“Muzyka nie jest kwestią życia i śmierci” – wywiad z Collage

Dodano: 10.01.2023
Prog rock wraca do łask? Całkiem możliwe, bo “Over & Out” – pierwszy album Collage od ponad ćwierć wieku – spotyka się z bardzo ciepłym przyjęciem i świetnymi wynikami sprzedażowymi. Z okazji premiery powrotnego krążka grupy Michał Kirmuć opowiada o byciu sobą, swobodzie i przenikaniu się świata dziennikarstwa ze światem muzyki.

Czy jako dziennikarz muzyczny czujesz pełną swobodę w wygłaszanych sądach i opiniach?

Podchwytliwe pytanie, ale raczej tak. Wygłaszanie różnych opinii traktuję z dużą swobodą i nie pamiętam sytuacji, w której miałbym obawy przed wypowiedzeniem się na dany temat. Oczywiście mam pełną świadomość, że łączenie zawodu muzyka z dziennikarstwem to wystawienie się na ostrzał, bo przecież jeśli nagram coś, co się komuś nie podoba, zostanie to wykorzystane przeciwko mnie, aczkolwiek nie martwię się. Ponadto unikam wszelkich nieprzyjemnych sytuacji – dla czystego spokoju. Jeśli coś mi się nie podoba albo nie czuję tego, to piszę o czymś innym. Chcę zwracać uwagę na przyjemne i godne uwagi rzeczy zamiast wyzłośliwiać się bez większego celu. Jak dla mnie bardzo prosta sprawa. Dzięki takiemu podejściu wspomniany problem praktycznie nie istnieje.

Ale to budzi iluzję, że na świecie wydawane są tylko dobre płyty.

Musisz pamiętać, że obecnie znajduję się w nieco innym położeniu niż przez większość czasu. Kiedy byłem dziennikarzem skupionym raczej na pisaniu – co poskutkowało prawie trzema dekadami spędzonymi w Teraz Rocku – musiałem czasami podzielić się negatywną opinią na temat omawianej płyty. Natomiast na dzień dzisiejszy to praca w radiu pochłania większość mojego czasu, a za tym idzie zupełnie odmienna formuła przekazu. Sam tworzę playlisty, dowolnie dobieram numery, więc naturalnym jest, że puszczam rzeczy, które mi się podobają i które mogą spodobać się słuchaczom. Gdybym wybierał coś, co uznaję za niezbyt godne uwagi, nie miałoby to najmniejszego sensu. Do tego wychodzę z założenia, że muzyka nie jest kwestią życia i śmierci. Chcę zarażać odbiorców swoją pasją, a nie udowadniać, co można uznać za dobre lub złe. Taka idea bardzo mi pomaga. Jeśli kogoś do tego przekonam, to super. Jeśli nie – też fajnie. Nie muszę z nikim walczyć, ponieważ nie widzę ku temu powodów.

Radio daje ci duże pole do zarażania innych swoją pasją – podrasowujesz w ten sposób ego? W końcu dziś niewiele osób ma ku temu sposobność, bo rola dziennikarza muzycznego jest znacznie bardziej marginalna niż choćby w latach 90.

Jak najbardziej. Żyjemy w zupełnie innej rzeczywistości niż kilkadziesiąt lat wstecz, więc naturalnym jest, że nie uważa się nas za ludzi pokroju Piotra Kaczkowskiego czy innych, którzy mieli spory wpływ na masowe gusta z pokolenia na pokolenia. Dziennikarz muzyczny dziś nie ma aż takiej władzy, ale paradoksalnie uznaję to za dobrą rzecz. Mam pewne grono ludzi, którzy słuchają mojej audycji regularnie i są zadowoleni z rzeczy, z jakimi się stykają, a to dla mnie duża sprawa. Jednocześnie zgodzę się z tobą, że takie sytuacje wpływają na ego. Kiedy odkryjesz artystę, którym w ciągu najbliższych miesięcy będą zachwycali się wszyscy, czujesz satysfakcję, co oczywiście uważam za pozytywny aspekt tego zawodu. 

Jesteś na scenie od wielu lat – czy cokolwiek w ramach biznesu muzycznego i okolic potrafi cię zaskoczyć?

W pewien sposób staram się w sobie zachować dziecięcą naiwność – jako muzyk i jako dziennikarz. Parę dni temu ukazał się nowy numer Petera Gabriela, który początkowo był dość trudny do ogarnięcia, ale po paru odsłuchach zachwycił mnie na tyle, że do tej pory jestem wyjątkowo podekscytowany na myśl o reszcie wydawnictwa. Po prostu geniusz. Dzięki takim chwilom pasja do muzyki w ogóle we mnie nie zamiera. Co więcej, uważam, że łączenie świata dziennikarskiego z czynnym muzykowaniem wyjątkowo mi pomogło w wielu aspektach, bo właściwie od samego początku robię to równolegle. W związku z tym mam inną perspektywę niż koledzy po fachu, którzy nie zetknęli się z żadnym instrumentem. Patrzę na działania innych artystów z większą dozą obiektywizmu. Potrafię docenić różne kwestie techniczne czy produkcyjne często pomijane w recenzjach czy artykułach.

Dopytuję, ponieważ nowa płyta Collage zbiera entuzjastyczne recenzje i sprzedaje się jak ciepłe bułeczki, a przecież gracie prog rocka, który nie jest specjalnie wpadający w ucho. Jesteście szczęściarzami czy może by w Polsce znów robi się szum dookoła muzyki progresywnej?

Przyznam, że wszystko, co wydarzyło się w okolicach premiery “Over & Out”, bardzo pozytywnie wpływa na moje ego. Przynajmniej taką mam nadzieję [śmiech]. Czy jesteśmy szczęściarzami? Nie wiem, ale cały szum związany z płytą był ogromnym zaskoczeniem, mówię szczerze. Oczywiście moim zdaniem nagraliśmy bardzo dobry materiał, lecz nie przypuszczałem, że zetknie się on z aż tak pozytywnym odbiorem. Jeśli rzucisz okiem na listę OLiS-u, gdzie wylądowaliśmy na piątym miejscu, to zauważysz, że sąsiadujemy tam z artystami popowymi i znacznie bardziej mainstreamowymi od nas. Może pomogło nam w tym podejście.

Jakie konkretnie?

Postanowiliśmy sobie, że nie zamierzamy się z nikim ścigać ani próbować przeskakiwać czegokolwiek. Po prostu napisaliśmy materiał, który satysfakcjonował każdego w zespole i tyle. Nie czujemy potrzeby konkurowania z dzisiejszymi gwiazdami prog rocka, bo to zupełnie nie w naszym stylu. 

Uczycie się czegoś dzięki nowo pozyskanym słuchaczom? Dzięki “Over & Out” dotarliście do szerszej grupy ludzi niż tylko fani prog rocka.

To trudne pytanie, bo w ogóle o tym nie myślałem. Chyba jeszcze za wcześnie na takie wnioski. Oczywiście zwracamy uwagę na opinie nowych słuchaczy i próbujemy podłapać, w jakich trendach muzycznych się obracają, ale póki co nie wiąże się z tym nic konkretnego, potrzeba czasu. Na pewno sporo obserwacji odnośnie tego stanu rzeczy dostarczą nam nadciągające koncerty. Jednocześnie chciałbym też podkreślić, że nie chcemy do przesady sugerować się głosami innych. Działamy przede wszystkim po swojemu. Zawojowanie mainstreamu czy tworzenie ładniejszych, popowych rzeczy, bo ludzie to lubią, zdecydowanie nie jest naszą bajką. Wszystkie fajne rzeczy na gruncie zespołowym osiągnęliśmy dzięki byciu sobą, nie wcielamy się w nikogo.

Celna uwaga, tym bardziej że próby przymilania się mainstreamowemu słuchaczowi bardzo często kończyły się fiaskiem w przypadku grup progrockowych.

Jak najbardziej. Co prawda był okres, gdy tytani prog rocka nagrywali bardziej przyswajalne płyty, jak choćby Yes w przypadku “90125” czy Genesis z okresu “Invisible Touch” – wtedy to zadziałało, ale mówiłbym o tym raczej w kategoriach wyjątku niż reguły. Później nie odnotowałem podobnego zjawiska, bo jeśli obecnie kapela progresywna próbuje zmiękczyć brzmienie, spotyka się to głównie z dezaprobatą ze strony fanów. Moim zdaniem szukanie dróg do szerszego grona odbiorców na skróty mija się z celem i praktycznie nigdy nie przynosi pozytywnych efektów.

Ale z drugiej strony wiele kapel pokroju Leprous, Caligula’s Horse czy Voli ma popowy czy alt-rockowy sznyt wrośnięty w ich estetykę prawie od początku. To efekt różnych fascynacji, a nie koniunktury.

Mogę się zgodzić, ale wszystkie te zespoły łączy szczerość. Źródła inspiracji potrafią być bardzo różne, lecz jeśli wychodzą prosto z serca, to z pewnością da się z nich wytworzyć coś ekscytującego. Nawet popowe wzorce działają bez zarzutu, aczkolwiek muszą być autentyczne i dobrze wplecione w utwory, a nie zrobione na kolanie. Robisz coś, bo ci się to podoba, a nie dlatego, by zażarło popularnościowo. Wspomniany przez ciebie Leprous jest dobrym przykładem. Widziałem ich na żywo w zeszłym roku i czuć było, że tam nikt nie kalkuluje ani nie gra pod publiczkę. Sami działamy podobnie – pracujemy sami na siebie i działamy w zgodzie z własnymi upodobaniami. Nie potrzeba nam wielkiej armii PR-owców czy złożonych strategii marketingowych.

Grasz w Collage od 2015 roku – byłbyś w stanie wskazać dokładny moment, kiedy przestałeś czuć się tym nowym kolesiem w zespole?

W jakiś sposób cały czas się nim czuję. Z Collage nagrałem dopiero jedną płytę, dlatego trudno mówić o mnie w kontekście weterana. Ma to swoje plusy, bo w przypadku pytań związanych z przeszłością grupy czy reedycji klasycznych płyt ja i Bartek [Kossowicz – wokalista, w zespole od 2017 roku, przyp.red.] możemy bez problemu przekierowywać pytających do reszty zespołu [śmiech]. Niemniej, znam tych ludzi już ponad trzydzieści lat. Właściwie od początku znajomości pozostajemy w bliskich relacjach, więc daje to dużo swobody, a dystans praktycznie nie istnieje. Środowisko jest mi znane od dawna, ale potrzebowałem czasu, by zacząć działać i nie siedzieć z boku. 

Czy krótszy staż rodził w tobie lub Bartku jakąkolwiek presję?

W jakiś sposób tak, choć muszę przyznać, że Bartek miał trochę łatwiej, bo przez Collage przewinęło się wielu wokalistów. Sam miałem większe wyzwanie, bo wchodziłem w buty jednego z dwóch liderów kapeli, co jest bardzo odpowiedzialnym zadaniem. W końcu brzmienie gitary Mirka Gila było niezwykle ważne dla tego zespołu. Niemniej, gdy “Over & Out” ukazało się, zapomniałem o presji i stresie w stu procentach. Oczywiście nie zawsze było tak kolorowo, bo gdy pierwszy raz wychodziłem z chłopakami na scenę – czyli sześć lat temu podczas Warsaw Prog Days – praktycznie do ostatniej chwili pożerały mnie nerwy. Cały czas zastanawiałem się, co ja tu właściwie robię. Na szczęście czas mija, piszemy wspólnie materiał, dlatego nie muszę się już przesadnie zamartwiać.

Darkthrone w “A Blaze in the Northern Sky” posłużyło się frazą: “Następne tysiąc lat jest nasze” – wydaje ci się, że “Over & Out” może zapewnić wam podobnie imponujące dziedzictwo?

Mam nadzieję! Mimo wszystko, nie szalejemy z oczekiwaniami. Można powiedzieć, że znajdujemy się w punkcie startowym, bo odstęp między “Over & Out” a “Safe” wynosi dwadzieścia sześć lat. Ponadto przy nagrywaniu ostatniej płyty było między nami trochę nerwowej atmosfery i spięć. Przez jakiś czas nie mieliśmy pewności, czy album w ogóle się ukaże, ale puszczenie go w świat oraz zetknięcie się wieloma pozytywnymi głosami pomogło nam odzyskać wiarę w to, co razem robimy. Liczę, że od teraz będziemy działali regularnie.

“OVER & OUT” MOŻECIE KUPIĆ TUTAJ

Łukasz Brzozowski

zdj. Radek Zawadzki (kolor) i Robert Świderski (czerń i biel)

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas