposób. To naprawdę wiele znaczy. Tylko ta nuta wychodzi nam taka ciemna.

Łukasz Brzozowski

zdj. Kamil Milewski vel Muzyczne Oko

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas