Najlepsze metalowe EP-ki. Część pierwsza 

Dodano: 09.12.2025
EP-ki bywają często pomijane w dyskografiach zespołów, kolekcjonerów nierzadko irytują, bo bywają zapychaczami – najczęściej zawierają nudne covery, nagrania koncertowe czy odrzuty z „dużych” sesji nagraniowych. Bywają jednak wyjątki. I właśnie nimi zajmę się w tym cyklu.

Metallica – „The $5.98 E.P.: Garage Days Re-Revisited”

Ta kultowa EP-ka nie mogła się tutaj nie znaleźć. Zaryzykuję wręcz twierdzenie, że to najbardziej znany mini-album w historii ciężkiego grania. Oczywiście z powodu loga na okładce. Co zaskakujące, nie ma tutaj ani jednego autorskiego nagrania Metalliki. „Garage” to zbiór coverów, które zespół nagrał chyba z paru powodów: jako rozgrzewkę przed nagraniem nowego dużego albumu, studyjne przełamanie lodów z Jasonem Newstedem i… no właśnie… możliwe, że była to próba odreagowania po tragicznej śmierci Cliffa Burtona, która miała miejsce kilka miesięcy wcześniej.

Luzacki charakter całości może wręcz zaskakiwać. Zamiast ciężkich utworów o mrocznych aspektach życia, fani dostali wesołkowate odegranie sześciu kawałków ulubionych wykonawców muzyków. I tak po kolei otrzymujemy: „Helpless” Diamond Head, „The Small Hours” Holocaust, „The Wait” Killing Joke, „Crash Course in Brain Surgery” Budgie,  połączonych w jedno „Last Caress” i „Green Hell” The Misfits i intro do „Run to the Hills” Iron Maiden.

Jedynie numer Killing Joke swoją dziwacznością może sugerować, że nagrała go na nowo czwórka młodych ludzi po przeżytej traumie (Hetfield, Ulrich i Hammett po śmierci przyjaciela, Newsted po mobbingu na pierwszej trasie z nowymi kolegami). Czas na wyrzucenie złych emocji przyszedł dopiero przy kolejnej, już poważnej sesji nagraniowej grupy.

Mayhem – „Deathcrush”

Powyżej wspomniałem o najsłynniejszej EP-ce w historii ciężkiego grania. Teraz czas na najbardziej znane takie wydawnictwo w dziejach ekstremalnego metalu.

Fenomen norweskiego black metalu to temat na osobny artykuł. Bo w końcu to naprawdę niesamowite, że w kraju słynącym z rozbudowanej polityki socjalnej i ogólnego dobrobytu powstała najbardziej skrajna dźwiękowa odmiana metalu! Skąd Øystein Aarseth, Kjetil Manheim i Jørn Stubberud wzięli taką dawkę frustracji i wściekłości, że spłodzili jedno z najbardziej szalonych wydawnictw lat 80.?

„Deathcrush” robi wrażenie od pierwszego spojrzenia na okładkę. Następnie zaskakuje nas dziwaczne intro i wreszcie otrzymujemy nagranie tytułowe, które pokazało ówczesnym fanom metalu (z oczywistymi skłonnościami do BDSM), że Venom właściwie tylko się wygłupiał, a Slayer naoglądał tandetnych horrorów. To muzycy Mayhem przesunęli ekstremalny metal w otchłań – i nie mówię o tym wyłącznie w kontekście warstwy dźwiękowej.

Vader – „Sothis”

Pozostajemy w kręgu ekstremalnych temp i jazgotliwych solówek. Tyle że o ile Mayhem na debiutanckim mini-albumie dał podwaliny pod nowy podgatunek metalu, o tyle Vader na swojej EP-ce „Sothis” stąpa po bezpieczniejszym gruncie. Nie jest to jednak wada! Po prostu Peter od początku swojej kariery postawił na większy konserwatyzm, ale, traktując go jak pewną bazę, tworzył po prostu deathmetalowe przeboje. Bo tym jest właśnie „Sothis”.

Nagranie tytułowe do dziś jest stałą częścią setlisty koncertowej zespołu. „Vision and the Voice” i „The Wrath” niesłusznie bywają raczej pomijane, choć zasługują na uwagę wielbicieli gatunku. Szczególnie ten ostatni numer zaskakuje przebojowością (oczywiście jak na śmierćmetalowe standardy).

Całość wieńczy najlepszy cover w wykonaniu Vadera – „Black Sabbath” oczywiście autorstwa Black Sabbath.

„Sothis” okazało się wstępem do „De Profundis”, zdaniem wielu fanów, najlepszego albumu w dyskografii olsztynian.

Blindead – „Impulse”

Blindead to jeden z tych zespołów, który zdecydowanie nie odniósł takiego sukcesu, na jaki zasłużył. Po „Autoscopii” grupa powinna zagrać całą trasę z Neurosis, po „Affliction” – zrobić karierę na miarę Riverside. Oba albumy dzieli w dyskografii „Impulse”.

Tu moje krótkie, prywatne wyznanie: to CD Blindead jest jednym z nielicznych wydawnictw w mojej przepastnej płytotece, które zarysowało się od częstego odsłuchu. Pamiętam, jak ogromne wrażenie zrobiło na mnie w momencie premiery. Robi zresztą do dziś.

Pierwszy raz usłyszałem ten materiał na koncercie we wrocławskim Firleju – zespół zagrał go wtedy w całości na żywo.

„Impulse” okazało się rozwinięciem pomysłów z „Autoscopii” i niejako zapowiedzią „Affliction”. Obok tej pierwszej płyty, stanowi najjaśniejszy punkt w dość krótkiej dyskografii Blindead.

Jacek Walewski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas